Wczorajsza nasiadówka u Mamelona zaczęła się od dyskusji nad podszywaniem spodni Sławka a skończyła się na netowym przeglądaniu japońskich haftów jedwabnych i kimon autorstwa Itchiku Kuboty ( szczerze polecam oblookanie mistrzowskich prac tego autora, kimonologia na najwyższym z możliwych poziomie - jednym słowem doskonałość ). Pitu pitu, od słówka do słówka i netowych obrazów z cyklu "Zapiera dech w piersiach, odejmuje mowę i ślepniesz na wszystko co nie jest zjawiskiem właśnie oglądanym" przeszłyśmy do własnych wyczynów hafciarsko - szwalniczych. Mamelon wyżywał się twórczo przy szyciu firan i zasłon, a ja swego czasu namiętnie produkowałam haftowane obrazki. Produkcja obrazków była bardzo miła, człowiek miał przed sobą wykonanie tzw. roboty krótkoterminowej i nie musiał się dobijać widokiem niezachaftowanych olbrzymich powierzchni obrusów czy tam innych serwet i poduch. W sam raz robota dla Jej Leniwości. Obrazki powstały dawno temu, w czasach gdy o jedwabiu do haftowania można było jedynie pomarzyć a człowiek był szczęśliwy że pomieszkuje w Odzi bo miał jaki taki dostęp do muliny. Lepsiejsze materiały miały znacznie bardziej praktyczne zastosowanie niż "podkładka" dla początkującej hafciarki i w sumie moje obrazki powstawały na tym co już nikomu na nic przydać się nie mogło. A to batystowa bluzka Cio Mary dożywająca swoich dni w szafie, absolutnie nie nadająca się do żadnej przeróbki, a to prześcieradło na wykończeniu podstępnie wyłudzone od Babci Wiktorii i długo moczone w herbacie gruzińskiej dla nabrania koloru ( herbata gruzińska nie nadawała się zasadniczo do spożycia, za to kolorek z niej pozyskany łapał trwale ).
Obrazki to były maleństwa, w porywach miały pocztówkowe rozmiary, jakieś 10 na15 cm, albo coś koło tego. Jedyny większy z tego czasu osiągnął gigantyczny rozmiar 18 cm na 13, normalne miniatury. Wzorki były autorstwa własnego, czasem inspirowane przedwojennymi pocztówkami a czasem chęcią ocalenia fragmentów ukochanej chusteczki z czasów przedszkolnych, która odchodziła w niebyt z powodu wysmarkania materiału. Sprzedawane wówczas w pasmanteriach wzory haftów ludowych albo Święte Rodziny drukowane na kanwie jakoś mnie nie kręciły. Techniki haftu wyciągałam od Babci Wiktorii, która opanowała za młodu wszelkie hardageny, toleda, krzyżyki, supełkowe oraz cieniowane płaskie i hafty nicią metalową ( te ostatnie za sprawą robót przymusowych, Wiktoria haftowała dystynkcje na wrażych niemieckich mundurach, patriotycznie opluwając podkładki pod złote nici ). Moja edukacja hafciarska została później uzupełniona przez Babcię Wandę, która potrafiła wyczarować cuda ze wstążek. Co prawda haftowanie batystu krzyżykami nie było najmądrzejsze ale za to te maleństwa były dla mnie prawdziwą szkołą haftu ( i nie tylko, bo prześcieradlany podkład był w takim stanie że uczyłam się cerowania, bezczelnie pomijając jednak najmniejsze dziurwy ).
Oto Mamelonku moje wprawki z czasów nastolęctwa, sama nie wierzę że krzyżykowałam na batyście. Obrazki są mocno okrutne, właściwie to szczęście że takie małe, he, he. Wiszą sobie w pokoju Cioci Dany i Azy i szczęśliwie rozmywają się przy godniejszych "powieszeńcach". No i dobrze bo ciężko byłoby mi się ich pozbyć ze względów sentymentalnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz