środa, 30 maja 2018
Lalenty odszedł. Uprasza się o nieskładanie kondolencji.
Hedoniusz Lalenty wczoraj rano od nas odszedł. Niestety tak jak przypuszczałam leczenie nie poskutkowało, pacjent gasł w oczach. Choroba nieubłaganie postępowała i nie było się już na co oglądać bo nie wolno zwierzaczka skazywać na ból a człowieka na domyślanie się gdzie chory kot się zaszył żeby odejść. Załatwiliśmy z Lalkiem sprawę tak jak się należało, tzn. Lalek przytulony do mnie bardzo słabiutko ale jednak mruczał zasypiając, fizjologię opanowałam ręczniczkami coby kota nie zawstydzać ( Lalek zawsze był uważający żeby "nie przy ludziach", cóś jak nasz Danuś ) i nasz Pan Hrabia spokojnie odszedł po podaniu drugiego zastrzyku. Dohtor twierdzi że utrafiliśmy na właściwy moment, ja też mam takie wrażenie że to była ta pora. Teraz będzie nam pusto, mimo tego że w domu są przecież cztery koty. Tak to już jest że czuje się brak tego jednego konkretnego który już z nami być nie może. Trzymałam fason do końca wizyty, potem pozwoliłam sobie na wylew łez i emocje. Rozstanie zawsze boli, nawet jak człowiek zdaje sobie sprawę że dla tej drugiej osoby ( w tym wypadku kociej ) to jest po prostu ulga. Nie rozpaczam zajadle ale nie jest mi dobrze i musi trochę potrwać zanim wszystko się we mnie uspokoi. Mam taki żal do losu że Lalkowi nie udało się zasnąć na wieki na słoneczku ze zgrzybiałej starości tylko trafiła się mu ta cholerna nerczyca, jednak wiem że piętnaście lat to długie życie dla kota. Innym kotom musi wystarczyć do przeżycia całego życia krótszy czas, my i tak mieliśmy szczęście że było nam dane cieszyć się sobą tak długo.
No bo się cieszyliśmy, od samego początku znajomości. Lalek nas wybrał na swoją rodzinę, po prostu pewnego pięknego dnia przyszedł i się zalągł. Pewnie już pisałam o tym że pomyliłam czarno - białego kota siedzącego na zewnętrznym parapecie z wiecznie znikającym z domu Wiktorem, kocim synkiem naszej su. No tak, ale teraz jest czas na wspominki. Kiedy kot wlazł do domu nie zareagowałam tradycyjnym "A kto to przylazł bez zaproszenia?" jakim częstuję sąsiedzkie koty kiedy robią wizytację domu i być może ten brak zapytania sprawił że pseudo Wiktor obczaił gdzie jest szafa i czym prędzej zajął w niej miejsce. Azalska tyż nie reagowała jak na obcego kota, żadnych gróźb szczekalnych nie było i tak pojawił się nam Lali, zwany później oficjalnie Lalentym Hedoniuszem. Jedyną osobą jaka okazała niezadowolenie z przybycia Lalentego był Wiktor powrócony na łono rodziny po dwudniowym wyjściu w teren. Nie to że ostro zażądał natychmiastowego usunięcia intruza ale nie chciał przy nim jeść, spać z nim w tym samym pomieszczeniu i zakazał mu jakichkolwiek kontaktów z Azą pod groźbą wydrapania wszystkiego co jest do wydrapania. Aza miała gdzieś Wiktorowe zakazy więc na początku trochę się działo, jak tylko Azunia podchodziła do Lalka Wiktor odstawiał sceny zazdrości godne świeżo zdradzonego latynoskiego kochanka. Sierść fruwała, brzydkie wyzwiska padające z obu kocich sznup były słyszane nie tylko na naszej posesji ale całkiem niespodziewanie się uspokoiło.Sąsiedzkie koty sprawiły ten cud - chłopaki nie przepadały za sobą ale takiego Rudego to nienawidziły jak bliźnięta jednojajowe nowej siostrzyczki. Polowania na Rudego i obrona Alcatrazu doprowadziły do pokoju w domowych pieleszach. Ba, pokoju, jakieś uczucie się chyba zrodziło bo nawet wspólne spanie z głowami położonymi na ciałku Azalskiej było na porządku dziennym i nocnym.
