Pisać o Gdańsku nie jest mła łatwo, bo tak po prawdzie to mła nie wie o którym Gdańsku pisać. No bo wicie rozumicie, Gdańsków jak mrówków a każden inny. Jest ten romansowy, nierealny, z powieści Deotymy "Panienka z okienka", jest ten nadrealny Grassa, mistyczny Pawła Huelle. Hym... dla mła wszystkie one bliskie. Na dodatek Gdańsk to miasto jej dzieciństwa, wspominki jej się narzucajo. No to mła napisze o historii bo ciekawa. Gdańsk z racji swojej pokręconej historii jest miastem naprawdę specyficznym, od zawsze był bytem miejskim bardzo niezależnym, wszelkie dopisywania go do tzw. wielkich ojczyzn wychodziły mu bokiem. Hym... ostatnia fascynacja gdańszczan św. Mikołajem z Austrii skończyła się spaleniem miasta. Fascynacje Polską bywały mniej bolesne ale nie znaczy że rozczarowań nie było. Były bo trudno było bardzo hanzeatyckie miasto wpisać nawet w tak wieloetniczny i zdziwny twór jakim była pierwsza Rzeczpospolita. Gdańsk jest jak Oskarek Mazerath, mamusia pochodzenia kaszubskiego a sam Oskarek cóś niepewny kto jest tatusiem. Zdaniem mła to Gdańsk najbardziej był sam swój, hanzeatycki, dopiero potem był polski czy niemiecki. Dlaczego? Tak się po prostu ułożyło. Hanza czyli dążenie do samorządności i myślenie miastem, nadal płynąca cichutko za to wartko w gdańskim krwiobiegu, narodziła się w 1241 roku w Lubece, a kiedy Gdańsk zyskał "miastowość" w 1263 to była ona oparta o prawo lubeckie, gdyż to osadnicy z Lubeki stanowili w XIII wieku trzon powstającego mieszczaństwa. Książę Świętopełek II wydał był lubeczanom przywileje w latach 1221 - 1227, faworyzując ich względem miejscowych, co nie przyniosło mu jak się łatwo domyślić, wielkiej wdzięczności tych miejscowych. Ale Świętopełek II nie miał wyjścia, jego ród Sobiesławowicowie to taka dziesiąta woda po kisielu czyli po Piastach. Ponoć wywodzili się od Świętopełka, jednego z młodszych braci Bolesława Chrobrego. Ponoć. Tak po prawdzie to historycznie jest udokumentowany niejaki Sobiesław i to dopiero w XII wieku. Jak widzicie te książęce papiry to coś marnej jakości były, do tego stopnia niewiarygodne że herby przerabiano jumając gryfa Gryfitom.
Zaraz się rozlegnie że przeca miasto było prapolskie i wogle. Taa...
jak przychodzi co do czego to się okazuje że ona prapolskość to opis
niejakiego Jana Kanapaiusza, benedyktyńskiego mnicha z klasztoru na
rzymskim Awentynie, który opisywał jak wiosną roku 997 św. Adalbert zwany w
Polszcze św. Wojciechem chrzcił w miejscu zwanym urbs Gydannz świeżo nawróconych mieszkańców. Czy użył właściwej nazwy Najwyższy raczy wiedzieć bo zdawa się że mało co wiedział o dalekich ziemiach mniszek z Rzymu, więc i to urbs
na wyrost dane i konkretów na temat grodu cóś niewiele.
Wiadomo za to na pewno że kształtowanie się polskiej państwowości
stworzyło Gdańsk, jako miejsce w którym można było towary produkowane w
królestwie polskim lub na ziemiach od niego zależnych wyprawiać w świat. Bez stworzenia królestwa polskiego
Gdańsk byłby sobie kolejną pipidówą w ujściu dużej rzeki, którą nie ma
co spławiać. W tym sensie na pewno Gdańsk jest polski, co zresztą
znalazło swój wyraz w historii - Gdańsk miał ten gródek czyli warownię należącą do
księstwa Mieszka a później do królestwa Bolesława Chrobrego. W okolicach tej warowni był etniczny tygiel bo zamieszkiwała tu ludność słowiańska, znaczy Pomorzanie, czujący silną odrębność od Polan, pobratymcy czyli ochrzczeni Bałtowie z Prus, import z terenów prawie że niemieckojęzycznych czyli Lubeki, Duńczycy, którzy w tym czasie rzundzili Bałtykiem. Im wszystkim z gródka dość podejrzliwie przyglądali się Polanie, którzy właśnie świeżo zostali Polakami. Podejrzliwie bo nowa religia, która miała spajać nowy organizm państwowy, wcale dobrze się na południu Bałtyku nie przyjmowała. Nawróceni lubili się odwracać. Wzrost znaczenia Gdańska zaczął się wraz z upadkiem miasta Truso w Prusach, które rozrosło się w okolicach ujścia Wisły i rzeki Elbląg do Zalewu Wiślanego za sprawą duńskich Skandynawów. Do Gdańska było łatwiej żeglować i władza królewska tworzyła bezpieczne otoczenie dla wymiany handlowej. W XI wieku wraz ze wzrostem znaczenia Polski, Gdańsk zaczął naprawdę miastowieć, choć inaczej niż to sobie na ogół wyobrażamy.
Gdańsk był w pierwszych wiekach swego istnienia grodem drewnianym, tego budulca na naszych terenach było hym... od zarąbania. Położony w zlewisku trzech rzek: zachodniej odnogi Wisły, Motławy i Raduni, na bagnistych wysepkach które trzeba było co i raz chronić przed rozmyciem, szczytne miano urbs głównie zawdzięczał wspomnianemu wcześniej grodowi obwiedzionemu ziemno drewnianym wałem, który dodatkowo chroniły wody wykopanej fosy. Gród ten najprawdopodobniej znajdował się w tym samym miejscu co późniejszy zamek krzyżacki, czyli gdzieś w okolicach ulicy Rycerskiej, Grodzkiej, Na Dylach i Sukienniczej. Podgródek znajdujący się w okolicach kościołów św. Katarzyny i św. Mikołaja i tzw. miasto, to były chałupiny. Te lepsze budowano na zrąb, te gorsze wyplatano. Dopiero w XIII wieku i to w jego drugiej połowie w mieście zaczęto wznosić konstrukcje słupowe, a wraz z napływem ludności z Lubeki i okolic konstrukcje szachulcowe, dziś określane mianem pruskiego muru. W okolicach dzisiejszej ul. Długiej i Długiego Targu znajdowała się najstarsza część osady, która stała się już w XII wieku dzielnicą handlową. To było przyszłe Główne Miasto. Wyspy i łachy piaskowe zabezpieczano wbijając w grunt drewniane pale, podobnie jak miało to miejsce w Wenecji. Dzisiejsza gdańska droga królewska posiadała nawet nawierzchnię z dębowych dyli. Miastowe ludzie w tym czasie też nie były jeszcze tak miastowe, Gdańsk utrzymywał się wówczas z rybołówstwa, suszenia i solenia połowów, zdarzało się że tzw. niewody pełne ryby ciągnęło całe miasto. Daleko było jeszcze do podmiejskich rezydencji patrycjuszowskich na Polankach w Oliwie i wypoczynku bogatych i ciągłej roboty biedoty. Gdańsk już w XI wieku został ważnym bałtyckim portem, pierwszoligowym, głównie za sprawą dużej ilości nabrzeży, umocnionych dębowymi palami, do których mogły przybijać statki czy rybackie łodzie. Tak, tak, to ta ilość i różnorodność nabrzeży stanowiła wówczas największą atrakcje miasta. Port musiał być naprawdę "wygodny", cała reszta to wartość dodana. Tak rozwijały się niemal wszystkie portowe miasta. Duża ilość dobrego drewna pozwoliła też na rozwój szkutnictwa. Miasto miało jeszcze dodatkowy atut, powodujący wzrost jego bogactwa - naniesione rozpłyniętymi od dawien dawna wodami Eridanu kawałki żywicy nieistniejących już drzew. Taa... lasy i lessy i do tego produkt byłych lasów w lessach czyli bursztyn, tylko się bogacić.
Dziś można co najwyżej westchnąć czytając o jesiotrze zachodnim, który suszony bądź solony docierał na ziemie Wielkopolski czy Śląska. Taa... O futrach foczych i eksporcie dziczyzny za książęcym zezwoleniem łowionej wspominam bo to podwaliny przyszłych kontaktów miasta z ziemiami polskimi. W czasach kiedy Piastowie przeżywali kryzys dynastyczny władcy Pomorza Gdańskiego wybili się na niezależność. Najwybitniejszy z nich, wspomniany Świętopełek II dorobił się nawet ksywki Wielki, mimo tego faworyzowania osiedleńców z Lubeki potomni docenili jego starania o uczynienie z ich ziemi silnego państwa, takiego w którym główne miasto księstwa mogło się rozwijać. Tak nawiasem pisząc to w czasach szkolnych mła namiętnie wtłaczano dziatwie do głów jakie to strasznie zbrodnicze było sprowadzenie Niemców z Lubeki do szczerzepolskiego Gdańska. Taka trzecia prawda Tischnerowska to była bowiem ani Gdańsk był wówczas szczerzepolski, raczej był pomorski i jednak mocno od Polski odrębny i okolice Lubeki były aż do 1158 roku słowiańskie a Henryk Lew przejął osadę handlową, którą rozwinął na miejscu dawnej słowiańskiej osady w oparciu o niemieckie prawo miejskie niejaki Adolf II Holsztyński. Lubeka to była taka sama mieszanka etniczna jak Gdańsk, dla odróżnienia miała tylko zamiast polskiego władcy władcę saksońskiego. Taka lekko starsza siostra Gdańska. Najważniejsze w tym wszystkim było prawo a nie tylko osadnictwo niemieckie, bo to ono umożliwiło spokojny handel, najpierw powstanie tzw. pierwszej Hanzy czyli zrzeszenia kupców Kaufmannshanse a później Hanzy czy zrzeszenia miast. Lubeka jest najlepszą ilustracją powiedzenia że miejskie powietrze czyni wolnym, w połowie XIII wieku Lubeka była już wolnym miastem Rzeszy a książęta to się mogli podrapać co najwyżej. Z czasem miała się postawić królom duńskim i niemieckim cesarzom.
Książęta wschodniopomorscy łatwego życia nie mieli a Gdańsk razem z nimi, lawirowali między trzema potężniejszymi graczami - Polską, Brandenburgią i sprowadzonym z Węgier Zakonem Krzyżackim, tym cudownym pomysłem Konrada Mazowieckiego na rozwiązanie problemu pruskiego ( trochę zdziwne jest jednak czepianie się tylko Konrada, przeca jeden z władców śląskich, Henryk Brodaty, też wpadł na ten pomysł i to przed Konradem - no cóż, na Mazowszu gorzej się skończyło ). Generalnie przyszłość wiązali z Polską, jako graczem najsilniejszym, jednakże Brandenburczycy i przede wszystkim Zakon Najświętszej Marii Panny Rycerzy Domu Teutońskiego mieszali bardzo mocno, tak mocno że Mściwoj II, syn Świętopełka Wielkiego, uwiedziony roztaczanymi przez Brandenburczyków widokami władztwa nad całym Pomorzem Wschodnim, zdecydował się złożyć im, wbrew reszcie rodziny książęcej i rycerstwu, hołd lenny. Dobrze to się nie skończyło, na Pomorzu Wschodnim wybuchła wojna domowa, co interesom gdańskim nie służyło, a zaraz potem wojna z Brandenburgią. Z pomocą Bolka Pobożnego udało się wykopać Mściwojowi Brandenburczyków z dzierżawionego przez nich miasta. Mściwój cenił profity z koligacji wielkopolskich do tego stopnia że Pomorze miało przypaść po jego śmierci bratankowi Bolka, Przemysłowi II - temu od uduszonej Ludgardy, przyszłemu królowi Polski. Historycy mają dziś problem z oceną działań Mściwoja, nie mieścił się ten ostatni niezależny władca wschodniopomorski sam w sobie. Na Pomorzu zostawił bałagan i przede wszystkim rozbezczelniony ród Święców, za którego sprawą niedobrze się działo. Święcowie sprawiali kłopoty królestwu polskiemu i Pomorzu Gdańskiemu, którego zachodnią część odkroili. Za karę co prawda wymarli jeszcze w XIII wieku ale ostała się po nich boczna linia - von Puttkamerowie. Zostawił na szczęście cóś jeszcze - gryf z herbu rodowego to ulubiona bestia pomorskich legend, co tam smoki czy sfinksy, gryf to jest zwierz!
Wróćmy jednak do niemiłości czyli zgubnych skutków takiego a nie innego zarzundu Mściwoja. Najgorszym dla Gdańska działaniem Święców okazało się być namówienie mieszczan do poparcia Brandenburczyków. Nie da się ukryć że sporo winy było tu po stronie Władysława Łokietka, który wyłączał spod jurysdykcji miejskiej kantory kupców Königin der Hanse, wszystko wszystkim obiecywał a jak przyszło co do czego to się okazywało że pieniędzy na pokrycie obietnic nie miał. Tak tworzył sobie wrogów. Taa... skąd to znamy. Ludzie mu dziedzictwa bronili za własno kasę a niby król Polski ich wystawiał. I jeszcze potem pomocy odmawiał tym nielicznym, którzy z powodu rycerskiej przysięgi pozostawali wierni koronie. Brandenburczyków postanowił wywalić przy pomocy Krzyżaków, pamiętając że ten numer już raz się udał poprzednikowi na polskim tronie, czeskiemu królowi Wacławowi II. Tylko że Wacław II był władcą silniejszych królestw a nie dopiero dążącego do reaktywacji samodzielnego polskiego królestwa, Krzyżacy wówczas wywalali Rugijczyków a nie potężniejszych Brandenburczyków i w ogóle wszystkie strony zawartej umowy jej przestrzegały. Cóż, nie da się ukryć że to nie Krzyżacy nie zamierzali trzymać się żadnych ustaleń z Łokietkiem, to Łokietek namiętnie nietrzymający się ustaleń z inszymi, modyfikujący umowę bez zgody Zakonu, doprowadził do załamania się współpracy z Krzyżakami. Nie przewidział konsekwencji i dla Gdańska skończyło się to bardzo źle. Można sobie gdybać że Krzyżakom niepotrzebny był pretekst żeby zagarnąć Pomorze Gdańskie ( mła czasem myśli że jednak nie był, nawet się z tym specjalnie nie kryli że mają ochotę łyknąć byłe księstwo korzystając ze słabości ledwie co reaktywującego się królestwa ) ale po cholerę im go było dawać? Pomorze Gdańskie wpadło w ręce Zakonu na ponad sto lat, z króciuteńką roczną przerwą za Władysława Jagiełły. Zajęcie Gdańska i Pomorza w latach 1308–1309 to było wydarzenie bez
precedensu – Krzyżacy wystąpili jawnie przeciw swojej misji i
zaatakowali terytorium chrześcijańskie, ujawniając swoje ambicje
terytorialno - polityczne. I jak to bywało, jest i bywać będzie - w tym ich największym triumfie tkwił zalążek ich zguby. Ale o tym później.
