Fontanna Neptuna robi za symbol Gdańska na równi z Żurawiem, jak nie bardziej. Neptun miał symbolizować związek z morzem, znikąd się nie wzięło bo miasto mimo tego że nadmorskie to jednak nie zostało posadowione na plażach Bałtyku a kole zlewiska rzek do niego wpadających. Większość dużych i starych miast portowych tak właśnie powstawała, morza i oceany bywają niebezpieczne dla miast, o czym się przekonała np. taka Lizbona, która mimo tego że położona nad estuarium Tagu, zniszczona została przez tsunami powstałe w Oceanie Atlantyckim. Zacisze lądu chroniło jakby co przed gniewem Neptuna, jednakże z bezpiecznej odległości warto było podkreślić jakieś tam z Neptunem stosunki. Podobno dlatego Neptun pojawił się w Gdańsku w charakterze posągu. Zacznijmy jednak od tego że Neptun niejedno ma imię, na Pomorzu drzewiej królem Bałtyku był niejaki Gòsk. Zresztą Bałtyk to był wtedy Bôłt, mieszkali nad nim Kaszëbi. Jak to wiecie z poprzednich wpisów całô Słowianizna nad Bôłtã, Zôchódne Pòmòrzë tyż, bëli Kaszëbi, różni od plemion Polan, choć im pokrewni. O ile kaszubskie ziemie zamieszkiwały te same bóstwa i bóstewka co ziemie innych Słowian, to Bôłt zamieszkiwaly stworki niemające znów tak wiele wspólnego z wierzeniami słowiańskimi, bardziej przypominają te z wierzeń nordyckich. Kaszubskim odpowiednikiem Njorda ( boga
mórz ) był Gòsk, na dnie morza mieszkał Szôlińc, taki morski diabeł ( Kaszubi wyhodowali sobie parę własnych demonów ), zwany również morskim Pùrtkiem, który miał zwyczaj w porze jesienno zimowej zażywać kąpieli na powierzchni morza, stąd sztormy. Szôlińc był niekiedy uznawany za bożka wiatru sztormowego. Nie ma się co dziwić że Kaszubi czasem nazywali gdańską rzeźbę Neptuna Gòsk. No wicie rozumicie, bóżk od mòrza. Inna jej nazwa popularna wśród Kaszubów to Krësztof. Jest to związane z tym że większość ludności kaszubskiej pozostała katolicka, nawiązania do antyku w większości ubogim i niewykształconym Kaszubom mało co mówiły, natomiast panteon katolickich świętych był im bliski. Stosunek do tych świętych był jednakże troszki taki jak do tych wszystkich radunic, krośniąt od dawien dawna po domowemu czczonych, tak bez przesady ale przezornie należało szacunek oddać. Tym chyba należy tłumaczyć wymagania stawiane takim, którzy po raz pierwszy postawili stopy w Gdańsku - trzeba było z tej okazji Krësztofa "kusznąc niżi pleców" i nie o łydki tu chodziło.
W roku 1549 przed Dworem Artusa istniała bliżej
nieznana studnia, być może już z metalowymi dekoracjami. Znajdowała się
ona nieco dalej od Motławy, prawie na ulicy Długiej. Nowa fontanna, symbol związku Gdańska z morzem stanęła przed Dworem
Artusa, najbardziej reprezentacyjną budowlą miasta, w pobliżu ratusza Głównego Miasta i naprzeciw tzw. Kamienic Królewskich, w których pomieszkiwali przebywający akurat w Gdańsku monarchowie polscy. Neptun, władca mórz, miał być
zwrócony frontem ku owym kamienicom i mieć pochyloną przed nimi głowę.
To był gest polityczny, w owych czasach kiedy fontannę projektowano, kontekst przyszłego ustawienia rzeźby był świetnie rozumiany. Fontanna powstała w 1633 roku staraniem burmistrza Bartłomieja
Schachmanna, któremu pomysł z fontanną zaświtał na przełomie wieków. Jakiś rok po jej debiucie na Długim Targu, dodano żelazną kratę z herbami Gdańska i
polskimi orłami. Schachmanna już dawno na świecie nie było, bowiem zmarł w 1614 roku, ba, nie żył już autor projektu całości fontanny, Abraham van den
Blocke, który zmarł w roku 1628. Nie doczekali dlatego że fontanna była budowana na raty. Jako
jeden z pierwszych do stworzenia nowej fontanny zgłosił się niejaki Jakub Kordes
z Lubeki, ale z niewyjaśnionych przyczyn, he, he, he - te samorządy - nie otrzymał zlecenia. Mimo że projekt figury przedstawiającej Neptuna stworzył
Abraham van den Blocke to nie on wykonał model do odlewu. Sprawa była technicznie i technologicznie skomplikowana i za robienie modelu wziął się fachowiec z Flandrii rodem, Piotr Husen. Rzeźba
została odlana w brązie w roku 1612, w miejskiej odlewni w Gdańsku, z
użyciem formy wykonanej przez ludwisarza Gerdta Benninga. Z lekka tajemnicze jest jakim cudem jej wizerunek znalazł
się na obrazie "Alegoria handlu gdańskiego" już w 1609 roku. Taa... te samorządy, he, he, he. Fundament wymurował mistrz murarski Reinhold de
Clerk, rzeźbiarz Wilhelm Richter zmontował fontannę.
Masa
figury wynosi 650 kg. ale Neptun nie wydawa się przycięzki. To z powodu manierystycznej koncepcji figury, eleganckiego, wydłużenia postaci jak u Praksytelesa, opracowania jej w oparciu o tzw. figura serpentina czyli łamaną linię. Wygląd Neptuna wskazuje na to, że autor znał rzeźby antyczne: głowa
Neptuna przypomina głowę z posągu konnego Marka Aureliusza, zaś tors
jest być może nawiązaniem do Torsu Belwederskiego. A wszystko to przetworzone w duchu manieryzmu niderlandzkiego. Nie powinno nas to zdziwić, Niderlandy, rozwój nauki, sztuki, nowe koncepcje polityczne - to bardzo fascynowało gdańskie elity na przełomie wieków XVI i XVII, można spoko stwierdzić że Niderlandy wyparły z serc gdańszczan Hanzę. Czasza fontanny oraz trzon, na których stoi posąg są takoż autorstwa Abrahama van den Blocke, czasza została wykonana z marmuru czarno - niebieskiego, pochodzącego z terenów dzisiejszej Belgii , trzon z
czarnego tufu. Fontanna miała być podłączona do podziemnych rur, którymi
woda byłaby pompowana z Potoku Siedleckiego przez działający przy Targu
Siennym Kunszt Wodny, jednak ciśnienie okazało się zbyt niskie i fontanna działała jakby chciała ale nie mogła. Instalacje wodne zamontował niejaki Ottmar von
Wettner, układ zasilania wodą, w nowym projekcie bo stary się nie sprawdził, opracował Adam Wijbe. Zbiorniki
które trzeba było napełniać ręcznie, wiadrami, zostały umieszczone na poddaszu Ratusza Głównego Miasta i Dworu Artusa i to właśnie konieczność napełniania zbiornika na poddaszu była przyczyną braku ciągłego ciurkania w fontannie. Zasilenie fontanny wodą było tak dużym problemem że zbierano nawet deszczówkę. Umożliwiało to
jedynie okresowe włączanie fontanny.
W XVIII wieku fontanna była czynna trzy razy w tygodniu - w niedzielę między
11 a 12 oraz we wtorki i czwartki od 12 do 13. To się zmieniło dopiero w połowie XIX wieku. W ogóle jednym z najbardziej zawodnych elementów fontanny były jej "flaki" czyli rury, fontanny tak po prostu mają że najczęściej naprawiana i poprawiana jest instalacja wodna, która z czasem
pęka i lubi się rozszczelniać. Rzecz jasna z biegiem lat trzeba było poprawiać też inne elementy, np. trójząb Neptuna. W latach 1757–1761 Jan Karol Stender wykonał nowe fragmenty basenu i
trzonu, a mistrz kowalski Jakub Barren uzupełnił i odnowił
zniszczoną kratę, przy okazji dodając polskie orły i herby Gdańska. Fontanna wówczas nieco zrokokowaciała.
No dobra ale my wróćmy do początku XVII wieku. Król Mórz jest całkiem
nagi. Nagi w protestanckim mieście. Taki numer nie mógł przejść, by nie wywoływać zgorszenia
postanowiono zakryć królewskie przyrodzenie ogonem - płetwą konia morskiego. Hym... ta płetwa ostatnimi czasy często
znikała za sprawą czyichś lepkich rączek. Po
raz pierwszy skradziono ją na początku lat 80 ubiegłego wieku. Mocowana była na
pojedynczej śrubie, więc można było ją bardzo łatwo zdjąć. Kradzieżom udało się zaradzić w ten sposób że wykonano odlewy z bardzo
delikatnego tworzywa, które rozlatywało się w rękach. Dzięki temu po
zerwaniu łogonka z łogonka niewiele metalu złodziejowi pozostawało. To zakończyło falę kradzieży.
Oczywiście urodziła się nowa opowiastka o tym że nikt nic Neptunowi nie kradł tylko on się nadmiernie ekscytował widokiem roznegliżowanych kobitek w tłumie na Długim Targu i mu śrubka odpadała. Przykręcania na śrubkę zaprzestano ponoć ostatecznie po sesji zdjęciowej z Neptunem uczestniczek konkursu Miss Polonia. Śrubka tak wystrzeliła że nikt jej znaleźć nie mógł. Ech ci faceci. Neptunowi oprócz wspomnianego konia morskiego towarzyszą insze stworzenia związane z żywiołem wody. Oto morska świta Neptuna - zacznijmy od postaci wspomnianego konia morskiego, która wije się u stóp boga morza. Koń morski z dawnych legend wyglądał nieco groźniej niż zwykły konik lądowy, miał kły, pazury i grzywę w postaci nastroszonego grzebienia. Był ponoć gatunkiem drapieżnym, występował też czasem w wodach śródlądowych.
Następnie zapoznajmy się z łabędziem. Mało nam się morsko kojarzy ale przeca to ptak wodny. Znalazł się on w otoczeniu Neptuna nieprzypadkowo.
Łabędź, oprócz tego, że tapla się niemal przez cały swój żywot, symbolizuje piękno,
czystość, szlachetność i wdzięk. Jest piękno to i jest przemijanie a zatem i śmierć, możliwa do pokonania jedynie przez takich nieśmiertelnych jak Neptun.
W XVII wieku biały ptoszek bywał kojarzony z takimi
właśnie pojęciami jak śmierć, czas i przemijanie, jego pojawienie się wśród świty Neptuna mogło przypominać o marności nad marnościami. Być może takie przypominajki były konieczne, w końcu w Neptunowym orszaku jest troszki półnagich
kobiet. To syreny morskie, femme fatale wód, wyobrażane w starożytnej grecko - rzymskiej mitologii jako półkobiety - półptaki. Później zaczęto je przedstawiać jako
rybę z głową kobiety, lub pod postacią półkobiety - półryby.
Nieważne do jakiego zwierza należy ta druga połowa, ważne że biustem obnażonym się po oczach daje. Neptun posiada też psa, który jest oczywiście psem morskim. Tą nazwą często określa się fokę pospolitą występującą w
Bałtyku. Jest też jeden z synusiów pana mórz, tryton, tu w formie putta, czyli w postaci nagiego
dziecka, które dmie w muszlę zwaną Sankha lub Concha. Neptun przedstawiony jest z trójzębem, chyba najbardziej charakterystycznym swoim atrybutem.
Narządko składa się z drzewca i osadzonych na nim trzech metalowych zębów,
zakończonych hakami. Według mitologii używany był przez Neptuna do
rozbijania skał i tworzenia źródeł. W XVII wieku trójząb był złocony.
Zresztą nie tylko on, złocona była także muszla, którą Neptun trzyma w lewej ręce.
Całe otoczenie Fontanny było bardziej kolorowe niż dziś. Kamieniarka
była czarna, marmurowa, polerowana, z jasnymi detalami na trzonie.
Ogrodzenie było w kolorze czerwonej minii ołowiowej ze złoceniami.
Dawało po oczach.
Ogrodzenie Fontanny Neptuna ma kształt ośmioboczny i jest rozdzielone czterema bramkami
wypełnionymi kratą. Piękną gdańską kratą. W zwieńczeniu uwagę zwracają pozłacane orły w
koronie – umieszczone od wschodu i od zachodu, a od południa i północy –
ogrodzenie zwieńczone jest Herbami Gdańska. Lwy herbowe prezentują się dumnie zarówno na misie fontanny jak i na ogrodzeniu. W Herbie Gdańska znajdującym się na ogrodzeniu lwy trzymają
tarczę, na której w czerwonym polu widnieją dwa białe krzyże i złota
korona. Lwy są zwykle zwrócone w stronę tarczy, ale na niektórych
herbach patrzą na oglądających herb ludzi.
Wyjątek stanowi portal Ratusza Głównego Miasta, na którym oba lwy
herbowe patrzą w jedną stronę. Tłumaczono to świadomym zamysłem lub
błędem rzeźbiarza, ale legenda wyjaśnia to w inny sposób. Lew wyczekuje polskiego króla.
