Miniony tydzień upłynął pod znakiem prawdziwie listopadowej pogody. Tzn. takiej jak to sobie w najpaskudniejszych koszmarkach śnionych letnimi nocami wymyślamy. Dżdżysto, mglisto i zimno! Na wschodzie kraju w ramach dopieszczania opady śniegu, które nie tylko tradycyjnie zaskakują służby drogowe ale też odcinają nam domki od prądu. No po prostu listopad całą, kaprawą gębą!
Przypominam jednak sobie w ramach pocieszki fajniejsze późne jesienie, czas kiedy świeciło słoneczko a ja i Mamelon korzystając z tego świecenia urządziłyśmy ekskursję do kamieniołomu.
Taka końcówka jesieni naprawdę trafia się rzadko ale świetnie się wówczas wycieczkuje. Tłumów nie ma, dzieci w szkole walczą z programem i nauczycielami, można nawet zaryzykować wyprawę do tzw. atrakcji turystycznych. Jakoś tamtej jesieni, mimo sprzyjających warunków, nie ciągnęło nas w zachwalane powszechnie miejsca - wylądowałyśmy w malutkiej wsi pod Radomskiem. Okolica piękna, na polach kwitła gorczyca ( Sonaj mi to uświadomił, ja w swojej miejskiej głupocie podziwiałam.....rzepak, he, he ), niebo się nawet jak na tę porę roku solidnie niebieściło, ani śladu mgieł i mżawek.
W jednym z gospodarstw oblookałyśmy masę kamorów, piękne duże bryły żółtawo - kremowego piaskowca. Z rozmówek wstępno - zagajających dowiedziałyśmy się od gospodarza że w lesie ma własny "kawałek kamieniołomu". Mamelon została podziwiać kamory ( przy okazji miała zadania rozeznająco bojowe wyznaczone - kominek ewentualnie podłoże ścieżkowo ogrodowe z piaskowca ) a ja potupałam dróżką do lasu. Ciepło było tak że pozbyłam się kurteczki i radośnie wiosennie rozmemłana przemierzałam polne wertepki. Las się złocił resztkami dębowych i brzozowych liści, fruwały biedronki, pituliły ptaki.
Po wejściu w las drogę do kamieniołomu wyznaczały skupiska wielkich brył kamienia. Nie wszystkie były pięknie kremowe, trafiały się rdzawe i w kolorze ochry. Przyznam się że bardziej mi się podobała ta naturalna różnorodność piaskowcowych kamieni niż elegancki wyselekcjonowany kolor brył kamiennych z podwórza gospodarstwa. Jednak różnorodność kolorów ( szczególnie w jednej bryle he, he ) to nie jest najlepsze kryterium wyboru piaskowca do obróbki, więc porzucone bryły cieszyły moje oko na leśnej ścieżce. Kiedyś pewnie powędrują na podwórko, zostaną pocięte i same będą robiły za ścieżkę w czyimś ogródku.
Kamieniołom w słońcu wyglądał przepięknie, wręcz lśnił! Rozkopana górka odkrywała swoje śliczne wnętrze. Niby nic szlachetnego, zwykły piaskowiec ale w kamieniołomach jest coś magicznego, co sprawia że nawet pospolity kamień zdaje się szlachetnieć. Złote bryły kamieni jaśniejące w słońcu, złotawo - rude ostatnie liście na drzewach i na poszyciu - złota orgia dla oczu. A wszystko ukryte w głębokim lesie. Nie tylko takim liściastym, były w nim i borowe akcenty - stare sosny otulały ciemną zielenią ten zjawiskowo złoty kamieniołom.
Na dnie kamieniołomu cud nad cudami - morze kwitnących rumianków. W słońcu, przy jednak jesiennej już dość dużej wilgotności powietrza pachniały tak intensywnie jak to ma miejsce czasem latem na polach co to opryskiwać je za drogo albo na tzw.nieużytkach. Zapach lata wymieszany z jesienną wonią opadłych liści. Jedyne w swoim rodzaju połączenie. Wycieczka miała miejsce w początkach grudnia, więc pogoda i rumianki radośnie mnie nastrajały przed zimą. Potem przyszedł styczeń i paskudny luty 2012 roku i nastąpiła hekatomba roślin w ogrodzie. Kiedy myślę o tamtej, pięknej późnej jesieni co to miała zwiastować łagodną zimę słyszę zaraz w głowie głos Babci Wiktorii skrzeczącej jedno ze swoich ulubionych hasełek - "Miłe złego początki".
Może i dobrze że ten listopad taki normalnie paskudny!
Ależ tam dobra, przepiękne kamienie, przygarnęłabym :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Takie mniejsze to myśmy z Mamelonem za "pozwoleństwem" gospodarza przygarnęły. Na większe polowanko nie pozwolił tzw. udźwig naszego samochodu ( bo gospodarz nie miał nic przeciwko szabrowi, po naszej stronie była niemoc ).
Usuń