13 listopada 1308 roku doszło do rzezi Gdańska. Krzyżacy wymordowali wówczas załogę polskiego grodu, rodziny obrońców i ludzi mieszkających na podgrodziu. Wzięli się też za ludzi mieszkających w mieście. Papież Klemens V powołał komisję w tej sprawie, po skardze Polski rzecz jasna. No i na tym się skończyło. Oczywiście strony podczas roztrząsania w sądach papieskich sprawy rzezi podawały różne liczby zamordowanych, Polacy liczyli tysiące, a Krzyżacy upierali się że zginęło ledwie 16 zbójców wydanych przez mieszczan a potem nie wiadomo dlaczego gdańszczanie sami spalili miasto a następnie się wzięli i wypędzili, obficie klnąc przy tym po niemiecku bo głównie w tym języku mówili. Taa... pewne związane z wojnami sprawy są niezmienne, choć ludzie nieustannie zapewniają że nigdy więcej i tym razem to już na pewno ostatni raz, przeplute i przyklepane. Ustalenie przybliżonej liczby ofiar nie jest dziś możliwe. Można przyjąć, że zginęło nie mniej niż kilkadziesiąt i nie więcej niż kilkaset osób, co i tak jest liczbą bardzo wysoką, jeśli uwzględnić że Gdańsk miał wówczas ledwie kilka tysięcy mieszkańców. W roku 1343 zawarto układ pokojowy z Krzyżakami, w wyniku którego król Kazimierz III Wielki zrzekł się Pomorza Gdańskiego. Nadanie praw miejskich tzw. Głównemu Miastu, nowo zasiedlonemu, nastąpiło w 1343 roku, w roku 1346 wielki mistrz krzyżacki Heinrich IV Dusemer von Arfberg wydał dokument, który zlikwidował resztki działania prawa miejskiego według wzoru lubeckiego i zastąpił je prawem chełmińskim, taką krzyżacką modyfikacją prawa magdeburskiego. Trza było zdusić do końca te lubeckie wolnościowe miazmaty, co rzecz jasna się nie udało. Sprawne zarządzanie przez Zakon swoimi dobrami i wzrastający w Gdańsku dobrobyt wcale nie zniszczyły ciągot wolnościowych, w mieście w latach 1361, 1378, 1411 i 1416 wybuchały powstania antykrzyżackie, krwawo tłumione jak na dobrotliwych rycerzy zakonnych przystało.
Krzyżacy może mieli problem z zarządzaniem bezkonfliktowym, niekiedy solidny problem z czytaniem i pisaniem ale liczyć to umieli świetnie, trzeba przyznać że za ich panowania miasto zaczęło się nieźle rozwijać bo administratorami byli naprawdę dobrymi. Wcześniej, w drugiej połowie XIII wieku w Gdańsku zaczęły się pojawiać pierwsze murowane budynki. Za Krzyżaków to już był boom budowlany. Czerwonawa cegła szła na budynki reprezentacyjne, obronne i takie o dużym znaczeniu gospodarczym. Jak kto bogaty budował z dobrej cegły, skromniej budowano posługując się konstrukcją szachulcową. Miasto nabrało ceglanej barwy. Stary gród Piastów i książąt pomorskich został zburzony w połowie XIV wieku, a na jego miejscu zbudowano murowany zamek, w którym siedział komtur krzyżacki pilnujący bardzo zbrojnie interesów Zakonu. Po zamku wybudowanym przez Krzyżaków pozostało niewiele: ledwie wycinek zewnętrznego muru obronnego i baszty oraz usytuowana nieopodal Baszta Łabędź ( zwana dawniej Rybacką ). Pozostałości budowli można oglądać przy ulicy Wartkiej na terenie zwanym Zamczyskiem ( tak na oko z 300 - 400 m na północ od Żurawia ). Na swym dawnym miejscu pozostała w ·pobliżu zamku osada rybacka, dawny podgródek , teraz zwana Hakelwerk ( czyli zasiek vel osiek ), mieszkali tam głównie Kaszubi i ludzie z Prus. Dawna osada miejska, zniszczona w roku 1308, została odbudowana w pierwszej połowie XIV wieku i jak wspomniałam zasiedlona nowymi imigrantami z niemieckich miast Hanzy. Jeżeli Wam się wydawa że cóś tych Gdańsków było dużo to słusznie się Wam wydawa. Było sobie Stare miasto, Główne Miasto zwane też Rechtstadt czyli Prawym Miastem, z czasem, znaczy na początku XV wieku pojawiło się nawet Jungstadt czyli Nowe Miasto. Jak ludny był wówczas cały Gdańsk? Główne Miasto, które wylazło aż za Motławę, do Długich Ogrodów liczyło około 10 000 mieszkańców, Stare Miasto szacuje się na 4 do 6 tysięcy mieszkańców, Nowe Miasto przynajmniej 2 tysiące z hakiem - toż to była metropolia! Oczywiście Krzyżacy pilnowali coby miasta się nie połączyły, no wicie rozumiecie - divide et impera. Np. w zamian za udzielenie w roku pańskim 1313 prawa wyłącznego połowu ryb i zbierania bursztynu ( prawo dotyczące bursztynu rychło braciszkowie zmienili, kiedy tylko się zorientowali ile kasy z tego się da wyciągnąć ), ludność Osieku płaciła daniny, pełniła różne służebności na rzecz Zakonu i pozostawała pod zarządem bezpośrednim komtura gdańskiego, ale w stosunkach wewnętrznych posługiwano się prawem polskim. Dlaczego? Bo Krzyżacy nie przyznawali tej osadzie samorządu miejskiego, utrzymując ją w zależności od władz zakonnych. Żadna zatem to konkurencja dla Głównego Miasta być nie mogła.Dopiero w drugiej połowie XIV wieku nadali osadzie prawa miejskie a w roku 1382 zbudowany został ratusz. Od tego czasu osada nazywana była Starym Miastem ( Altstadt ). To się przekładało na gospodarkę tego siedliska ludzkiego. Zajmowano się w Starym Mieście przeważnie rzemiosłem i rolnictwem, po części handlem, który rozwijał się słabiutko. Cała osada traktowana była po macoszemu przez Zakon, który popierał założone w pobliżu Główne Miasto. Rzecz jasna do czasu bo rycerze zakonni bardzo pilnowali coby Główne Miasto się zbyt nie usamodzielniło ( dlatego zresztą postanowili założyć Jungstadt ). Przez cały XIV wiek to Główne Miasto było tym, które najbardziej skorzystało na świetnej krzyżackiej administracji. Przyznano mu prawo posiadania samorządu w zakresie administracji i sądownictwa oraz wolność handlu i rzemiosła. Zakon zastrzegł sobie prawo pobierania pfundgeld czyli cła od wszystkiego co z portu wychodziło w te lub tamtą stronę, bicia monety, 2/3 opłat sądowych i stałego czynszu rocznego. Główne Miasto używało pieczęci dawnego, spalonego miasta. Herbem jego były: na czerwonym polu dwa złote krzyże połączone pionowo, lwów z koroną jeszcze wówczas nie było. W mieście rozwijał się handel morski, było tu trochę rzemieślników i żeglarzy ale przede wszystkim handlowcy. Dlatego miasto szybko się bogaciło i rozrastało ( w kierunku południowym - Przedmieście - i przesunęło się również na prawy brzeg Motławy - Długie Ogrody ). Główne Miasto to był ten właściwy Gdańsk, otoczony murami. Dziś większość turystów zwiedza ten kawałek miasta, z rzadka zapędzając się w okolice kościoła św. Katarzyny na Starym Mieście czy św. Bartłomieja w Nowym Mieście. Na Przedmieściu czy na Długich Ogrodach to turystów już prawie nie widać. A szkoda. W drugiej połowie XIV wieku mamy w Gdańsku już solidny podział klasowy, do znaczenia doszła wtedy warstwa zamożnych kupców, która uchwyciła całą władzę w mieście. W roku 1361 delegaci Gdańska po raz pierwszy uczestniczyli w zjeździe miast hanzeatyckich w Lubece. Było to w dobie wojny Hanzy z królem duńskim Waldemarem IV, który przez zajęcie południowych części Szwecji opanował cieśninę sundzką i nakładał cła krępujące handel hanzeatycki. W wojnie tej miasta należące do państwa krzyżackiego odegrały skromną rolę a Hanza poniosła klęskę. Polityka celna Waldemara IV tak ciążyła miastom hanzeatyckim, a w szczególności miastom terenu nadwiślańskiego, że z ich to inicjatywy Hanza zdecydowała się na nową wojnę z Danią ( w latach 1368-1370 ), która przyniosła jej zwycięstwo. I tak urosło znaczenie Gdańska ( np. gdy Hanza narzuciła swe pośrednictwo w sporze duńsko-szwedzkim w 1395 roku wojska gdańskie brały udział w chwilowej okupacji Sztokholmu, taa...) . Nie znaczy że chłopcy z Hanzy nie tłukli się pomiędzy sobą, miasta hanzeatyckie generalnie popierały Zakon a rosnący w pierzę gdańszczanie wprost przeciwnie.