W 1927 fontannę poddano renowacji. W 1936 kiedy gdańszczanie przeżywali cinżko fascynację Wujkiem Adim usunięto orły, na których
konserwatorzy fontanny pozostawiali swoje sygnatury. Uszkodzona w czasie
II wojny światowej fontanna została na
polecenie profesora Ericha Volmara zdemontowana i wywieziona do wsi Parchowa koło
Bytowa, a czaszę i podstawę zamurowano cegłami. To niewątpliwie uchroniło ja przed zniszczeniem przez bratnią armię, która postanowiła sobie za cel zniszczenie "niemieckiego miasta". Fontanna została odrestaurowana i ponownie uruchomiona dopiero w 1954 roku. Odkuto wówczas z
piaskowca rekonstrukcje rzygaczy i przykryto ołowianą blachą wewnętrzną
powierzchnię czaszy. Woda w fontannie pojawiała się okazjonalnie, dopiero w roku 1957 uruchomiono fontannę na stałe. W kwietniu 1988 roku przy okazji dorocznej konserwacji, załatwiono sprawę płetwy na Neptunowym przyrodzeniu.
Ostatni remont fontanny, obejmujący kompletną rozbiórkę postumentu i
rzeźby Neptuna, ich renowację oraz montaż nowoczesnego systemu
uzdatniania wody i atrakcji wodnych z oświetleniem, zakończył się w 2012. Tuż obok Fontanny Neptuna XIX wieczna figura Hermesa zdobi przedproże Dworu Artusa. Hermes pojawił się na tym miejscu w drugiej połowie XIX wieku, coby przypomnieć że miasto to nie jakaś zapyziała mieścina w Prusach tylko niegdysiejsza potęga handlowa. W latach 80 XX poddano go gruntownej konserwacji, podczas której uzupełniono wiele brakujących, zaginionych elementów pierwotnych co wyraźnie Bożkowi zaszkodziło. Konserwacja była bowiem z tych kryzysowych, jak to robiono tuż przed upadkiem komuny. Braki uzupełniano wówczas nie blachą cynkową, a żywicą syntetyczną i aby ukryć tę rozbieżność pokryto wierzchnią powłokę grubą warstwą farby epoksydowej. Cóś pięknego, jasne że nowy wygląd odbiegał znacznie od pierwotnego. Pod farbą zabytek zatracił swą charakterystyczną metaliczną strukturę, a formy rzeźbiarskie zostały spłaszczone i stały się słabiej czytelne.
Niedawno wzięto Hermesa ponownie na warsztat i wreszcie odnowiono go jak należy, znaczy wszystkie brakujące detale zdobnicze kopuły i atrybuty figury ( np. skrzydełka przy hełmie Hermesa ) zrekonstruowano z metalu. Owszem pokryto go tzw. neutralną powłoką zabezpieczającą przed warunkami atmosferycznymi, dodano mu też laserunek waloryzujący czyli imitacje patyny by pasował się do otoczenia, ale na tym szlus i Hermes wreszcie przypomina dawnego siebie.
Kopuła z Hermesem została zamontowana ponownie w 2014 roku. Teraz będzie o jednej z ulubionych legend gdańskich mła, otóż raz na sto lat, w Głównym
Mieście, pewnej nocy o północy robi się wielki ruch. Ze szczytów
kamienic, z przedproży, z sieni schodzą wychodzą wszystkie figury. To czarodziejska noc spotkań, towarzyskich, niekiedy związanych z rozliczeniami ciemnych sprawek ( Hermesa podejrzewano swego czasu o zwinięcie Neptunowi trójzęba, co prawda nie temu który stoi na Długim Targu, tylko temu drugiemu, z ulicy Chlebnickiej, u wylotu Kuśnierskiej, ponoć na bezczela upił Goldwasserem Neptunego a na drugi dzień ani Hermesa ani trójzęba tylko kac potężny ). Generalnie jednak jest spokojnie, lwy sprzed Dworu
Artusa nikogo nie napadają, smok z domu nr 20 przy Długim Targu bardzo spokojny, kudy mu tam do krakowskiego krewniaka na dziewiczej diecie, inny gadzi krewniak czyli żółw z kamienicy Trosienerów przy św. Ducha cóś wyjątkowo szybko popyla. Wszystkie alegoryczne figury, te człowiecze jak i zwierzyniec udają się na bal do Dworu Artusa. Spieszą z całego Głównego Miasta na fetę. W Dworze Artusa, odbywa
się uczta, zapalają się światła magicznych świec, grają duchy dawnych instrumentów a wszystkie
figury ruszają w tańce, których dziś już prawie nikt nie tańczy. Najpierw dostojny chodzony, szczególnie lubiany przez lwy, później namiętnie tańczona przez gady i damy sarabanda ( ze wszystkimi skomplikowanymi krokami i podnoszeniem, oczywiście każdy chcę się wymigać od podnoszenia w tańcu smoka ale ten zawsze sobie jakąś ofiarę wynajdzie, uwielbia facetów z Arsenału ), a potem giga, szaleńcze szkockie rytmy, które ku zdumieniu wszystkich najbardziej paszą żółwiowi. Podpija się Goldwasser bo w tę właśnie noc, raz na sto lat, Neptun z Długiego Targu uderza trójzębem w wody fontanny zamieniając je w wódkę gdańską. Uczta trwa do pierwszego piania kura, tego z
epitafium Ferberów w farze Głównego Miasta. Kiedy kogucisko zapieje, należy się
spieszyć by jak najszybciej zająć właściwe miejsce z powrotem na szczycie kamienicy,
fasadzie czy na przedprożu, bo po trzecim pianiu kogutka wszystko kamienieje i brązowieje, czy też drewnieje na następne sto lat. I kogo to trzecie pianie zastanie, gdzie i w jakiej
pozie, na tego bęc. Tak stupor stuletni sprawia że spóźnialscy tkwią przez następne
sto lat w dziwnych pozach. To ponoć jest przypadek figury Hermesa, złapało go w biegu.
Doszliśmy do Dworu Artusa, największej i najbardziej znanej bawialni Głównego Miasta. Zanim jednak przejdę dalej napisze Wam nieco więcej o gdańskiej władzy, bowiem bez tego będzie troszki cinżko zrozumieć jak to ze Dworem Artusa było i nadal jest, bo niby bawialnia a tu obrady i sądownictwo miały miejsce a teraz bibki okolicznościowe z okazji oficjalnych.
Władza nad miastem należała do Szerokiej Rady obejmującej trzy ordynki. I Ordynek ( czyli rada właściwa ) składający się z 23 rajców ( 18 rajców z Głównego miasta , 5 rajców ze Starego
Miasta). Wybierali oni spośród siebie 4 burmistrzów i jeden z nich był burmistrzem głównym. II Ordynek to taki organ sprawiedliwości, składający się z 12 ławników, którzy obradowali
również w Ratuszu ( taka tam robota sądownicza bo rozprawy publiczne to gdzie indziej ale o tym później ). III Ordynek stanowiło od 1526 roku 108 przedstawicieli cechów i pospólstwa.
Temu ordynkowi przydzielono do obrad również Ratusz, gdzie zasiadali w ławach, stosownie do konfraterni do której należeli. Ciasnawo było mimo rozbudowy Ratusza.
Ławnicy próbowali stamtąd myknąć i zainstalować się na stałe w Dworze Artusa. Bywalcy Dworu na to że nie z nimi te numery i w końcu postanowiono sprawę lokum dla ordynków załatwić inaczej. Władzowi miejscy do
swojej dyspozycji dostali kamieniczkę. Mało, w roku 1709 przeszli do kolejnej. Jednakże Dworowi Rada Miejska nie odpuściła, ale my na razie wróćmy do kwestii zabaw. Móc bawić się w tym miejscu było nie lada przywilejem, Dwór Artusa był bowiem w czasach swej świetności tak dostępny dla ogółu jak country club na amerykańskiej prowincji w latach 30 XX wieku. Bywanie tu nobilitowało, na tle tego bywania dochodziło do konfliktów ( taa... ci z Dworu Św. Jerzego dlatego ten swój dwór pobudowali bo bywanie w Dworze Artusa zrobiło się cóś problematyczne, odkąd Rada Miasta miała swoje do powiedzenia dzięki pieniążkom wyłożonym na jedną z odbudów ). Dobra, do faktów.
Dwór Artusa wzniesiono w latach 1348 - 1350, jeszcze za Krzyżaków. Takich dworów było wówczas od groma w europejskich dużych miastach. Skąd jak i co. Chodzi o króla Artura, ideę okrągłego stołu i emancypację mieszczaństwa. Legendarny wódz Celtów na Wyspach Brytyjskich miał żyć w V lub VI wieku, zwał się po ichniemu Artur czyli
Mieszko, bo imię to najprawdopodobniej wywodziło się od słowa art oznaczającego niedźwiedzia i słowa ur określającego młody wiek. Oczywiście są tacy którzy ćwierkają że to od słowa ard - szlachetny, utworzono imię ale pisownia cóś temu przeczy. Artus podobno był francuskim wariantem imienia Artur, mła się jednak wydawa że w tym wypadku była to raczej nie romanizacja a latynizacja imienia. Tradycja arturiańska uformowała się w Europie Zachodniej pod wpływem na
pół baśniowej kroniki, zapisanej około roku 1135 przez benedyktyńskiego
mnicha Geoffreya z Monmouth. Dzięki temu dziełu ożywiony został kult
króla Artura, który nagle stał się idealnym monarchą,
zwycięskim wodzem, sprawiedliwym sędzią a na dodatek odnowicielem
Kościoła. Nie trzeba było długo czekać żeby inni dołożyli do opowieści
arturiańskiej swoje trzy grosze. Pojawił się Okrągły Stół, św. Graal, Merlin, stadko znanych z imienia rycerzy na czele z niewiernie wiernym Lancelotem i czystym jak te śniegi niegdysiejsze Galahadem. Utrwalone w późnośredniowiecznej literaturze
legendy arturiańskie usiłowano swoiście wcielać w życie. Spokojnie, nigdzie nie nastąpiły nagłe wybuchy sprawiedliwości czy równości społecznej, nawet rycerskość wobec dam była raczej propagandowa, jak zwykle. Legendy przybierały kształt
materialny podczas festynów rycerskich zwanych Dworami Artura
lub Okrągłymi Stołami. Bawiono się w rycerzy Okrągłego Stołu, bo biesiadowanie przy okrągłych stołach rzeczywiście pozwalało
unikać sporów na temat ważności zajmowanego przy nich miejsca, a równocześnie
symbolizowało równość i partnerstwo. To właśnie ta myśl przewodnia idei
arturiańskiej została niebawem podjęta przez najbogatsze bractwa
mieszczańskie, przede wszystkim te w Niderlandach i Północnych Niemczech,
gdzie patrycjat się wypyszczył i wylaszczył i usiłował we wszystkim naśladować rycerski styl życia.
Bractwa o rodowodzie arturiańskim stały się szczególnie popularne w
zasobnych miastach hanzeatyckich.
W Gdańsku nie mogło być inaczej. Pierwszy gdański Dwór Artusa, ten z roku 1350 cóś szybko przestał wystarczać. W latach 1374–1387 przebudowano go w
cegle, tworząc reprezentacyjny gmach, gdzie prawo wstępu i biesiadowania
mieli niemal wyłącznie potomkowie założycieli miasta. Baaardzo to było zgodne z ideą równości najrówniejszych, he, he, he. Patronem gdańskich stowarzyszonych został św. Jerzy, połączono tym samym
dwie tradycje - arturiańską i chrześcijańską. W roku 1476 gdański Dwór Artusa padł ofiarą płomieni. Straty okazały się tak
dotkliwe, że odbudowę postanowiono zrealizować według zupełnie nowego
projektu. Płomienie jednak nie odpuściły, w 1477 roku drugi pożar zniszczył ustawione już rusztowania i
część murów. Tym razem wszakże gmach wzniesiono na koszt Rady Miasta,
co mocno osłabiło wpływy bardzo hermetycznego Bractwa św. Jerzego. To wówczas chłopcy z bractwa św. Jerzego, cinżko urażeni, przenieśli się w 1494 roku do swej nowo wzniesionej siedziby,
znanej dziś jako Dwór vel Strzelnica Bractwa św. Jerzego, o którym to budynku pisałam Wam w jednym z poprzednich postów. Głupie to było bowiem demokratyzacja Dworu Artusa wyszła mu na dobre i to w nim, a nie w budynku czysto patrycjuszowskiego stowarzyszenia działy się najważniejsze bibki Gdańska, przyjęcia przez miasto królewskich gości itd. Odbudowany Dwór
Artusa wznowił działalność w roku 1481 a w 1552 roku, z okazji przybycia do
Gdańska króla Zygmunta Augusta, otrzymał nową renesansową fasadę
południową, zaprojektowaną przez nieznanych artystów
włoskiego pochodzenia. W latach 1616–1617 ta sama fasada została
przebudowana po raz kolejny przez Abrahama van den Blocka. Zlikwidowano wówczas resztki
tego co zostało z zewnętrznego wystroju gotyckiego, jednakże pozostawiono ostrołukową
postać frontowych okien, bowiem pasiła do elementów nowego stylu. Renesansowy szczyt zastąpiono attyką, w
której niszach umieszczono alegoryczne posągi Siły i Sprawiedliwości a na
szczycie dachu stanął posąg Fortuny, co zrozumiałe w mieście opierającym swoja potęgę o handel morski. Obecny kształt architektoniczny gdańskiego Dworu Artusa pochodzi z lat
1616–1617 i nawiązuje stylem do manieryzmu niderlandzkiego. Podkreślam - nawiązuje a nie jest tożsamy. Było coolorowe i złociście i rzekłabym jakby bardziej bajkowo ludowo niż w takiej Antwerpii czy Gandawie. Pewnie za sprawą miejscowych kamieniarzy, mistrzowie przybywali z daleka, często przed ich nazwiskami pojawiało się van, jednakże jakoś w tę słowiańszczyznę wrastali, uczniow mieli i eleganckie manierystyczne formy rodem z Niderlandów i Flandrii cóś się zmieniały.
Jakby to ująć, te gdańskie dekoracje mają w sobie to cóś z "Nadobnej Paskwaliny" Samuela Twardowskiego. Niestety większość odeszła w niebyt, to co dziś widzimy w mieście na murach budynków to jest całkiem insza bajka, mła to opisze kiedy indziej bo to jest rzecz do wyjaśnienia w długim wpisie ( mój boszsz... kolejnym ). W dawnej kamieniarce gdańskiej występowały takie typy jak przesmok Piton ubity przed laty w Tessalijej, Złoty Febus "na gony i lube pieszczoty rozigranych delfinów" poglądający mile, "...jabłka ( ... ) śliczne,
Pomarańcze, cytryny i inne rozliczne
Frukty, nam tu nieznane, pachniące oliwy,
Cedry, bobki. A po nich ( niesłychane dziwy! )
Zielone się wieszając soje i papugi", "Władogromy Jupiter, i im dłużej mierzy
Niepochybnym piorunem, tym ciężej uderzy", oraz insze w tym guście. No wicie rozumicie, Wenery i personifikacje cnót + prorocy starotestamentowi i osobliwości ze stron
"Nad Tagiem złotonurym, gdzie w ocean wpada
Allantski niezmierzony". Hym... w Polsce Gdańsk uchodził za nadzwyczaj elegancki i wyrafinowany a kamieniarka normalnie , Panie tego, czyste Niderlandy. Mła jednakże widziała ikonografię dawnego Gdańska, taa... z architektury niderlandzkiej zerżnięto głównie duuuże okna, natomiast kwestia ozdóbstw to przenikające się motywy niderlandzkie, flamandzkie i rodzime. Znaczy było po gdańsku. Na fasadzie Dworu Artusa mamy styl gdański w całej okazałości, począwszy od zbioru przedstawionych postaci ( Scypion Afrykański, Temistokles, Kamillus, Juda Machabeusz zusammen z alegoriami siły i sprawiedliwości, a na szczycie posągiem Fortuny, przy portalu medaliony z popiersiami Zygmunta III Wazy oraz królewicza Władysława ) jak i formy ich przedstawienia ( coolorowo, złociście, podobieństwo portretowanych w medalionach takie se ). Teraz jak to wyglądało od strony ludzkiej. Dwór Artusa stał się siedzibą kilku bractw, których nazwy wywodziły się od ław ( powtórka z Ratusza ). O ławach mła napisze troszki więcej poniżej, teraz tylko Wam zapodaje że w ławach gromadziła się elita Gdańska – przedstawiciele patrycjatu, bogatego mieszczaństwa, dla tzw. poślednich rzemieślników, kramarzy oraz wszystkich trudniących się pracą najemną wstęp był surowo zakazany.
No wiecie baaardzo okrągłostołowo, tak to już jest że nowe elity zaczynają elitowanie od starannego oddzielenia się od nieelit. Bogaci kupcy oraz goście zagraniczni gromadzili się w dworze Artusa wieczorami, wnosząc z góry opłatę za wypijane trunki ( w XVII wieku wynosiła ona około 3 szylingów ). Początkowo, wraz z przyjętym od rycerstwa kodeksem, omawianie interesów na terenie Dworu było niemile widziane, w tym celu należało udać się na plac przed budynkiem. Nazwa
curia regis Artus zobowiązywała do pewnej wzniosłości. Taa... spróbujcie pogadać o interesach na friszym lufcie zimą podczas tzw. małej epoki lodowcowej, kończyło się w Piwnicy Rajców, od czego bolała głowa albo ryzykowało się posądzenie o braki w kindersztubie i dogadywało się biznesy po kątach Dworu. Od 1530 roku Dwór nie był wyłącznie siedzibą Bractw a stał się też miejscem otwartych rozpraw sądowych bo Wielka Hala nadawała się do tego celu znakomicie. Wieczory we Dworze urozmaicane były różnymi atrakcjami, występowali muzycy śpiewacy, linoskoczkowie, kuglarze. Bywało że tańczono. Mimo oficjalnego zakazu, goście często spędzali czas na hazardzie, głównie grze w kości i karty, namiętnie się też zakładano. Zabawiano się krotochwilnie, np. zapraszano bawiących pierwszy raz w Gdańsku przybyszów do zmierzenia ramionami szerokości cokołu ogromnego pieca. W trakcie tej próby goście, pochyleni, zbyt późno orientowali się że ich usta stykają się z nagimi plecami postaci ze środkowej części cokołu. Całowanie figury nie było jedynym figielkiem należącym do repertuaru stałych bywalców biesiad. Mimo że na co dzień podawano w Dworze jedynie trunki typu piwo i wino - wódki cóś nie uchodziło zbyt często podawać bo do głów za bardzo szła i kurtularnej atmosferze nie sprzyjała - i niewielkie zakąski, to co jakiś czas wyprawiano wspaniałe uczty, trwające nawet po kilka dni. Od lat trzydziestych XVII wieku wyprawiano biby, które kończyły się rozróbami pijackimi rozlewającymi się na miasto. Jest to już czas powolnego schyłku świetności Dworu. Pojawiało się coraz więcej skarg na rozluźnienie obyczajów panujące we Dworze, co bardzo nie podobało się coraz liczniejszej warstwie średniozamożnego protestanckiego mieszczaństwa. W XVII wieku w Dworze Artusa pojawili się księgarze, prezentujący książki drukowane w Gdańsku, oraz zaczęli swoje obrazy wystawiać malarze. Księgarzy i artystów nie traktowano już jak rzemieślników, nie byli objęci jak dawniej zakazem wstępu. W końcu handlowali towarem wzniosłym, nieprawdaż. Słowo pisane i sztukę jakoś tak ładniej wymieniano na mamonę, głównie dlatego że posiadanie książek i dzieł sztuki nobilitowało posiadającego.
W roku 1742 Dwór Artusa począł
służyć mieszczaństwu gdańskiemu jako giełda, na prośbę firm kupieckich, no i po prawdzie to też z powodu zmian obyczajowych. Głównie handlowano tam zbożem, stąd nazwa Giełda Zbożowa. W 1883 przeniesiono przed przedproże Dworu Artusa lwy herbowe z rozebranej Bramy św. Jakuba . Usunięto wówczas żeliwną balustradę z lat 40. XIX wieku, zastępując ją kamiennymi płytami XVIII wiecznych przedproży.
Wnętrze Dworu Artusa czyli Wielka Hala jest odjechane. Składa się z jednej bardzo obszernej sali z której niemal każdego kąta wygląda gotyk. Ten późny z Flandrii rodem. Co prawda w czasach, które kojarzymy z epoka renesansu, czyli od roku 1531 prowadzono tu intensywne roboty zdobnicze, pokrywając ściany pięknymi boazeriami i fryzami o tematyce mitologicznej i historycznej, jednakże gotyckości wnętrza to nie ubiło. Zresztą renesans północnoeuropejski nigdy nie odżegnywał się od wcześniejszych korzeni, niektóre dzieła sztuki z przełomu wieków i wczesnego wieku XVI bardzo trudno zaklasyfikować. Wnętrze było urządzone z przepychem, bogato zdobione meble oraz liczne obrazy zdobiące ściany miały świadczyć o bogactwie miasta a także o ambicjach Rady Miasta bycia mecenasem. Najsłynniejsze z obrazów to dzieła anonimowych artystów z końca XV wieku - "Oblężenie Malborka" i "Okręt Kościoła", "Orfeusz wśród zwierząt" Hansa Vredemana de Vries z 1596 oraz "Sąd Ostateczny" Antona Möllera. Ten ostatni obraz wywołał liczne kontrowersje wśród gdańskiego patrycjatu, gdyż artysta w scenerii Gdańska uwiecznił podobno współczesne sobie osobistości miejskie jako postacie alegoryczne, takie jak Pycha i Niewiara. Salę upiększały nie tylko obrazy, ale i rzeźby, gobeliny, zbroje, tarcze herbowe, klatka z egzotycznymi ptakami i cóś bardzo morskiego - latające okręty. Znaczy modele żaglowców zawieszone pod sufitem ( obecnie niżej, żeby zwiedzający mogli je podziwiać ). Ten sposób ozdabiania wnętrz wszedł był do kaszubskiej tradycji, w bogatych izbach gburów wieszano takie modele jeszcze w XIX wieku.
We Dworze Artusa były też przedstawienia związane nie z morzem a z lasem. Tu słówko wyjaśnienia - prawo do polowań było "od zawsze" ograniczone do arystokracji, obrazy o tematyce myśliwskiej są niczym inszym tylko wyrazem tęsknoty patrycjatu Gdańska by zrównać się ze stanem szlacheckim. Zresztą to były nie tylko obrazy. Pojawiły się w Dworze Artusa oprócz latających okrętów latające jelenie, a nawet jeden zjeleniały człowiek. Akteon, ludzka postać z głową jelenia, miał uświadamiać odwiedzającym Dwór że gdańszczanie nie są byle mieszczanami, kształceni, mitologię znają i wogle. Najstarszym elementem wyposażenia jest rzeźba świętego Jerzego zabijającego smoka, która powstała w latach 1481–1487. Jednakże najnajem we wnętrzu jest niemal jedenastometrowy piec o masie
13 ton, wymurowany w latach 1545–1546 autorstwa dzieło Georga Stelznera,
zduna, który z racji swojego mistrzostwa przyjęty został do aż dwóch
patrycjuszowskich ław - malborskiej oraz św. Rajnolda. Wyłożony jest 520
kaflami, przedstawiającymi portrety najwybitniejszych władców
europejskich, tak protestanckich zwolenników Związku Szmalkaldzkiego - książąt saskich - Fryderyka Mądrego, katolika sprzyjającego Lutrowi, Jana Fryderyka Wspaniałomyślnego wraz z małżonką Sybillą, oraz landgrafa Hesji Filipa,
jak i katolickich - Izabeli Portugalskiej i
Karola V Habsburga i Ferdynanda I.
Piec liczący pięć kondygnacji został posadowiony na kamiennym cokole, w
północno-wschodnim narożniku Wielkiej Hali. Nazywany jest wielkim
z racji swych pokaźnych gabarytów, sięga niemal sklepienia. Nie jest za
to zbyt szeroki, mierzy 2 metry i 25 cm szerokości w podstawie części
frontowej.
Ceramiczne kafle są oddzielone od siebie gzymsami, całe bogactwo form zostało jeszcze bardziej uwypuklone dzięki naniesionym barwom. W latach 80 XIX wieku piec okrzyknięty został mianem "króla wszystkich pieców", a dziś uznaje się go za jedno z największych osiągnięć renesansowej sztuki ceramicznej w Europie.
Gdy niemieckie miasta stały się celem bombardowań aliantów, zaczęto wywozić cenne zabytki do miejsc nienarażonych na zniszczenia. Piec rozebrano wiosną w 1943 roku, gdańskim konserwatorom udało się zdemontować dwie górne kondygnacje. Następnie wywieziono je do Kartuz, gdzie umieszczone zostały w poklasztornym refektarzu. Podczas prac ewakuacyjnych przytomnie wykonano inwentaryzację fotograficzną i rysunkowo-pomiarową, dzięki temu po wojnie można było wykonać rekonstrukcję.
Niestety w 1945 roku niezdemontowane trzy kondygnacje uległy zniszczeniu, zawaliło się na nie sklepienie.
Ocalało ledwie 235 kafli z blisko 500, trafiły do Muzeum Pomorskiego ( dzisiejszego Muzeum Narodowego w Gdańsku ). W latach 80 ubiegłego wieku przystąpiono do konserwacji wszystkich kafli, w tym też czasie przeprowadzono badania architektoniczne, które wykazały, gdzie znajdował się pierwotnie otwór paleniska - w północnej ścianie Dworu Artusa, a dostęp do niego był od dziedzińca przy ul. Chlebnickiej. Dalsze badania dowiodły, że piec wcale nie był wolno stojący, lecz do trzech kondygnacji wspierał się na ścianie tylnej.
Zważywszy na jego wymiary i tworzywo z jakiego był wykonany inaczej być nie mogło, mła się dziwiła że ci od archeo się dziwili.
Prace konserwatorskie kafli wykonali specjaliści z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Scalając ich fragmenty, udało się uzyskać dodatkowe 200 sztuk. Wielka sztuka, to jest naprawdę rekonstrukcja a nie zastępowanie nowymi częściami wykonanymi w dawnych technikach rzeczy starych. Unika się w ten sposób problemu okrętu Tezeusza, który był tak długo odnawiany że nie miał już ani jednej oryginalnej części. Oczywiście nie wszystko było do uratowania. Takie życie. Do scalania kawałków starych kafli wykorzystano masę zbliżoną w swoim składzie do oryginału z XVI wieku. W sumie do rekonstrukcji pieca użyto wszystkich pozostałych oryginalnych elementów. W ostatecznym rozrachunku użyto 520 sztuk kafli, z czego 90% stanowiły oryginały.
W zdobieniach Wielkiego Pieca ukryty jest kawałek historii, ukryty bo nie wszyscy oglądający wiedzą co mają przed oczami. A to tzw. duch czasów, w których powstał, te wszystkie polityczno-religijne zamęty będące udziałem Gdańska w pierwszej połowie XVI wieku. Gdańsk był miastem ogarniętym ruchem luterańskim, a w dekoracji pieca widoczne są zapatrywania tych którzy rządzili miastem, zanim jeszcze w 1557 roku król Zygmunt August nadał przywilej swobody tego wyznania. Najlepiej to widać na na cokole, na którym obok siebie przedstawiono zgrupowane w parach wizerunki zakonnika, zakonnicy, błazna i kuglarki. To coś więcej niż niechętny stosunek protestantów do katolików, to przedstawienie ośmieszające i deprecjonujące. Hym... gdańszczanie mieli w tym czasie uczulenie na zakony, co zważywszy na ich historię pod panowaniem krzyżackim nie powinno dziwić. W Gdańsku był jeszcze jeden czynnik sprawiający że luteranizm miał antyzakonne oblicze. W Polsce duchowieństwo katolickie okazywało się cóś nieczułe na reformy brata Martina L. a w Gdańsku orędownikiem protestanckich reform został dominikanin
Jakub Knade. Jeszcze bardziej radykalny od niego był niejaki Jakub Hegge i mimo tego że władze kościelne nie
szczędziły wysiłków, aby ostudzić zapał kaznodziejów to te działania nie okazały się skuteczne, gdyż ludność uwiedziona
nowymi ideami demolowała wnętrza kościołów, do czego dodatkowym
przyzwoleniem była bierna postawa zarówno duchowieństwa, jak i szeregowych katolików
mających z lekka już wylane na hierarchię kościelną.
No dobra, wracajmy do pieca. Cokół, zarówno po bokach, jak i od frontu, zdobią niewielkie medaliony z antykizującymi męskimi głowami. W ten właśnie sposób gdańszczanie demonstrowali światu swoje bycie na czasie i śledzenie nowych prądów. To też podkreślało że Wieczne Miasto Rzym stanowiło dla nich wzór rządów, zdaniem mła miłe były ich umysłom idee republikańskiego Rzymu. Elementem dodanym do pieca później, bo w XVIII wieku, jest alabastrowa płasko rzeźbiona tabliczka na której widniał Till Eugelspiegel czyli Dyl Sowizdrzał, wędrowny błazen i figlarz. Na trzech dolnych kondygnacjach ukazane zostały wizerunki 11 władców europejskich, z których każdy został powtórzony aż 20 krotnie i to w różnych wersjach kolorystycznych. Postacie te na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać, ponieważ nie posiadają one ani insygniów, ani herbu. Podobno dla ludzi tamtej epoki było to o tyle łatwiejsze, że znali wizerunki władców z monet a niektórzy to z grafik, medali oraz dekoracji opraw książek.
Kafle w czwartej kondygnacji są większe od tych w niższych partiach pieca. Umieszczono na nich alegorie cnót, takich jak: roztropność, umiarkowanie, cierpliwość oraz czystość wyobrażona pod postacią rzymskiej matrony Lukrecji, której samobójstwo przyczyniło się do utworzenia w Rzymie republiki. Lukrecja pojawiała się w Gdańsku często, te republikańskie ciągoty miasta się w jej postaci objawiały.
W ostatniej kondygnacji pojawiają się personifikacje Księżyca i bogini Wenus, a poniżej ponownie Lukrecja przebijająca się sztyletem w towarzystwie biblijnej Jael, która ubiła własnego męża po przegranej bitwie z Izraelitami.
Szczyt pieca wieńczą herby Rzeczypospolitej, Gdańska oraz Prus Królewskich, które powtórzone zostały w dekoracyjnym fryzie tuż nad cokołem. W ornament roślinny zostały wplecione centaury oraz tryton flankujący herb Prus.
Na
krótko przed II Wojną Światową o Dworze Artusa przebąkiwano żeby
urządzić tam muzeum ale zaraz potem przyszła zawierucha a z nią najgorsze
( pierwsze prawie że najgorsze to było urządzenie we Dworze w roku
1838 zebrania Towarzystwa Umiarkowania, które usiłowało wprowadzić
prohibicję, co oczywiście się nie udało bowiem duch miejsca nie był nie
ten, obrady były burzliwe a w mieście doszło do zamieszek i więcej aż
tak głupich zebrań aż do czasów nazistowskich nie było ). Dwór Artusa
został uszkodzony podczas działań Armii Czerwonej w 1945. Tak brzmiała
oficjalna wersja z czasów młodości mła. Prawda jest bardziej
skomplikowana , o ile większość Polaków może spoko podpisać się pod
słowami Pawła Hertza - "Oni nas nie wyzwolili, ale uratowali nam życie",
o tyle gdańszczanie mogą mieć na to inny pogląd. Mła do tematu wróci
później, na razie Wam napiszę tyle że spora część wyposażenia została
zrekonstruowana dzięki niemieckiej zapobiegliwości, z tych elementów,
które ewakuowano z miasta przed nadejściem frontu. 28 marca 1945 dwóch
polskich czołgistów wspięło się na dach Dworu Artusa, zerwało z masztu
flagę hitlerowską i powiesiło flagę polską. A potem się zaczęło, znaczy
planowa, dobrze zorganizowana sowiecka zagłada Gdańska. Dopiero w roku
1967 budynek nad którym trudzili się od roku 1949 konserwatorzy
został wpisany do rejestru zabytków.
Od 1989 roku w budynku rozpoczął tu działalność oddział Muzeum
Historycznego Miasta Gdańska, a wnętrze dworu udostępniono do
zwiedzania. Teraz będzie o Ratskeller, która sobie przycupnęła pod
Dworem Artusa. Przycupnęła to właściwie głupie określenie bo kojarzy się
z ciszą a w tym miejscu to cóś rzadko cicho bywało. No dobra, do
początków. Niegdyś,
mieszkańcy Gdańska uciekali przed letnią spiekotą miasta, udając się na
wywczas do takiej Oliwy na ten przykład, gdzie bogaci tworzyli "zielone
arkadie" a mniej bogaci tylko cieszyli się zielonym.
Nad morze nikt się
nie udawał, to jeszcze nie był czas późno XVIII czy XIX wiecznych
podróży do morskich wód. Morze było uznawane za niebezpieczne a plaże
za miejsca nieprzyjemne. Ci co w mieście w letnie skwary musieli zostać
z powodów różnych, szukali wytchnienia od gorączki w piwnicach, gdzie
panował miły chłodek,
nierzadko uprzyjemniany oparami alkoholu… Stała temperatura, cień oraz
odpowiednia wilgotność powietrza pozwalały na przechowywanie w piwnicach
różnorakich napojów alkoholowych z jakich słynął niegdyś Gdańsk:
piw, likierów oraz tych importowanych głownie z półwyspu iberyjskiego
gatunków win. Stopniowo, niektóre gdańskie piwnice stały się pijalniami
tych trunków. Do jednych z najsłynniejszych tego typu
miejsc w Gdańsku należała niegdyś dawna Rastkeller czyli Piwnica
Rajców. To wyglądało tak - najsampierw kurtularnie w Dworze Artusa a
potem usia siusia w piwniczce. W 1635 roku tym właśnie sposobem zjawił
się tam francuski pisarz i dyplomata Charles Ogier .
W swoim dwutomowym diariuszu pt. "Dziennik podróży do Polski,
1635-1636" tak odnotował atmosferę
tego miejsca - " Jest też w mieście obiekt służący celom publicznym,
dość
podobny do Gospody św. Gerwazego w Paryżu (…). Otóż trwa tam nieustająca
pijatyka! To pijackie towarzystwo założono już dość dawno temu, a ci,
którzy pragną do niego wstąpić i zapisać się, wpłacają specjalne wpisowe
- carskiego talara. Od tego momentu nabywają prawo wstępu i mogą
codziennie tam zachodzić o każdej porze dnia i nocy, jeśli tylko
przyjdzie im na to ochota, i przebywać tam, przypijając do siebie." W
1651
roku piwnica jakby sporządniała znaczy zaczęto w niej sprzedawać
wina, uchodzące za trunek wykwintny. Pijalka z czasem robiła się coraz
bardziej elegancka, dawano tam też coraz lepiej jeść. Kres tej słynnej, gdańskiej
perle kulinarnej przyniósł rok 1945. Po gruntownym remoncie, w roku
2000 Piwnica Rajców została ponownie otwarta dla gości.
W skład obecnej placówki muzealnej pod nazwą zespołu Dworu Artusa wchodzą następujące obiekty: parter dwóch połączonych kamienic zwanych Starym Domem Ławy, właściwy Dwór Artusa oraz Nowy Dom Ławy. O ławach już napomknęła z okazji właściwego Dworu Artusa i wyprowadzki obrażonych chłopców z Bractwa św. Jerzego. Ława to nic innego tylko inna nazwa bractwa przyjęta od zasiadania w konkretnych ławach. Takie bractwa czy też lawy powstawały pierwotnie na bazie cechów którym patronowali święci, potem znaczenie miał status majątkowy czy pochodzenie. W Gdańsku oprócz najbardziej elitarnego Bractwa św. Jerzego działało całkiem sporo inszych.
Pochodzący z Nadrenii zrzeszyli się w Bractwie św. Reinholda vel Rajnolda, założonym już w 1481 roku. W roku 1482 Ława Lubecka zrzeszała gdańszczan prowadzących interesy z Lubeką, u podstaw założenia w 1483 roku Bractwa św. Trzech Króli stała osobista przyjaźń, Ława Malborska, powstała w 1487 roku, to cóś jak stowarzyszenie kombatantów wojny trzynastoletniej, którzy brali udział w oblężeniach Malborka. Ławę Holenderską, której początki sięgają 1492 roku, założyli kupcy gdańscy i holenderscy handlujący z Niderlandami. Bractwa Szyprów i Sędziów spajała więź zawodowa. Byłeś w mieście kimś należałeś do jakiejś ławy, rajca bez przydziału to dziweląg. Stary Dom Ławy, przylegający do Dworu Artusa od strony Ratusza powstał w 1549 roku z połączenia dwóch kamienic. Był pierwszym gdańskim domem ławy, miejscem gdzie odbywały się posiedzenia sędziów. Po odbudowie ze zniszczeń wojennych został siedzibą Gdańskiego Towarzystwa Ekonomicznego, od czego ukuto nazwę Dom Ekonomistów. W 1972 roku budynek został wpisany do rejestru zabytków. Od 1984 parter kamienicy jest własnością muzeum. Dziś to przez wejście w tej właśnie kamienicy wchodzi się do Dworu Artusa. Nowy Dom Ławy, zwany Gdańską Sienią lub Schöffenhaus przylega do Dworu Artusa od strony Zielonej Bramy. Budynek powstał w XV wieku a do XVIII wieku był zamieszkiwany przez rodziny patrycjuszowskie.
Od 1709 w budynku mieścił się Nowy Dom Ławy. Obecny wygląd fasady pochodzi z 1712 roku, jest ona prawdziwą mieszaniną stylów. Mamy tu gotycką elewacja, późnorenesansowy portal z igraszkami Neptuna i barokowy szczyt, który zdobi figura o "symbolice sądowniczej", jak to ładnie określa Wikipedia, znaczy jest tam Temida z wagą i mieczem. W latach 1900-1901 przeprowadzono generalny remont obiektu, mieściły się w nim wówczas biura giełdy. W budynku eksponowano ponadto dzieła gdańskiego i holenderskiego rzemiosła, część wielkiej kolekcji należącej do potentata handlowego Lessera Giełdzińskiego, która w większości została sprzedana na wielkiej aukcji w Berlinie w 1912 roku. Zebrane przez niego judaica są teraz podstawą i dumą Jewish Museum w Nowym Jorku. Dziś można pooglądać barokową klatkę schodową z pięknymi kręconymi schodami, XVIII szafy, ceramikę holenderską i troszki rzeźb. Rzeźba orła polskiego umieszczona na drzwiach wejściowych została pierwotnie usunięta w 1938 przez Niemców w okresie istnienia Wolnego Miasta Gdańsk. Od 1967 roku obiekt figuruje w rejestrze zabytków. W 1989 roku przeszedł w zarządzanie Muzeum Historii Miasta Gdańska i stanowi część oddziału Dwór Artusa, z racji na wewnętrzne połączenie między budynkami. Była też w tym budynku nowa atrakcja, co do której mła ma z lekka mieszane uczucia. Pewnie dlatego że jest stara a to novum. Od 2001 do 2018 roku codziennie o godzinie 13:00 w szczytowym oknie ukazywała się tzw. Panienka z okienka. Takie nawiązanie do XIX-wiecznej powieści Deotymy "Panienka z okienka". Jak dla mła to za dosłownie i tak w stylu wypchanego taternika w Muzeum Tatrzańskim. Mła woli cóś jednak resztki ocalałe z przeszłości niż nowe inscenizacje.
Hym... to by było na tyle. Na razie. Mła tak naprawdę opisała w tym poście to najważniejsze centrum turystyczne Gdańska, wszyscy lezą do Neptuna. Tylko mła zauważyła że coś mało widzą stąd wpis się znów rozrósł do kobylastej formy. Zdjęcia Wielkiej Hali nie są autorstwa mła, posłużyłam się tymi ze strony Muzeum Narodowego w Gdańsku i z Wikipedii.
"Mało widzą", ha!!! Za delikatnie powiedziane, ślepota to jest, co i mnie dotyczy. Ale kobylenie gdańskie ma w takim układzie głęboki sens. Pisz. Dziękuję
OdpowiedzUsuńZ Gdańskiem jest trochę zdziwnie, prawie każdy kiedyś tam był, cóś pamięta ale jak przychodzi co do czego to to ten tam Neptun sobie stoi, tak nie bardzo wiadomo od kiedy i Żuraw jest. ;-D Pewnie przez wakacyjną atmosferę Gdańsk się w ten a nie inny sposób zapisuje w pamięci.
OdpowiedzUsuń