czwartek, 28 czerwca 2018

Codziennik - tydzień urzędowy i krnąbrność domowa

 Miałam w tym tygodniu zalatanie z załatwianiem,  z zaświadczenizmem półwyczynowym  ( w trzech egzemplarzach ), z ZUSami, srusami i innymi dobrutkami które  państwo nasze, ubrane w  wielkie słowo  Ojczyzna odmieniane  na wszelkie sposoby ( żeby się przestało widzieć  że ono  Zła Macochowizna ),   zapewnia nam  jako godziwą należność obywatelską za płacone przez nas podatki i insze daniny. Co jak co ale biurokrację to my mamy na najwyższym światowym  poziomie, nawet biurokratyczne potęgi muszą się z nami liczyć ( nic tylko zakładać  grupę B 10 ).  Ostatnio widzę  w urzędach  i  państwowych  firmach jakże cudnie odnawianą starą peerelowską tradycję traktowania petenta jako cóś nieistniejącego.  Podkreślam cóś, nie kogoś. No nie ma cósia choć niby jest ale  urzędująca nie widzi bo tak jest zaprogramowana. Sam czar  PRL, normalnie mało się nie popłakałam ze wzruszenia.

 Niestety nie wszędzie można liczyć na takie wspominkowe klimaty, człowiek  wpada w korporacyjne sidła i bezczelnie  załatwia się  jego sprawę  w tempie błyskawicznym, stojąc  w kolejce nawet  nie ma czasu  pomyśleć o jakimś  pultaniu  bo nie uchodzi żeby stał w kolejce bez asystenta klienta czy kogoś w tym guście i  w ogóle to zboczeńce korporacyjne nie uznają społecznotwórczej roli kolejek i robio eksperymenta żeby im  się tzw. zatory nie  tworzyły .  Bardzo, bardzo nie na miejscu, he, he, he. Na szczęście państwo czuwa i są placówki gdzie można  się  jeszcze poczuć jak to  przypadkowo nadepnięte goowno na obuwiu kazionnym urzędnika. Ummmm, mniam... zupełnie jak  w urzędzie wydającym paszporty w czasach mojej  młodości. Po takich podróżach sentymentalnych przywlekałam się do chałupy wypluta i jedyne na co mnie było stać  to na obłożenie się kotami i zapadnięcie w tzw. niemyślenie.




Jak się przewaliło  biurokratyczne to nawet się do dżemowania zabrałam. Wykonam dżem rabarbarowo - bananowy, na razie bazę bananową przygotowawszy a jutro dokupię rabarbaru malinowego i będę  prużyć wyczynowo. Fotki zamieszczam dla  Fafika. Z kotami jest jazda, znaczy właściwie z jednym - Felicjan daje mi popalić. Dziś tłumaczyłam wizytującej nas  Cio Mary jak to się zamartwiam o Felka bo on cóś wybredny się zrobił i  że wizyta u dohtora w sobotę musowa bo zęby trza przejrzeć. Cio Mary patrzyła na mnie  jak na głupa i niema się co dziwić bo za moimi plecami ta wredna kocia  świnia wyżerała z misek przygotowane ale  jeszcze nierozdrobnione  żarcie dla całej domowej czwórki  + Epuzera. Zeżarł wszystko, brzuchem niemal wlokąc  po podłodze wskoczył na parapet i zaczął ryczeć  że mam szerzej otworzyć okno bo się nie mieści w uchyłku.

 Kiedy otwierałam zadał kłam moim słowom o bolących kocich ząbkach  bo uchlał mnie do krwi, za wolno chyba się ruszałam. Dostał w tyłek ścierką, zaprezentował  szczękę i   żuchwę w tzw. panoramie, poprychał na mnie,  wyraźnie chciał przylać  Cio  Mary która była  pod  łapą,   po czym niespodziewanie zawinął ogonem i tyle  go widziałyśmy. Wrócił dopiero pod  wieczór, rozespany i pachnący trawą  żubrówką. Stał długo przy lodówce ale udawałam  że nie wiem o co kaman więc wkurzony i bijący ogonem udał się był na spoczynek. Teraz go muszę misić i miąchać bo mnie pokopuje tylnymi łapami.  Pogryziona ręka mnie pobolewa w związku z czym postanowiłam w ramach zemsty nie wozić go na przegląd w sobotę ( przemówię dohtora na przyszły tydzień ), jak ma franca siłę tak chlać pańcię i  zżera naraz prawie pińcet gram mięcha to nie wymaga natychmiastowej interwencji weta. Sobota  jest dla mła!





 Porobię w weekend troszkę w ogrodzie, już dziś po południu wkopałam przybyłe róże. Deszczyki  dobrze zrobiły Alcatrazowi i Podwórku, dało się dziś nawet co nieco  wypielić.  Jednak większość  czwartkowego popołudnia spędziłam  na obserwacji owadów i kocich niegrzeczności. Sucha - Żwirowa wygląda  jak  sawanna z pszczołami i motylami w roli wędrujących antylop i kotami w roli lwów i lampartów. Życie sąsiedzkie układa się jak zawsze letnią porą, znaczy  Gienia tradycyjnie złamała rękę biegnąc dzikim  galopem do  autobusu ( starsze panie powinny stąpać godnie i statecznie ale moja  geriatria twierdzi że za dużo od nich wymagam a w ogóle  autobusy to trzeba gonić - taa, zachowują się  jak wsiowe  Burki ścigające listonosza ). Oczywiście autobus trzeba było dogonić bo miał zawieźć  Gienię na zakupy. Tak, tak, nie do lekarza na konkretnie wyznaczoną godzinę, nie do urzędu czy do  umówionej przyjaciółki - do sklepu "na pochodzenie"! Tym razem szczęśliwie poszedł  tylko nadgarstek, Gienia paraduje w swoim gustownym lekkim temblaku a mnie opadły macki i insze  części ciała.  No, sezon letni znaczy  otwarty, wakacje  bez gipsu   Gieni  nie paszą, gips latem musi być bo inaczej lato się nie liczy.  Niepokoi mnie  że  Małgoś - Sąsiadka wyraźnie tym gipsem zafascynowana,  na wszelki wypadek jutro wygłoszę stosowne pouczenie na temat "Urazy ortopedyczne a karny sezon  rehabilitacyjny w ZOL".










20 komentarzy:

  1. Ooo, ja też mam takie fioletowe czosnki! Moja mama nie daje im rosnąć swobodnie i przywiązuje je do patyczków, żeby stały prosto :D Inne rośliny też tak stawia na baczność :)). Dla mnie wygląda to bardzo niefajnie, ale nie mam serca wyciągać tych podpórek ... Dżem bananowo-rabarbarowy brzmi niesamowicie oryginalnie! Trudno mi sobie nawet ten smak wyobrazić. Uwielbiam smażenie dżemów! Deszczyków zazdroszczę, bo u mnie nieodmiennie sucho, już jest tak żółto, jak w jakimś śródziemnomorskim kraju pod koniec lata. A dekoracje bardzo ładne jak zwykle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam uraz do palikowanych roślin z powodu konieczności palikowania przewracających się irysów TB. Co prawda podwiązuję róże do różnych takich konstrukcji ale mnie palik źle robi na oczy. ;-) No ale mamowe paliki to całkiem insza bajka, wiadomo. Kiedyś widziałam paliki pomalowane w kolory kwiatów i owoców palikowanych roślin, nawet nieźle wyglądało. Pomysł z bananowo - rabarbarowym jest nie mój, z komenta na blogim dowiedziałam że takowy jest dobry więc wypróbowuję. Suchości współczuję, to jest w tym roku naprawdę ciężka sprawa. Mam nadzieję że w końcu dotrze że coś trza z gospodarką wodną u nas robić, a nie tylko snuć plany i instytucję powoływać do obsadzania kolesiami. :-/ Dziś sobie po południu podżemuję to mi dobrze zrobi na jestestwo. Prawie już wybaczyłam Felicjanowi, choć jeszcze wczoraj snułam plany jaka to z niego zrobię martwą naturę - to byłaby dopiero dekoracja.;-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dam jak wrócę łod łobowiązków.;-)

      Usuń
    2. Ja też chcem! Bo o tym dżemie czytałam rok temu na zad i jakoś się nie zabrałam do produkcji w tym roku. A może powinnam?
      Ciesz się ze mną i świętuj, że znaleźli się chętni na Fraczysława od teraz-już-now i nie dostała Ci się ta bestyja z piekła rodem, która mnię się tu panoszy i tłucze moje źwierzaki. Niestety biedną Groszkę ten nicpoń tak stłukł, i to na terenie domu - bo w piwnicy przy kocim wejściu, że Grosinek do domu wchodzić nie chce i na nas nawet syczy i warczy i buczy. Jutro ten terrorysta jedzie na własne śmiecie i od jutra zaczynam nabożeństwo przebłagalne do Groszki z ofiarną wołowiną. Już dzisiaj wyszorowałam cały dom, bo Ahmed oszczył podstępnie tu i tam. Jak i zarówno miotłą i spryskiwaczem dałam jasno do zrozumienia eleganckiemu sierściuchowi, co ja o takich praktykach myślę. Zakładam zatem, że gdyby trafiła ta sierotka po Belzebubie do Ciebie, to z Felkiem oddawaliby się niekończącym wrzaskliwym sparingom.

      Usuń
    3. Kiedyś to ja nie takie dżemy uprawiałam, ale całkiem mnie odejszło.

      Usuń
    4. Wróciłam łod łobowiązków padając na ryja, znaczy usprawiedliwiam się ze dziś z przepisów nici. Wynagrodzę to dżemofilom osobnym wpisem poświęconym dżemowaniu ( z przepisami, a jakże ) bo dżemuję z luboscią traktując czynność dżemowania jako wypoczynek dla mózgu ( no i pewnie dlatego mnie jeszcze nie odejszło ).
      Psie cieszę się szalenie że Frakowski adoptuję rodzinę, przygotowywałam się już na dzielenie kotów z Małgoś - Sąsiadką ( dobra, bójki by i tak były ale ich częstotliwość byłaby mniejsza ). Mój boszsz... Ahmed szczylem?! Cóś musi być w powietrzu bo Felek ze złośliwą satysfakcją nalał wszędzie wokół kuwety. Widziałam to i zamarłam z wrażenia bo wydaje mi się że kombinował coby większy rozbryzg był. Ponoć to przez to że u nas harem ( same kotki i nawet psy to suczki ). Błagaj Grosika o przebaczenie, wołowina i najlepsze stanowisko parapetowe - może Ci przebaczy. :-)

      Usuń
  3. wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. biurwokracja francuska to jest dopiero majstersztyk ale co się dziwić, ćwiczą to od Napoleona. nie wystarczy, ze dziecko zdało z jednej do drugiej klasy w tym samym liceum, trzeba każdorazowo wypełnić ten sam stos papierów, dołączyć te same kopie tych samych dokumentów, wszystko to dostarczyć w zębach bo inaczej przepadło. a jak jeszcze dziecku się odwidziało i zmienia profil no to trzeba się pofatygować osobiście, w moim przypadku drobne 120 km. ale nie ma tego złego, w starożytnym mieście Quimper jest piękny, zadbany, na luckom miarę szyty ogród egzo-śródziemnomorski. i jak nie lubię egzotyków a i śródziemnomorze mi lata to milo było pospacerować w cieniu palm i bananowców, posłuchać szmeru fontanienki i nadziwić się co ta natura potrafi wymyślić. zwłaszcza, ze w cieniu było +28. kilka zdjęć do obejrzenia na insta, szukać ka_wuem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biurestwo to chyba stan duszy, niektórzy czuja się nieszczęśliwi bez załączników w sześciu egzemplarzach. To smutne że ogromna ilość papierów ma uzasadniać czyjeś zawodowe istnienie. Co mnie szczególnie boli ma je uzasadniać za moje między innymi pieniędze. Quimper zachęcające z tymi palmami i w ogóle, u nas dziś też było 28 na plusie w cieniu ale za to bez palm.;-) Jutro za to ma popadywać, oby się spełniło! :-)

      Usuń
  4. Biurokracje mam juz z glowy, prawie nie odczuwam, oprocz tego, ze ZUSowi musze corocznie udowodnic ze zyje, bo mi emeryturke zabierze :(
    A susza dotknela wlasnie i mnie, zarowa z nieba od kilku dni, nawet rawnik wysychal, wiec dzis od rana podlewam trawnik!!!! :) Kwiatki tez, ale to wieczorem. (a pomidory caly dzien) :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. ZUS to taka instytucja która nie opuści Cię aż do śmierci a nawet dłużej, no chyba że jej się będzie opłacało udawać że nie żyjesz. Tzn. składkę masz płacić zza grobu ale należnego świadczenie to bez odmeldowania się nie dostaniesz.;-) Zupełnie nie rozumiem zasad zusologii stosowanej, pokrętne to jak cholera. Nie wiem po co te komputery, statystyki, zgody na przetwarzanie danych jak potem jest lista obecności a kto się nie zgłosił to sam sobie winien. To przepraszam, po co ta instytucja? Taniej by było bez niej i na pewno sprawniej.
    Jutro ma padać, oczekujemy z niecierpliwością. :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Obrane banany na zdjęciu mnie zachwyciły, nigdy nie przypuszczałam, że tak na nie zareaguję :D Piękne zdjęcia... cudny klimat. I na nich się skupię... cały czerwiec to była u mnie papierologia... to chore, po co ludzie takie rzeczy wymyślają... obłęd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Wy w tym błogim sąsiedzkim jestestwie macie jakiś kącik do posiedzenia na świeżym powietrzu i wspólnym wypiciu kawy? Tak sobie jakoś wyobraziłam...

      Usuń
    2. Na banany to ja reaguję bardzo dobrze, podobnie jak moje magnolki na kompościk bananowy, he, he, he. Kawę pijamy gdzie chcemy dzięki krzesełkom przenośnym i takowym stoliczkom. Zazwyczaj ma to miejsce przy aktualnie kwitnących roślinach ( moje gwiazdy geriatrii z lubością wypełzają w okolice kwitnących róż i lilii ). :-)

      Usuń
    3. ,,Wędrujące krzesełka" - hahahaha... cudowne :D

      Usuń
  7. "...większość czwartkowego popołudnia spędziłam na obserwacji owadów..." zazdroszczę. Jak Ty to robisz? Ja, gdy wylezę do ogródka tylko obserwować, to zaraz coś mnie przywołuje: że już, że mus, że na gwałt akcja jest potrzebna, rośliny krzyczą pomocy i zaczyna się harówka. Gdy wieczorem schodzę padnięta z placu boju, przypominam sobie, że to miał być tylko relaks.
    Wymiękłam na ten dżemik egzotyczny. Takie specyjały, to ho, ho i jeszcze raz ho. Ja banalnie , dzisiejsza odpoczynkowa niedziela, drabina - rwanie wiśni, znienawidzone drylowanie i już tylko pachnące pichcenie.
    Nie chcę wyjść na złośliwą, ale nie powstrzymam napierającego pytania po "wędrujących krzesełkach": Co w sprawie historycznego kawiaczka postanowiono? Tak jakoś w pamięć mi zapadł.:)
    Przecudnej urody bukiety na pierwszych zdjęciach, a widoczki terenowe to już tak sielsko, anielsko i leniwie mnie nastrajają, że strach na tę drabinę włazić, lepiej leżaczek odkurzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam od kawiaczka - w domu stoi!;-) Ciężki do bólu a kuszący złodziejskie ślepia jak zapewne pamiętasz. No ale jest! :-D Co do chwili relaksacji - ciężko nad tym pracowałam żeby przestać latać po ogrodzie jak jaka filifionka. Przeszłam na ogrodowanie mniej stresujące, znaczy na Podwórku więcej gatunków odpornych na susze a w Alcatrazie grondzik. Kręgosłup podyktował te zmiany ale nie tylko on. :-) Przy wiśniach najgorsza rzeczą jest drylowanie natomiast cała reszta - kocham klasykę! Szczególnie w zimowej herbacie.:-) A w ogóle to odkurz ten leżaczek, należy Ci się najsampierw zaleganie pod wiśnią. Jakby Cię kusiło coby się szybko z niego poderwać i do upadłego rwać w dzień dla Cię wolny to starannie usiądź na rączkach i walcz z tym robotem co się w Tobie zalągł. Ciesz się ogrodem na półleżąco, wszak najczęściej cieszysz się nim w biegu - czas na urozmaicenie pozycji cieszalnych. ;-)

      Usuń
    2. O tak pozycja cieszalna leżaczkowa wielce pożadana. Leżaczek dwa tygodnie temu wyniesiony do ogrodu, użyty przez chwilę, został wetknięty do szklarni, żeby był pod ręką. A wczoraj zabrałam do domu, bo przeszkadzał!
      Dzisiaj po wiśniowaniu dzielnie walczyłam z robotem, prawie wygrywałam, i taka wypoczęta do bólu zaczęłam przygotowywać dawno obiecane sadzonki dla syna, który skończył się budować i jest w fazie zakładania ogrodu. Robot górą. a podobno, jak dzieci pójdą z domu, to starzy się nudzą. A te telefony: "mamo, mogłabyś...?" Jasne, już lecę... Aaa leżaczek..., no jeszcze trochę kurzu załapie.:)

      Usuń
    3. No tak, nie twierdziłam że ze zwalczeniem robota w sobie to łatwo pójdzie. Przyzwyczajenie drugą naturą! Ty się jednak Fafik staraj z całych sił bo kto wie co Ci jeszcze pociechy wymyślą ( mój Tatuś twierdzi że pociechy zawsze wymyślają cóś na robienie czego on akurat nie ma najmniejszej ochoty ). Teraz będzie słowo podstawowe dla rodzica dorosłych dzieci - asertywność. Ponoć straszliwie ciężka jest walka z uzależnieniem od opieki nad potomstwem, zwyczajne zwalczanie własnego robotyzmu to przy tym prycho i w ogóle łatwizna typu gra na cymbałkach. Ty Fafik trenuj, trenuj zapamiętale. Głuchą udawaj albo co lepsze to zagraj początki demencji - niech młode trenują opiekę nad mamusią.;-) I ciesz się chwilą niezalataną, pszczółką fruwającą, dżdżownicą pełzającą czy tym leżakiem pod wisienką rozstawionym. :-)

      Usuń
    4. Przed totalnym robo-zidioceniem ratuje mnie kot i książka. Wiadomo, dobra książka wciąga i od roboty odciąga. A kot, no kot mruczący na kolanach to siła wyższa, jeśli nie najwyższa.

      Usuń