poniedziałek, 22 grudnia 2014
Prezent przedgwiazdkowy ode mnie dla mnie
Zacznę od tego że to nie jest żaden wpis typu "prawdziwa recenzja" tylko pisanina ( szczegółowa ale bez spojlerzenia ) dla wyjechanej, która chciała znać moje zdanie na temat filmu ( bo cosik zawodowym krytykom ostatnio nie dowierza ). Zgodnie z zapowiedzią daną wyjechanej zrobiłam sobie prezent przedgwiazdkowy czyli wywaliłam niemal trzy dychy na seans w kinie IMAX. Trzy dychy to w mojej obecnej sytuacji finansowej sumka nie do pogardzenia ( rachunki, rachunki i święta za pasem ) więc jasne że filmidło nie mogło być mdłe i nijakie. Polazłam na "Interstellar", który wzbudził w tym roku chyba największe kontrowersje wśród filmożerców. Dzieło wspólne braci Nolan jest przez tzw. "zwyczajnych oglądaczy" albo mieszane z błotkiem albo wychwalane pod niebiosa, zawodowi krytycy przyjęli ten film z tzw. mieszanymi uczuciami. Mnie jakoś najbliżej do stanowiska Dukaja, też czuję przez skórę że ten film czeka jeszcze drugie życie i że w jego wypadku nie wystarczy klasyczna, "formalna krytyka" ( no wicie, rozumicie - rozebranie scenariusza, analiza gry aktorskiej, montaż, inne duperele i ogólnie co poeta miał na myśli ale głównie zajmowanie się formą ). Zawodowi krytycy mają w przypadku filmów Sci Fi pod górkę bo nie jest prostą sprawą ocenić czy filmowa forma jest adekwatna do treści jak ma się kłopoty ze zrozumieniem owej treści. Dlatego po wielu filmach, dziś uznanych za najwybitniejsze osiągnięcia gatunku, swego czasu krytyka jeździła jak po łysej kobyle. Można co prawda zająć stanowisko "bo to powinno być lepiej wytłumaczone", ale istnieje wówczas ryzyko że będziemy mieć do czynienia z tzw. wykładaniem ( "Interstellar" jeździ niekiedy blisko krawędzi takiej brzytwy, którą może zarżnąć każdy film, nie tylko Sci Fi ). Czas jest zdaje się najbardziej miarodajnym i obiektywnym probierzem jakości filmów Sci Fi, jeśli po latach mimo zestarzenia się filmowych "technicznych bajerów" nadal zanurzamy się z lubością w stworzonym dla nas świecie to znaczy że jest OK. - film był na tyle prawdziwy ( czyli dotyczący tego co nas świadomie lub podświadomie nurtuje ) że potrafimy go odczuć ( dobrą sztukę się odczuwa, przy kiepskiej zgrzytanie części składowych uniemożliwia taki odbiór ).
Teraz będzie o nas czyli "szerokiej publiczności". Do tej pory uważałam za Stańczykiem że najwięcej wśród nas jest lekarzy. Co prawda istniały jakieś tam opinie że najwięcej jest polityków, historyków i besserwisserów, ale od pewnego czasu ( konkretnie od momentu oblookania postów na polskich forach filmowych ) ja odnoszę wrażenie że największą grupą zawodową w Kraju Kwitnącej Cebuli są astrofizycy. Rany, czego to ja się nie naczytałam a wszystko "mundre" że aż cud, i to w kraju gdzie w programie szkolnym matematyka i fizyka są traktowane jako przedmioty nieporównanie mniej ważne od religii katolickiej. Normalnie dziw nad dziwy że przy takim stopniu edukacji społeczeństwa nie zbieramy zasłużonych laurów w postaci corocznego odbierania noblowskich medali w dziedzinie matematyki, fizyki czy chemii, he, he. Mój bosz.....wcale nie tak łatwo było mi się rozstać z prostym i spójnym newtonowskim modelem uniwersum a tymczasem inni bez trudu odnaleźli się w modelu einsteinowskim. Ba, pojawiły się tzw. orły wyprzedzające, co to mają założenia i wiedzą. Od czasu do czasu co poniektórzy lekko pieprzą od rzeczy przerzucając się cytatami z wielkich fizyków ( nie zawsze "na temat" ) a inni się wysilają podlinkowując filmiki z krótkimi wykładami uświadamiającymi. Mam ambiwalentne uczucia - z jednej strony podejrzewam że "moja racja jest najmojejsza" czyli nasza polska specjalność ( druga po bezinteresownej zawiści ) gra tu niebagatelną rolę i wszystko to jest strasznie powierzchowne, obliczone głównie na dowalenie oponentowi i polepszenie samopoczucia dowalającego, z drugiej strony gdzieś tam we mnie drzemie nadzieja że ludzie naprawdę chcą wiedzieć więcej, szukają po necie tego czego nie dostają w szkole. No, że coś tam drgnęło pod kopułką i włączyli myślenie.
Jaka by nie była motywacja to "Interstellar" zrobił dobrą robotę - popkultura wchłonęła trochę współczesnej fizyki ( to w końcu nie jest poziom niemal obowiązkowych w kinie Sci Fi rozwiązań typu "podróże w czasie to normalka, wystarczy włączyć ten tam tralalala" ) i jest szansa na to że w wyniku tego będziemy mieszkać na mniej płaskiej Ziemi orbitującej za sprawą grawitacji wokół Słońca i trochę więcej z nas będzie miało świadomość że grawitacja wpływa też na tak mało "namacalny" wymiar jakim jest czas ( bo odniosłam wrażenie że w kraju astrofizyków odnajdowanie się w einsteinowskim świecie jest baaaardzo proste dopóki nie przechodzimy do tzw. konkretów he, he ). Jakiś tam procent widzów zacznie się zastanawiać czy np. możliwe jest że może się nam przydarzyć w skali globalnej to co zdarzyło się w Europie w IV wieku - załamanie cywilizacyjne. Jest szansa że niektórych olśni że nędzy ludzkiej nie zlikwiduje żaden ustrój bo jest nas za dużo ( a może nawet z czasem dojdą do wniosku że kontrola urodzin jako remedium na biedę może być równie problemogenna jak jej brak i potrzebna jest kontrola kontroli ). Wow, dużo spraw upchniętych w jednym filmie, od "wysokich" teorii fizycznych po problemy w relacjach dzieci i ich ojców w tzw. rodzinach niepełnych, przymiotnik epicki chyba temu filmu pasi. A przy tym jednak nadal rozrywka, kosmos dziki panie tego i roboty z wgranym poczuciem humoru. Takie sobie rozmyślanka mam po projekcji.
Dżizaasku wyjechany jak chcesz wiedzieć czy warto się do IMAXa na "Interstellar" wybrać to odpowiedź brzmi warto! Tym bardziej że zajawki nowych filmów napawają mnie pewnością że na nic innego w szybkim terminie do IMAXa się nie wybierzesz. Kosmiczne księżniczki, siódmi synowie siódmych synów i tym podobne smoki się szykują. Rozrywka mało Cię rozrywająca. Wyrozrywkuj się lepiej przy "Interstellar".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz