piątek, 15 czerwca 2018
Codziennik - nadal dołki i górki
Mija nam ta dziwna wiosna która właściwie była latem, czas na lato prawdziwe. Trochę strach się bać co Wielki Pogodowy nam na tę porę roku wyszykował. Dookoła mnie tak sobie, nadal zbyt dużo smętnych wiadomości z gatunku "I nie da się nic zrobić!" do mnie dociera, w związku z czym mój zakupoholizm jest coraz mniej kontrolowany. Co usłyszę to odreagowuję, głupia sprawa. Odgradzam się przyjemnościami od złego które zaatakowało i już wiadomo że nie odpuści. Tak jakby te moje przyjemności mogły przypudrować paskudną rzeczywistość. Szczerze pisząc to na ogół pudrują średnio skutecznie, co i raz spod tego pudru cóś niepokojącego wyłazi. No to się skupiam na jakichś pierdołach typu przywracanie Wolfgangowi normalnego wyglądu ( po spotkaniu Wolfganga z lejonkiem ten pierwszy wygląda jakby zamiast lejonka spotkał krwiożerczego wilka wyjątkowo nielubiącego krasnoludków ) albo zaganianiu Małgoś - Sąsiadki do smażeniu dżemów. Takie tam zajęcia usypiające, nic prawdziwego.
W ogrodzie robię mało, mój kręgosłup bardzo brzydko się ostatnio zachował. Usiłowałam go wytonować prochami i skończyło się tzw. upojnym rzyganiem. Womitowałam po prochach a ten skurczygnat nadal bolał! Po takich przejściach zachowuję się "rozsądnie" bo nie mam ochoty na powtórkę z rozrywki. W związku ze związkiem ogród odłogiem sobie leży a ja leżę z kotami w wyrze. Wyro zaścielone, na wyrze ja i głównie ciągle obrażony na nieobecność Lalusia Felicjan. Jak się Felicjanowi nie poprawi ( obecnie nie chce wychodzić z domu bo po co, dziewczynki nie potrafią się z nim bawić w napaść ) to czeka nas wizyta u dohtora ( ledwo co byłam z podtrutą Sztaflisią ). Może trza co na melancholię a może to jakaś insza sprawa. Felicjan bardzo się zmienił, niby źle nie wygląda ale zachowuje się zupełnie nie po swojemu ( od czasu choroby i odejścia Laliego ani razu mnie nie użarł, rzecz niesłychana, o takim piknikowaniu z nim w Alcatrazie jak w zeszłym roku miało miejsce nawet nie ma co mówić ). Sztaflik jakby lepiej, znów usiłuje wyżerać innym kotom z misek. Znaczy jest i coś miłego.
Właściwie jest więcej miłych rzeczy. Po różanej pogwarce z bjork w ramach wyciszania skrzeków realu postanowiwszy nabyć coś różanego w donicy. Padło na austinkę 'Geoff Hamilton', a potem to już się nie mogłam opanować! Taa, skutek jest taki że pojawi się także od dawna planowana do nasadzenia odmiana 'James Galway', odtworzę 'Sweet Juliet' zeszłą z tego świata pamiętnej zimy 2012 roku, oraz drugi raz podejdę do 'Jude the Obscure' ( zaginęła albo się podszywa, w każdym razie to co kwitnie na jej miejscu nijak tej odmiany nie przypomina ). Ubyło mi z portfela co akurat nie jest miłe ale za to jak dobrze zrobi mi się kiedy przyjadą krzaki. Co prawda nie wiem jak je wkopię z cholernym, nawalającym kręgosłupem ale cóś tam na pewno wymyślę. Na razie cieszę się gryplanowaniem czyli tym gdzie co posadzę. Dobre i to, przynajmniej się odrywam od ponurych rozkmin na temat tzw. kondycji ludzkiej. Zakupoholizm roślinny wydaje mi jakiś lepszy, jakby kupowanie roślin było czymś zdecydowanie bardziej szlachetnym niż nabywanie rzeczy. Hym... pewnie bredzę jak każdy nałogowiec. W każdym razie zauważyłam że przypudrowywanie realu roślinami działa u mnie skuteczniej niż pudrowanie czym innym. No dłużej trzyma czyli cieszy.
Dzisiejsze fotki to takie usprawiedliwienie austinkowych zakupów. Żebyście wiedzieli jak ciężko się oprzeć urokowi tych róż.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dwukolorowa, ciekawa jestem na jakiej to zasadzie jest? Wiem, że kolory zmieniają podczas procesu przekwitania ale dokładnie nie wiem:) U mnie jedna zamienia się z zółtej do różowo-czerwonej :)
OdpowiedzUsuńNa ogół kwiaty z wiekiem płowieją, ale czasem płowieją pięknie. Niekiedy może zachodzić podobna przemiana do tej jaka odbywa się w jesiennych liściach, stąd te antocyjany zabarwiające kwiaty czerwienią. :-)
UsuńJa na razie kolejne zakupy roślin zostawiłam na sierpień. Susza taka, że ledwo jest tyle siły, by podlać...
OdpowiedzUsuńRozum podpowiada by tak właśnie sierpniowo rośliny kupować ale u mnie cóś ostatnio emocje się na zakupy zmieniają. ;-)
UsuńO zakupoholizmie nie bredzisz, jjest to fakt przeze mnie tez stwierdzony :) Jak zanabede kwiatka, to mi od razu lepiej, a jak potem mi kwitnie, to jestem calkiem szczesliwa!
OdpowiedzUsuńOgrodek uspokaja, widac jakies roslinne endorfiny przechodza na ludzia :)
Szkoda, ze nie lubie roz w moim ogrodzie, nienawidze, jak mnie drapia! Po moim zakupowym szale przed czterema laty, z kupionych 10 roz ostala sie jedna, zolta, ktora nie wymaga zadnej pielegnacji.
Mnie zakupy roślinne uszczęśliwiajo najbardziej, a taki na przykład zakup ciuchów traktuję jak łobowiązek do odbębnienia ( znaczy jak co na mnie pasuje to biorę parę sztuk żeby mieć z głowy na długo potrzebę zakupową - Mamelon twierdzi że chyba mam lewoskrętny estrogen a może nawet tylko estragon u mnie występuje ;-) ). No taka już jestem i nie bardzo wiem czy to się kiedyś zmieni.
UsuńCo do bezkolcowych róż - trzy ostatnie opisywane w tym blogu to praktycznie bezkolcowce. W dodatku kwitnące parę razy w sezonie, o czym kusicielsko napomykam. ;-)
Te śliczne zdjęcia austinek z miłością robione ( bo tylko na miłośnych zdjęciach oblubieńcy wychodzą ślicznie :)) jeszcze wczoraj wieczorem zadziałały kusząco wielce. I żeby nie stan padnięcia, byłoby szukanie po szkółkach. W efekcie dzisiejsza niedziela została zadedykowana różom: miało być elegancko, z sekatorkiem - wycinanie przekwitłych kwiatów. A tu rzeczywistość skrzeczy chorobami grzybowymi, na które żadne eko i EMy nie podziałały i trzeba było wyciągnąć chemię systemiczną. Wycinanie też nie było tylko eleganckie, bo przekwitłe bydlę 'Alchymista' trzeba było wyciągać z rynien. Jestem chamsko podrapana, w paluchach coś siedzi i nie daje się wygrzebać igłą, a boli. Tak to zostałam skutecznie wyegzorcyzmowana z kuszenia różanego i zostało mi przypomniane, że ponad 20 krzaków to stan, jeśli nie wysycenia ogrodu, to mojej odporności na pewno został osiągnięty. Dawka przypominająca będzie podczas zimowego okrywania.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością pooglądam sobie cudze róże bez konsekwencji, a na takie tam, że nie cierniste i może jeszcze zdrowe, to przymknę oko:).
U mnie grzybki wysuszone ( z wyjątkiem jednej bardzo dziwnej odmiany, która która w ogóle jest z lekka zaskakująca ), szans nie majo przy tym braku deszczu. Co do ostatnich opisywanych to zaprawdę powiadam Wam, he, he. Przede mną przycinania mchówek, też czuję że będę miała przeżycia. ;-) Dzisiejszą niedzielę dedykuję głównie sobie, gorąc i burzowo, zdechnąć można po piętnastu minutach roboty. Mam ciągle nadzieję że spadnie choć kropla, bo z tych samych chmur i ciężkiego powietrza to po prawdzie żaden pożytek.:-/
UsuńW dobrym kierunku się kierunkujesz, bo austinki mus mieć coraz i insze. Na wiosnę nabyłam St. Swithun, teraz właśnie wziął i zakwitł tak niemożliwie pięknymi bladymi kwiatami w kształcie i wyglądzie perły lekko zaróżowionej, że patrząc płakać mi się chce z zachwytu. Heritage może się schować ze wstydu i niechlujstwa przy tej odmianie. Święty ten - Swithun, od pogody patron Brytoli, zakwitł był zaraz jak wróciłam z Aten, na powitanie pańci. W Atenach jak to w Atenach, gorąco, słońce, fajna pogoda, ale miasto takie sobie, pięć zabytków na krzyż i z tego cztery to ruiny. Jak chcecie zwiedzać Grecję i zobaczyć cuś pięknego, to nie jedźcie do Aten. Tam nic nie ma niestety. Dobre tylko jedzenie i ludzie pomocne i gościnne.
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam, ja tam zawsze cóś wygrzebie zabytkowego, no może niekoniecznie ten Partenon oblężony.;-) Bardziej mnie odstrasza że Ateny ponoć duuuże a ciasne i bardzo gorące ( no morze jest ale za oddechem Oceanu tęskni podróżnik który go poczuł ). Wiesz że nie jaszczurczę zbyt chętnie na słoneczku, no nie te klimaty upalne.
UsuńCo do austinek to ja się nie zaklinam że to zakupy ostatnie, przeplute i w ogóle nigdy!;-)