Bardzo szybko stało się jasne że Lalenty jest kotem domowym, wiadomy woreczek był pusty, Lalek nie bał się psów i przepadał wręcz za tzw. nynowaniem ( pieszczoty miszczące, miąchania, przysmyrki i guli gule ). Rozwiesiliśmy ogłoszenie o przybyciu do nas Laliego ale nikt się po niego nie zgłosił. Szczerze pisząc to już po paru dniach nie chciałam żeby został odnaleziony i czułam się szczęśliwa że on tak z nami na stałe bo nikt się nie zgłasza. Wiem, obrzydliwa jestem bo może ktoś za nim tęsknił ale Lalek bardzo szybko stał się częścią rodziny, wrósł w nią bezproblemowo tak że ciężko byłoby mi już wówczas się z nim rozstać. No kot wprost stworzony na syncia pańcio - mamusi. Był tak słodki że darowywałam mu zaleganie na wszelkiej kwitnącej roślinności, no esteta z niego wychodził, leżenie na kwieciu mu pasiło. Uprawiał to zaleganie z Wiktorem, ostatnio zalegał ze Sztaflikiem, bardzo pilną uczennicą. Zaczynał od krokusów co zawsze wzbudzało mój niepokój, bo to za młoda a wiosna na zaleganie na glebie. Potem raczył sobą hiacynty, szafirki, pachnące cebulowe bardzo mu pasiły ( z wyjątkiem narcyzów i żonkili, może zapach i kolory mu nie odpowiadały ). Płynnie przechodził na zaleganie na floksach szydlastych, bodziszkach i goździkach. Jesienią usiłował zalegać na rozchodnikach co ze względu na ich rozmiary nie zawsze mu wychodziło. Prawdziwy kot ogrodnika. Z inszymi domownikami żył w zgodzie, uwielbiał Danka i Azę i co dziwne u samczyka bardzo chętnie bawił się z małymi kociakami które do nas trafiły. Razem z Dankiem i Azą prowadzili przedszkole, su, dwóch statecznych kocich panów i kocięctwo pałętające się wokół nich. Wylizywane, podgryzane i uczone jak być kotem a nawet psem. Lalek zżył się z Wiktorem, ba, tolerował Felicjana który jest kotem od ciężkiej cholery, po prostu anioł! Jedyna rysa na tym nieskalanym jestestwie to stosunek do Puszka zwanego Ścierwkiem. Puszek niby pies ciotczyny, właściwie domownik i stały gość przy miskach ale swego czasu pogonił i poturbował Felicjana ( nie wiem za co, czasem podejrzewam że nie mało to nic wspólnego z byciem kotem bo np. Danka Puszek wręcz kochał i składał mu hołdy wraz z daniną z kradzionych rajstop Ciotki Elki ). Lalek, mimo tego że w domu postponowany przez Felicjana,wziął się i ujął za tą naszą durnotą skutkiem czego Puszek do końca życia nie wchodził do pomieszczenia w którym akurat rezydował Lalek. Wiadomo było kogo lepiej nie denerwować - najspokojniejszego z kotów. Peacemaker!
Kiedy odchodzili od nas starsi domownicy odkryliśmy jeszcze jeden talent Lalka - był wysoce wykwalifikowanym pielęgniarzem. Zawsze czujny przebywał w pobliżu chorych, przytulony do Azy, czule wylizujący futerko chorego Ewarynia, podnoszący alarm gdy było źle z Dankiem. Taka niańka i wyręka pańcio - mamusi. Nigdy nie spotkałam kota z takim pielęgniarskim zacięciem wobec innych zwierząt. To przedziwne zachowanie bo koty nie uchodzą za zwierzęta specjalnie społeczne, ale co my tam o nich naprawdę wiemy? Najnowsze obserwacje kotów żyjących "na dziko" nie potwierdzają wcale dotychczasowych założeń jakoby to były źwierzątka żyjące w koloniach, więzy między nimi to bardziej skomplikowana sprawa. Nasz Laluś pewnie by behawiorystę zadziwił, usiłował pielęgnować także tych za którymi nie przepadał. Taka to chodząca dobroć była. Przy takich zaletach charakteru podstępne podlewanie ( nigdy przy obcych i publicznie ale z cicha pęk i w razie czego to absolutnie nie on ) czy słynne narżnięcie na półpiętrze blaknie, wydawanie z siebie basowych ryków o drugiej nad ranem ( bo Epuzer podchodził, bo Bufonek się czaił, bo Smrodek chciał smrodkować, bo batman przyleciał ) to nic nieznaczące drobnostki a znikające w tajemniczych okolicznościach ciasto drożdżowe to pryszcz! No i co tam bolenie pańcio - mamusinego cielska kiedy pazurki wbijane są z prawdziwą miłością ( przytrzymam Cię żebyś nie uciekła to będziemy razem - uwielbiał być razem ).
Oglądając fotki Lalka zrobione w różnym czasie, te sprzed paru i paręnastu lat myślę o wszystkich domownikach, naszej zwierzęcej części rodziny, tych którzy rozpoczęli swoją podróż w Nieznane wcześniej niż Lali. O Danku Wielkim Bossie, o malutkim Ewaryniu i Mańce, której nie zdążyłam zrobić fotek, o zaginionym Wiktorze, Azuni i Tabisi która ma tylko zdjątka papierowe ( podobnie jak Piętaszek, Melka Kompakt, Hesio, Tatulek, Bomik i Tasiemka, czy Emulsja, Pan Kortals i Joka ). Wszystko mija ale chciałabym świadomie odtworzyć zachowane w wieczności te chwile które dane mi było spędzić z moimi zwierzętami. Zarówno te dobre jak i te złe, kiedy przychodziły choroby czy wypadki. Uważam je za szczególne, często bardziej wartościowe niż te chwile łączące mnie z ludzkim stadem. No tak już mam, oksytocyna wydziela mi się przy futerkowych ( nawet jak one łyse ), za własnym gatunkiem przepadam średnio. Ponoć współczesna fizyka kwantowa ma dla mnie w sprawie energii ( a wszyscyśmy energią ) i czasu tzw. dobre nowiny. Pocieszające. W końcu może gdzieś i kiedyś...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ok... nie składam...
OdpowiedzUsuńZwyczajnie daję znać, że jestem 'obok'.❤
OdpowiedzUsuńtez mi nie po drodze z gatunkiem luckim.
OdpowiedzUsuńmyślę o Was <3
Powstrzymam się.
OdpowiedzUsuńTen z kropką na nosku to Wiktor, bo ten bez kropki to Lalunio?
To ja już wiem, czemu mnię tak Tusiek chwycił pazurami za serce i trzymie - przecież to jak brat bliźniak z pysia!
I ja się powstrzymam, chociaż trudno...
OdpowiedzUsuńoj...
OdpowiedzUsuńMilczę wymownie.
OdpowiedzUsuńByłam wczoraj ale...zgodnie z życzeniem.Napisałaś pięknie...
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam wszystkim za ciepłe o nas myślenie w tym ciężkim dla nas czasie. Przydało się.
UsuńTak Psie, kropka należy na wieki wieków do Wiktora, Lalenty miał za to podmalowane dyskretnie czernią jedno oczko. Tak dla podkreślenia urody.
Powoli się przyzwyczajamy do nieobecności fizycznej Lalka, prosto nie jest ale się ułoży.
<3