W XV wieku gdańskie stosunki z Hanzą zrobiły się cóś oziębłe. Pewnie dlatego że Gdańsk wyrastał na potęgę, był najbardziej znaczącym ośrodkiem ziem państwa krzyżackiego i przygotowywał się do tego być być najbardziej znaczącym portem na południowym Bałtyku. A tymczasem inne miasta Hanzy powolutku zaczynały tracić na znaczeniu. Zakon postanowił założyć Nowe Miasto coby Gdańsk nieco utemperować i solidnie się pokłócono o pobór ceł, które Zakon niemal w całości uzurpował dla siebie. Ponadto zachłanni mnisi, niestrudzeni w wyszukiwaniu dochodów jak na prawdziwą korpo przystało, dla zapełnienia kas zakonnych, uciekli się do tworzenia coraz większej ilości własnych przedsiębiorstw i prowadzenia handlu na własnych statkach, co dla gdańszczan było niemal jednoznaczne z wypowiedzeniem wojny. Znaczy w niepamięć poszły dobrutki dla miasta czynione a trochę ich było. Choć tak po prawdzie to one czynione były mimochodem i wyszarpywać trzeba było. Najważniejszą z nich było zaopatrzenie miasta w świeżą wodę, co dla nadmorskiej osady miało znaczenie. Nawet jeżeli ta osada leżała u ujścia rzek. Kanał Raduni pierwotnie wykopany był "przeciwko" miastu. W połowie XIV wieku Krzyżacy przeprowadzili kanalizację Raduni i Szydlicy, a nad kanałami i nad Motławą pobudowali młyny, tartaki, garbarnie i inne składy oraz spichrze na zboże, którym sami handlowali. Gdańszczanie jednakże dulczyli aż wydulczyli, przynajmniej ci ze Starego Miasta, widmo zarazy skłoniło Krzyżaków do zaopatrzenia w wodę pitną nie tylko zamku ale i ujęć Starego Miasta. Główne Miasto musiało poczekać. Kanał Raduni został wytyczony i wybudowany w w latach 1338 -1356, to jeden z największych i najstarszych obiektów hydrotechnicznych w Polsce. Najstarszą wiadomość o Kanale Raduni znajdujemy w 1338 roku, w przywileju dla Oruni. W dokumentach gdańskich kanał pojawia się w roku 1342. Oprócz napędzania młynów i foluszy ( stąd jego pierwotna nazwa Młynówka ), dostarczał jak wspomniałam ,wodę pitną do ujęć na terenie Gdańska. Kanał dostarczał również wodę do fos obronnych Gdańska. 13,5 kilometrowy kanał rozpoczynał się śluzą, wybudowaną przez Krzyżaków w 1347 roku, tuż przed Pruszczem. Ze względu na strategiczne znaczenie obiektu, w średniowieczu i czasach nowożytnych, był strzeżony przez specjalne umocnienie - basteję, która znajdowała się gdzieś pomiędzy śluzą a kościołem Podwyższenia Krzyża Świętego w Pruszczu Gdańskim. Przeprowadzenie kanału przez obszar Starego Miasta na długie wieki przesądziło o produkcyjnym charakterze tej części Gdańska, to tu działały kuźnie, olejarnie, folusze i przede wszystkim Wielki Młyn – największy tego typu młyn w średniowiecznej Europie!
Wielki Młyn czyli Große Mühle został zbudowany w 1350 roku na sztucznie stworzonej wyspie. W 1391 roku częściowo spłonął. W 1454 roku opanowali go gdańszczanie należący do antykrzyżackiego sprzysiężenia, Związku Pruskiego, co zapoczątkowało powstanie przeciwko zwierzchnictwu Zakonu. Za czasów polskiego władztwa gdańszczanie bardzo się o tę własność starali. W przywileju wydanym w Elblągu Kazimierz Jagiellończyk przekazał im w końcu młyn. Prawdziwą fabrykę, młyn był bowiem napędzany przez 18 kół wodnych o średnicy 5 metrów. Budynek o wysokości 26 m, szerokości 26 m i długości 41 m. Koła umieszczono po 9 sztuk na dłuższej ścianie młyna, na przemian bliżej i dalej od ściany, ponieważ było zbyt mało miejsca na ustawienie wszystkich w jednym szeregu. To był spichlerz, młyn i piekarnia w jednym budynku. Nad ustawionymi w dwóch kondygnacjach żarnami mieściło się sześć kondygnacji spichrzowych. Co szesnasty worek mielonego w młynie zboża przypadał miastu jako danina. W przypadku oblężenia miasta i odcięcia dopływu wody do kanału używano zapasowych żaren napędzanych końmi. Dziś jest tu Muzeum Bursztynu, oddział Muzeum Narodowego w Gdańsku. No to skoro już jesteśmy przy bursztynie to nadmieniam że Krzyżacy błyskawicznie wyniuchali, jak duże dochody przynosi handel surowcem, zmonopolizowali zarówno wydobycie, jak i handel bursztynem. Handlem oraz wywozem bursztynu poza granice państwa zakonnego zarządzał wielki szafarz, którego siedzibą był zamek w Królewcu, natomiast dochody ze sprzedaży należały do wielkiego marszałka Zakonu. W konwencie królewieckim powołano także urząd mistrza bursztyniarskiego tzw. Bernsteinmeister, który nadzorował pozyskiwanie bursztynu z wybrzeży należących do komturii. Jego siedzibą był zamek w Lochstedt na Sambii. Obszar obfitującej w bursztyn Mierzei Wiślanej podzielony był pomiędzy komturstwa w Bałdze, Elblągu, Malborku, Królewcu i Gdańsku. Urzędnicy odpowiedzialni za pozyskiwanie bursztynu w tych komturiach mogli go odsprzedawać wyłącznie wielkiemu szafarzowi. Zgodę na pozyskiwanie bursztynu otrzymał także klasztor cystersów w Oliwie. W ciekawych okolicznościach. Przywilej ten, potwierdzony przez Krzyżaków w 1342 r., cystersi zawdzięczali sprawnej polityce opata Rudgiera, który przy pomocy sfałszowanych dokumentów uzyskał w 1305 roku zgodę Wacława III, który tak po prawdzie to sobie mógł co najwyżej porządzić czeskim czy węgierskim dobrem, na poławianie bursztynu z części wybrzeża Zatoki Gdańskiej. Taa... Początkowo bursztyn z terenów państwa krzyżackiego eksportowany był głównie do Brugii i Lubeki, gdzie działały cechy bursztyniarskie ( W Brugii od 1302, W Lubece od 1360 roku ). W ostatniej ćwierci XV wieku w Słupsku i Gdańsku powstały organizacje zrzeszające bursztynników. Pierwszym znanym z imienia i nazwiska gdańskim bursztynnikiem był Paul Slogelt.
Mały Młyn, położony nieopodal tego wielkiego, wcale młynem nie był. To budynek dawnego spichlerza, który nie bardzo wiadomo z jakich przyczyn został nazwany Małym Młynem. Położony jest przy ulicy Rajskiej, na dawnym Starym Mieście, obecnie podobno są w nim jakieś biura istniejo. Hym... tak po prawdzie trochę zdziwny z niego zabytek gotycki. Znaczy wzniesiony niby prawilnie, w XV wieku na sklepieniu rozpiętym nad Kanałem Raduni. Budynek ceglany z dwuspadowym dachem krytym dachówką powstał między rokiem 1391 a rokiem 1407. Pełnił funkcję spichlerza produktów pochodzących z położonego po przeciwległej strony ulicy Wielkiego Młyna. Spichlerz został przebudowany w XV wieku, jego wschodnia ściana szczytowa została wzmocniona masywnymi przyporami, a elewacja południowa ( znajdująca się na Wyspie Młyńskiej ) przelicowana. W XVIII wieku we wnętrzu wykonano podmurówkę z odsadzką. W końcu XIX wieku przebudowano go po raz enty, znaczy wykuto prostokątne otwory okienne i drzwiowe, z nadprożami wzmocnionymi stalowymi belkami. Bardzo nie po gotycku, he, he, he. Budynek został niszczony w 1945 roku i nie odbudowano go za szczęśliwie. Został pozbawiony gotyckiej fasady wschodniej oraz otrzymał zbyt wysoką więźbę dachową. Wygląda jak wyobrażenie o gotyku, może i nieprawdziwy ale na pewno malowniczy. Od 1967 roku mieści gdański oddział Polskiego Związku Wędkarskiego, dlatego nazywa się go czasem Domem Wędkarza. W Gdańsku jest dużo pozostałości po spichrzach, których historia zaczyna się gdzieś tak na przełomie wieku XIV i XV. Często gęsto zostały z nich pozostałości typu jedna ściana, którą "wpisano" w jakiś nowoczesny obiekt ze szkła i stali. Mła widziała na własne oczy takie "wpisywania", uważam że to jest lepsze niż odbudowywanie w stylu Małego Młyna, no bardziej to autentyczne.Teraz o urządzeniu, które stało się wręcz symbolem Gdańska, nadbramnym dźwigu, zwanym Żurawiem. Dawniej mawiano o nim z niemiecka Krantor. Ten budynek pelnił dwie funkcje w jednym, dźwig portowy i jedna z bram wodnych Gdańska, która od Motławy prowadziła na ulicę Szeroką. Brama w tym miejscu o nieznanym wyglądzie istniała już w roku 1363, a wiemy że w roku 1367 istniał tam już dźwig, bowiem zachowała się łacińska wzmianka o dźwigu caranum. W obecnym kształcie Żuraw pobudowano w latach 1442-1444. Powstały wtedy dwie masywne, ceglane wieże i drewniany mechanizm dźwigowy, który był później podwyższany. Jak zresztą wszystko w pobliżu, np. basztę Łabędź vel Schwanturm podwyższono o całą kondygnacje po spaleniu jej przez gdańszczan podczas konfliktu z Zakonem ( gdańszczanie odbudowali, przy okazji zmieniając kierunek ostrzału na krzyżacki zamek, he, he, he ). Mimo że elewacje bramy od strony Motławy i miasta wyglądają inaczej, to cała konstrukcja utrzymana jest w stylu gotyku flamandzkiego. Od zawsze służył przede wszystkim jako urządzenie portowe do załadunku towarów i balastu na statki oraz do stawiania masztów jednostek. Mechanizmem są dwie pary kół deptakowych, spore bo o średnicy około sześciu metrów każde. Jako siłę napędową wykorzystywano ludzi stąpających wewnątrz tych bębnów, znaczy maszyna prawie że prosta. Urządzenie było w stanie podnieść ciężar dwóch ton na wysokość 27 metrów bądź, po sprzęgnięciu obu par kół, 4 ton na wysokość 11 metrów. Żuraw został podpalony w 1945 roku kiedy miasto wyzwoliła Armia Czerwona. Tak jakoś zaraz po tym wyzwoleniu, tylko troszki odpoczęli. Cała drewniana część spłonęła, ale ocalała część murów. Bramę zrekonstruowano gdzieś tak w końcu lat 50 i od tego czasu Gdańsk na Długim Pobrzeżu wygląda jak powinien wyglądać.
W zasadzie wszystkie kościoły starego Gdańska powstały w okresie kiedy miastem rządzili Krzyżacy, to kościelne wieże z daleka widoczne tworzą charakterystyczny widok pozwalający rozpoznać Gdańsk. Chyba żadne miasto w Polsce nie ma tak charakterystycznej perspektywy. No, może Warszawa ale to z dużą pomocą ohydnej bryły Pałacu Kultury. Jedną z najstarszych świątyń jest bazylika św. Mikołaja, dawniej przy zakonie dominikanów, widoczna na fotce obok. Mła o niej wspomina bo mimo tego że kościół pamiętający Świętopełka spłonął, to jego późniejsza krzyżacka wersja nie uległa zniszczeniu. Jest to jedyny gotycki kościół w starym Gdańsku który przetrwał niemal w całości sojuszniczą pomoc radzieckiej armii. Wersje na temat tego przetrwania są dwie: ta co do której mła ma wątpliwości oparte na antyreligijnym praniu sowieckich mózgów, znaczy że to św. Mikołaj czczony w prawosławiu żołnierzy tak przyjaźnie do świątyni nastawił i ta do której mła się przychyla - niespalenie zostało załatwione duuużą ilością alkoholu dla sołdatów. W 1343 roku rozpoczęto budowę najbardziej znanego kościoła miasta, bazyliki Mariackiej zwanej też Koroną Gdańska. Zdaniem mła to najpiękniejsza gotycka katedra w Polsce, ba, to jedna z najpiękniejszych katedr na świecie. Głównie za sprawą reformacyjnej adaptacji wnętrza. Zacytuję za Wikipedią - "Zgodnie z doktrynami Marcina Lutra zachowano w znacznym stopniu dawny średniowieczny wystrój, jednakże ściany pokryte polichromiami zostały pobielone. Poprzez wzniesienie nowych organów, chrzcielnicy i ambony zaakcentowano nową przestrzeń liturgiczną wewnątrz świątyni. Patronat nad świątynią sprawował gdański patrycjat, który uposażył kościół licznymi dziełami sztuki, których lwia część zawierała bogate treści ideowe wyrażające potęgę gdańszczan." To właśnie biel i olbrzymie powierzchnie otworów okiennych czynią z wnętrza tego budynku coś nadrealnego.
Bazylice Mariackiej mła zresztą poświęci osobny wpis, bo ona ciekawa z wielu względów. Wyobraźcie sobie że miejscem sprawowania kultu dzielili się tu katolicy i luteranie. Znów za Wikipedią - "Kilkanaście lat po ukończeniu prac budowlanych, zapoczątkowana w 1517 roku reformacja dotarła do Gdańska. W 1529 r. odbyło się w gdańskiej farze pierwsze nabożeństwo protestanckie, ale do 1572 r. główny ołtarz służył katolikom, którzy ponownie przejęli kościół dopiero po 1945 roku. Choć przez kolejne stulecia kościół służył gminie luterańskiej, do drugiej połowy XVII wieku proboszczami kościoła byli katoliccy duchowni wyznaczeni przez króla polskiego. W XVII wieku, obok kościoła Mariackiego, powstała kaplica Królewska w celu odprawiania nabożeństw dla gdańskich katolików". I to wszystko nie uległo wielkim zmianom w czasach kontrreformacji, trwało sobie przez stulecia. Co wcale nie znaczy że tak w ogóle to było ekumenicznie i słodko na co dzień. Nie było ale o tym później. Na razie mła się skupi na inszych zachowanych kościołach starego Gdańska. Najstarszym z nich jest kościół parafialny pod wezwaniem św. Katarzyny z Aleksandrii, tej świętej z kołem i mieczem przedstawianej. Ważny z wielu powodów, nie tylko tych z architekturą i sztuką związanych. To w nim pochowano Jana Heweliusza, XVII wiecznego astronoma, który dla jemu współczesnych był nie tylko koryfeuszem nauki ale przede wszystkim zdolnym browarnikiem, spadkobiercą pokoleń zajmujących się browarnictwem. Zbudowany ten kościół został w latach 1227 - 39, rozbudowano solidnie w 1376 roku. Był miejscem sądów królewskich Władysława Łokietka w 1296 roku. Mimo pożarów i zniszczeń wojennych sporo jednak z niego ocalało. No i ma niezwykłą atrakcję - carillon. W XVII wieku kościół stał się protestanckim zborem. Na tyłach kościoła św. Katarzyny znajduje się bazylika św. Brygidy, która zaczęła się od istniejącej tu koło roku 1350 kaplicy pokutnic pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Święta Brygida pochodząca ze Szwecji, została patronką kościoła kiedy w 1394 roku koło kaplicy pokutnic powstał klasztor zakonu, który założyła. Kaplica zmieniła się w klasztorny kościół, ciekawy bo prezbiterium znajduje się w nim po zachodniej stronie. Po sekularyzacji zakonu i śmierci ostatniej gdańskiej brygidki w 1889 roki, kościół stał się świątynią wojskową a za Wolnego Miasta w kościele prowadzono duszpasterstwo dla gdańszczan mówiących po polsku.Bazylika św. Brygidy miała pecha, żołnierze sowieccy nie przepuścili i kościół został w dużym stopniu zniszczony. Za komuny dzieła zniszczenia dopełniły pożary, dopiero w 1970 komuna przekazała budynek kościołowi. Dziś wiąże się on z legendą Solidarności i kontrowersjami dotyczącymi jego pierwszego proboszcza. Zwiedzających uprzedzam że w tym kościele znajduje się bursztynowy ołtarz, wybitne działo rzemiosła, którego jednak nie da się odzobaczyć. Jakby to ująć - niby nie licheńsko ale mła się nasunęły na myśl drzewka szczęścia z indyjskich sklepów. Do żeliwa schodów i tym podobnej "metaloplastyki" z lat 70 i 80 pasuje to jak pięść do nosa. Mła foty nie zamieszcza, widziała fajniejsze zastosowanie bursztynu. Wyobrażała sobie raczej bursztyn osadzony w czymś ciemnym. Do parafii św. Brygidy należy wzniesiony w latach 30 XV wieku z fundacji tych co na morzu kościół św. Jakuba. Ten budynek miał szczęście, został zniszczony w stosunkowo niewielkim stopniu. Zachowało się w nim nietypowe jak na Gdańsk, renesansowe sklepienie drewniane. To był kościół polski, znaczy głoszono w nim kazania w języku polskim, zarówno dla katolików jak i dla protestantów. Parokrotnie kościołem być przestawał, był szkolą nawigacji, biblioteką a nawet więzieniem. Zaliczył też funkcję Izby Rzemieślniczej i lazaretu, bardzo wielofunkcyjny był. W XV wieku powstał też kościół św Bartłomieja, niegdyś najważniejsza luterańska świątynia w Gdańsku.
W XIV wieku , w latach 60, rozpoczęto budowę kościoła który rozmiarem i znaczeniem mógł śmiało konkurować z bazyliką Mariacką. Jest to kościół pod wezwaniem św. Jana. Wspaniały budynek ze sklepieniami gwiaździstymi i zachowanym do dziś ołtarzem Abrahama van den Blocke'a. Budynek kościoła jest upstrzony licznymi przybudówkami. To z musu. Teren niestabilny, fundamenty się od zawsze zapadały a na domiar złego głębokie pochówki kościelne pogłębiały problem. W 1945 roku w budynku cudem ocalały sklepienia i ołtarz, naprawdę cudem bo cała reszta budynku to wypalona ruina a zabytki trzeba było pracowicie sklecać i poddawać kosztownym zabiegom w celu odtworzenia pierwotnego wyglądu. W kościele znajdują się też zabytki z innych gdańskich świątyń. Za głębokiej komuny kościoła nie restaurowano. Ewangelicy, nominalni właściciele, budynku nie chcieli, bo koszty odtworzenia nie do udźwignięcia, państwo dopiero w latach 60 podjęło starania coby coś z budynkiem zrobić. Teraz jest w użyczeniu ale w święta i niedziele odbywają się w nim msze, w języku polskim i kaszubskim. Jednakże częściej odwiedzają budynek miłośnicy teatru. Za to cały czas kościołem działającym wbrew przeciwnościom losu był i obecnie nadal jest rzymskokatolicki od zawsze maleńki kościół św. Józefa, powstały w latach 60 XV wieku ale z licznymi barokowymi przeróbkami, które czynią bryłę budynku jedyną w swoim rodzaju. Z tego kościoła niewiele się tak naprawdę zachowało, jego historia jest tragiczna. W 1945 roku armia sowiecka wtoczyła do wnętrza kościoła beczki z paliwem , podpaliła i starannie zamknęła drzwi. Dlatego starannie bo w kościele schroniło się 100 osób, wszyscy spłonęli żywcem wraz z wyposażeniem kościoła. Dziś jest tam pomnik Ofiar Nieludzkich Systemów. Ten kościół był wielokrotnie niszczony jako symbol wpływów polskich na terenie Gdańska, karmelici w których był posiadaniu albo politykowali albo nie ogarniali i od XVI wieku budynek różne rzeczy znosił.
Nie miał też szczęścia kościół św. Barbary, który leży za Motławą, przy Długich Ogrodach, Najpierw W XIV wieku był tu szpital dla ofiar zarazy z małą kapliczką, wiadomo - poza murami miasta, później w połowie XV wieku z kapliczki postanowiono zrobić kościół. I to nie byle jaki bo od razu parafialny, z przykościelną szkołą. W 1557 roku kościół został świątynią luterańską. Solidnie ucierpiał podczas oblężenia w 1813 roku ale to nic w porównaniu z tym co stało się w roku 1945. W wyniku wiadomo czego zawaliły się ściany szczytowe, wszystkie górne kondygnacje wieży oraz dachy, a wraz z nimi większość sklepień w północnych kaplicach oraz w arkadach oddzielających nawy. Zniszczeniu uległy też XVIII wieczne organy gdańskiego mistrza Hilderandta. W 1959 roku świątynię przejął Kościół Katolicki, odbudowano budynek bez nawy południowej, jej pozostałości po prostu wyburzono. Przestrzeń wypełniono olbrzymimi witrażami projektu Barbary Massalskiej, artystki, która tworzyła też polichromie odbudowywanych kamieniczek przy ul. Długiej i Długim Targu. Dobre choć to. Kościół ten jest bardzo niejednorodny stylowo, coś jak kościół św. Brygidy. Jednak to nie fantazja restauratorów obiektu, gotyckie ceglane kościoły Gdańska mają mnóstwo późniejszych wstawek i dostawek w różnych stylach. A to barokowy hełm na wieży, późnorenesansowa sygnaturka, dziwnie wyglądające w gotyckiej cegle kamienne obramowania z dekoracjami z innej epoki. Tak to wyglądało. Chyba najbardziej eklektycznym budynkiem jest kościół pod wezwaniem Bożego Ciała, zbudowany około 1350 roku przy budynkach leprozorium i przytułku. Solidną rozbudowę rozpoczęto w 1454 roku a obecna forma kościoła powstała w wyniku odbudowy po oblężeniu w 1577 roku, wtedy to przebudowano główną nawę. Od 1592 roku kościół pełnił funkcję ewangelickiego kościoła parafialnego. Ewangelikom było cóś ciasno i postanowiono cóś do budynku dodać. No i dodano, w latach 1688 - 1689 została wzniesiona, według projektu Barthela Ranischa, nowa, barokowa nawa. W 1707 pojawiła się jeszcze zewnętrzna kazalnica z figurami apostołów i symbolizującą Chrystusa postacią pelikana ( obecnie szczęśliwie wewnątrz kościoła ). Budynek kościelny jak i pozostałe budynki zespołu przetrwały 1945 rok ale komuna za to dopieściła jak rzadko. Od roku 1974 kościół należy do polskokatolików. W 1749 roku została wybudowana wschodnia wieża o konstrukcji szkieletowej, którą obmurowano w połowie XVIII stulecia.
Fotek budynku kościelnego o najładniejszej bryle zdaniem mła, niestety nie będzie, wyszły tak nieostro że nawet jak na nieostro focącą mła to było nie do zaprezentowania. Przy ulicy o pięknej nazwie Żabi Kruk, na dawnym Przedmieściu stoi sobie kościół Świętej Trójcy. Późnogotycko sobie stoi. Przepięknie i dlatego będzie o nim dużo. Powstał w czasie kiedy panowanie nad Gdańskiem zaczęło się Krzyżakom powoli wymykać z rąk. Na mocy przywileju papieża Marcina V z 1419 roku do Gdańska sprowadzono franciszkanów, dla których na terenie dzielnicy zwanej też Lastadia czy po polsku Łasztownia ( to takie miejsce do składowania towarów, po dzisiejszemu kontenerownia ) powstał konwent. Budynek kościoła wzniesiono w latach 1422–1433, później, w 1484 roku rozbudowano świątynię. Do 1495 roku przebudowano prezbiterium, następnie powstał trójnawowy, halowy korpus nawowy. Problemy konstrukcyjne były bo w 1503 roku zawaliła się nawa północna. Do roku 1514 trwały prace budowlane prowadzone przez budowniczych franciszkańskich sprowadzonych z południowych Niemiec. Po 1480 do klasztoru dobudowana została kaplica św. Anny, którą w 1ćwierćwieczu XVI wieku podwyższono. Długo sobie franciszkanie nie pobyli w Gdańsku, miasto okazało się być czułe na hasła reformacji i dominować w nim zaczął luteranizm. W 1556 roku podupadły klasztor został przekazany miastu z przeznaczeniem na szkołę teologiczną. Kaplica św. Anny stała się miejscem nabożeństw w języku polskim. W klasztorze swoją siedzibę miało Gdańskie Gimnazjum Akademickie oraz pierwsza gdańska biblioteka. W XVII wieku od strony zachodniej dobudowano przy kościele zachowany do dziś dom o konstrukcji szkieletowej z nadwieszoną od strony ul. św. Trójcy galerią. Niestety w XIX wieku przebudowano zabudowania klasztorne w stylu "jak wyobrażam sobie prawdziwy gotyk", które zaadaptowano następnie na Muzeum Miejskie. Rzecz się działa w w 1872 roku. Budynkowi kościoła oberwało się od wyzwolicieli sowieckich ale szczęśliwie ocalała część nawowa i wszystkie te piękne szczyty wieńczące elewację zachodnią i wschodnią. Po 1945 franciszkanie uzyskali kościół od komuny i po 400 latach wrócili. Klasztor został zniszczony tak ze dopiero w 1956 go odbudowano. Dziś do jest tam oddział gdańskiego Muzeum Narodowego), w którym prezentowany bogatą kolekcją malarstwa gdańskiego, niderlandzkiego ( m.in. Sąd Ostateczny Hansa Memlinga ) oraz cenne zbiory rzeźby gotyckiej i rzemiosła artystycznego. Odbudowa kościoła szła nieco wolniej. Do lat 50 odbudowano korpus nawowy, natomiast prezbiterium, początkowo zamurowane od reszty kościoła odbudowano w latach 90. W 2003 otwarto prezbiterium z oryginalną przegrodą chórową, jedną z niewielu zachowanych w Polsce a w 2006 roku odbudowano wieżę północną. W roku 2009 dołożono jeszcze wieżyczkę sygnaturki na dachu prezbiterium.
W międzyczasie dokonano remontów i konserwacji dachów, sklepień i części wystroju wnętrza. Przeprowadzono odbudowę XVIII-wiecznego prospektu organowego, wykonanego przez organmistrza Kristiana Wegscheidera z Drezna. Organy wybudował mistrz Balzer Sturmer z Malborka w roku 1568 roku. Wielokrotnie przebudowane, m.in. przez Martena Friese w latach 1616–1618, a ostatnio w 1914. W czasie drugiej wojny światowej zostały rozebrane i wywiezione do żuławskiej wsi Lichnowy, skąd po 1945 powróciły, lecz nie zostały zamontowane z powodu zniszczeń instrumentu i świątyni. Czekały sobie na lepsze czasy, ich elementy były przechowywane w skrzyniach i workach na poddaszu kościoła. Pełna odbudowa i oddanie do użytku miały miejsce 3 czerwca 2018 roku. Obecnie instrument posiada 2441 piszczałek, 45 głosów oraz 5 sekcji, w tym 2 sekcje pedałowe. Organy zbudowane są z drewna, metalu i skóry. 70 elementów zostało wyprodukowanych współcześnie w celu zastąpienia zniszczonych lub zaginionych części. W 2014 w czasie prac archeologicznych odkryto oryginalne szyby z XV wieku, a ponadto przebadano znajdujące się w południowej nawie świątyni krypty rodzinne patrycjuszowskich rodów Hardersów oraz Offenbergów. Kościół jak to w Gdańsku ma różnorodne sklepienia, łączą się tam formy sklepienia gwiaździstego i sieciowego. Sklepienia pełnią rolę nie tylko konstrukcyjną ale tworzą dekorację wystroju wnętrza, dlatego w poszczególnych częściach świątyni zróżnicowano formę sklepień. Do prezbiterium przechodzi się przez wysoką pochodzącą z 1493 r. przegrodę chórową z nabudowaną przy niej emporą chóru muzycznego. Dla mła jednak najnajem jest wychodząca powyżej dachów naw ażurowa dekoracja szczytów. Pomimo tego że podczas ostatniej wojny światowej zaniknął był ołtarz główny, cud baroku to w kościele zachowało się szereg cennych dzieł ruchomych z XV-XVIII wieku będących gratką dla miłośników starego. Miedzy innymi przy ścianach prezbiterium usytuowany jest w znacznym stopniu zachowany zespół drewnianych stalli zakonników z 1507–1511 z dekoracją roślinną i ornamentalną na przegrodach zaplecków. Na wschodniej ścianie nawy południowej wisi późnogotycki krucyfiks z ok. 1500, pierwotnie zawieszony na belce tęczowej. Ponadto dwa retabula ołtarzowe w formie tryptyków, w prezbiterium z przedstawieniem Drzewa Jessego w korpusie oraz scenami maryjnymi na skrzydłach oraz tryptyk z malowanymi kwaterami przedstawiającymi świętych i królów starotestamentowych. Późnogotycki korpus ambony został uzupełniony w XVII w. figurkami Ewangelistów, z tegoż stulecia pochodzi baldachim. To tylko skarby późnogotyckie, pouzupełniane, późniejszych tyż mnogo.Nie myślcie jednak że ta ilość kościołów to się przekładała na uduchowienie kupieckiego miasta i że średniowieczny Gdańsk to tylko praca i modlitwa. Ora et labora zarezerwowane było dla klasztornego życia, w Gdańsku się bawiono i to nieźle. Oprócz gospód, łaźni, domów dla żeglarzy i zagranicznych kupców w których nieraz się działo jak w hotelach podczas imprez integracyjnych były też wznoszone przez mieszczan domy dla "statecznych zabaw". Taki Dwór Artusa na ten przykład czy Dwór Bractwa św. Jerzego, widoczny na fotce powyżej. Wybudowany pod koniec XV wieku, w latach 1487-1494 przez Jana Glothaua jako siedziba konfraterni patrycjatu Głównego Miasta Gdańska. Budynek znajduje się przy Targu Węglowym, nie do przeoczenia bo prawie przy wejściu na ulicę Długą przez Złotą Bramę. Styl w którym dwór został wybudowany nazywa się gotykiem flamandzkim, w przeciwieństwie do wielokrotnie przebudowywanego Dworu Artusa, Dwór Bractwa św. Jerzego jakimś cudem, znaczy w XIX wieku przywrócono mu pierwotny wygląd he, he, he, zachował ten styl. W 1566 roku szczyt kopuły wieńczącej budowlę ozdobiono figurą św. Jerzego zabijającego smoka. Pod koniec XVI wieku dwór przebudowano, m.in. zostały powiększone ostrołukowe okna. Po zniszczeniach wojennych ( zniszczony był dach, kompletnie wypalone wnętrze) gmach odbudowano w latach 1950-1953. Wieńcząca dach figura św. Jerzego ocalała ewakuowana z miasta i umieszczona w budynku elektrowni wodnej Bielkowo. Drzewiej w przyziemiu znajdowała się strzelnica dla łuczników i pomieszczenia do przechowywania sprzętu łuczniczego. Wicie rozumicie, bractwo miało zadania. Na pierwszym piętrze umieszczono wielką salę zebrań bractwa, celebrowania ważnych uroczystości, biesiad i przedstawień teatralnych. Po rozwiązaniu bractwa w 1798 roku budynek przeszedł na własność miasta. Obecnie budynek mieści siedzibę Oddziału Wybrzeże Stowarzyszenia Architektów Polskich. Dwór Artusa mła omowi w inszej części bo mimo tego że nazwa budynku "curia regis Artus" pojawiła się pierwszy raz w 1357 w miejskim zapisie o czynszu gruntowym z 1350 to kolejne przebudowy uczyniły zeń budynek eklektyczny, który na myśl nie przywodzi gotyckiego budowania.
Gdański ratusz pamięta czasy Łokietka, był wielokrotnie przebudowywany, a to w związku z zamianą prawa lubeckiego na chełmińskie, a to rajcy się nie mieścili, a to się trzeba było pokazać żeby Zakonowi w pięty poszło, a to trzeba było Kazimierza Jagiellończyka olśnić perspektywą współpracy z "takim miastem". Pierwsza duża rozbudowa budynku ratusza rozpoczęła się w 1378. Kierowana przez Henryka Ungerdina przebudowa trwała do 1382. Wówczas to wybudowano nowe pomieszczenia dla wagi miejskiej oraz salę sądową, dzisiejszą Salę Czerwoną. Zlikwidowano również strop pomiędzy parterem a pierwszym piętrem oraz ściany działowe, uzyskując wielką reprezentacyjną salę rady miejskiej, obecną Salę Białą. Z tej przebudowy do dnia dzisiejszego zachował się obrys frontu budynku od strony ulicy Długiej. Najpierw było skromniutko a potem, jak tylko Krzyżacy zaczęli słabnąć, to się rozbuchało. Po usunięciu Zakonu Krzyżackiego z miasta budowla mogła zostać rozbudowana do właściwych zdaniem radnych miejskich rozmiarów, no a poza tym wizyta polskiego króla powodowała że miasto chciało się pokazać jako godny partner a nie jakaś tam mieścina. W latach 1454–1457 pojechano na całość i wystawiono solidne gmaszysko. Podczas przebudowy nadbudowano poddasze i wymieniono elewację frontową. Pracami kierował Hans Kreczmar W latach 1486–1488 została wykonana wieża ratuszowa, której budową kierował Henryk Hetzel. Wieża została wykończona przez Michała Enkingera wysokim hełmem w 1492, który niestety spłonął już w 1494. W 1504 ratusz odwiedził Aleksander Jagiellończyk co zostało odnotowane w mieście z zadowolnieniem. Szybki rozwój miasta, poszerzenie samorządu miejskiego przez króla Zygmunta I Starego w 1526 o tzw. trzeci ordynek, stanowiący reprezentację kupiectwa i cechów rzemieślniczych, spowodowało kolejną rozbudowę. Był już znów ratusz ponownie stanowczo za mały, nie mieścił się w nim w nim burmistrz, rada miasta, sąd wetowy, burgrabia będący reprezentantem króla polskiego w mieście. No i żadnych uroczystości nie można było wcisnąć pomiędzy obrady miejskich organów władzy. Około 1537 zaczęto wznosić wokół dziedzińca, na miejscu dawnego zajazdu, dwukondygnacyjną oficynę; po tej przebudowie zachował się obecny obrys budynku. W 1556 roku wybuchł w ratuszu groźny pożar, który dość poważnie uszkodził jego konstrukcję, a zniszczeniu uległo wyposażenie sali sądowej. Usuwanie skutków pożaru trwało 6 lat i zapoczątkowało przebudowę gmachu w stylu renesansowy. W latach 1559–1560 wykonano nowy hełm wieży, a także nową elewację. W roku 1561 na szczycie hełmu ustawiono pozłocony posąg panującego wówczas w Polsce króla Zygmunta II Augusta . Z tej okazji, tego samego dnia odbył się pierwszy koncert zainstalowanego wówczas 14-dzwonowego carillonu. Podczas tzw. złotej ery ratusz był upiększany jak ta bazylika licheńska, co i raz mu coś we wnętrzach dodawano. Ale to juz opowieść do innego wpisu. W marcu 1945 pożar strawił hełm wieży i drewniane stropy, a mury dodatkowo ucierpiały od pocisków i bomb. Było naprawdę z ratuszem kiepsko, tak że nawet zwykła burza groziła katastrofą. Według wstępnych ustaleń budynek nie nadawał się do odbudowy i zakwalifikowany został do rozbiórki. Na szczęście jednak udało się go uratować i jest to jedno z najwybitniejszych osiągnięć polskiej powojennej sztuki konserwatorskiej.
Nie dobra, trochę tego gotyku gdańskiego Wam zapodałam, choć nie wszystko. Teraz do upadku Krzyżaków. Siłę Krzyżaków stanowiło to że była to w gruncie rzeczy zarządzana kolegialnie korporacja duchowna, gdzie podstawą było posłuszeństwo i indywidualne ubóstwo, w której nie funkcjonował na przykład problem dziedziczenia. Ograniczało to wewnętrzne problemy związane z walką o władzę lub korupcję, choć oczywiście nie eliminowało zjawiska całkowicie. Kryzys tożsamościowy jednakże narastał gdzieś tak od lat 80. XIV wieku. Krzyżacy sami zaczęli tracić zdolność oglądu tego kim są - czy zakonnikami zarządzającymi olbrzymim terytorium czy władcami państwa. Na zamku mistrzów pojawiły się galerie dynastyczne wielkich mistrzów, nomenklatura używana na monetach była bardzo, bardzo wielkopańska. Zaczęło się odchodzenie od ślubów zakonnych, co spowodowało że Krzyżacy stali się mało wiarygodni dla swoich poddanych, którzy coraz śmielej zaczęli domagać się udziału we władzy i rzecz jasna udziału w profitach z dobrze działającej gospodarki oraz handlu. Zaczęła rodzić się poważna opozycja wobec Zakonu. Po prostu na Krzyżaków przyszedł czas, byli reliktem. . W XV wieku rozwój Europy napędzają mieszczanie, rycerstwo i jego dominująca rola odchodzi powoli w niepamięć. Krzyżacy ze swoją misją zbrojnego nawracania pogan stają się już archaiczni i na dodatek nie mają już kogo nawracać. Pojawiły się oskarżenia o wykorzystywanie wiary do doraźnych celów czy wręcz działanie na szkodę Kościoła. Na soborze w Konstancji ( odbył się w latach 1414–1418 ) im to wygarnięto. Po przegranej pod Grunwaldem Zakon stracił autorytet u swoich poddanych. Skończyło się na zawiązaniu Towarzystwa Jaszczurczego i Związku Pruskim. Potem wojna trzynastoletnia tocząca się w latach 1454–1466, która była w zasadzie wojną domową załatwiła Zakon na amen.
Dziś Krzyżaków ocenia się w Polsce po sienkiewiczowsku, znaczy z perspektywy XIX wiecznej historiografii. Wicie rozumicie, państwo narodowe i te klimaty. Tylko że to nie było tak, nawet w bitwie pod Grunwaldem po stronie krzyżackiej walczyli rycerze polscy, wojska krzyżackie były wieloetniczne. To rodzący się nacjonalizm zrobił z Krzyżaków politycznych protoplastów dynastii Hohenzollernów, Krzyżacy po prostu świetnie pasowali do Prus, które budowały w XVIII wieku swoje znaczenie za pomocą armii. Hohenzollernowie powoływali się na Krzyżaków nie tylko w celu legitymizacji swojej obecności w Prusach, ale także wykorzystywali swoją wersję historii Zakonu do coraz bardziej antypolskiej retoryki. Dlatego nadmiernie i niezgodnie z faktami historycznymi Prusacy a później Niemcy Zakon gloryfikowali. No tak, z czasem Krzyżacy to już wszyscy bez wyjątku byli Niemcami, a potem to nawet czystymi Aryjczykami. Taa... Nigdy, przenigdy nie prali Brandenburczyków, he, he, he. Z kolei u nas do czasu zaborów, od roku 1525 i hołdu pruskiego Krzyżacy nie budzili szczególnego zainteresowania. Pamięć o nich przetrwała jedynie w wielkich miastach Prus Królewskich, które celebrowały okrągłe rocznice ich wypędzenia. Dopiero zabory to zmieniły. Tak nawiasem pisząc to Krzyżacy przetrwali jedynie w katolickich Niemczech, gdzie stali się bractwem duchownym, a tytuł wielkiego mistrza przypadał zawsze komuś z rodu Habsburgów. Obrósł ten Zakon mitami z jednej i drugiej strony, ciągoty narodowościowe wmawiajo w braciszków, którym chodziło głownie o zbawienie, władzę i kasę. Z czasem to już tylko władzę i kasę, typowe korpoludy.A jak się do tego konfliktu krzyżacko - polskiego w XV wieku odnosili gdańszczanie? Po gdańsku, znaczy poparli tych, którzy dawali szansę większego rozwoju, obstawili Polskę, która była na fali wznoszącej. Na trzy wieki zostali perłą naszej korony. Żeby to jasne było, przynależność do Polski miasto sobie wywalczyło, to nie było przyjście na gotowe. Po różnych wewnętrznych sporach, Gdańsk się zdecydował a jak się zdecydował to był gotów o tzw. opiekę królestwa zawalczyć. Z czystego gdańskiego patriotyzmu.
Przeczytałam. Ale czy przyswoiłam?
OdpowiedzUsuńBędę czytać ponownie, ale już na dużym ekranie. Z małego minie wiem chodzi do mózgu.
Mi nie wchodzi.
OdpowiedzUsuńWiem, jest dużo, to kobyła. Jednakże bez początku tej historii tego szczególnego miejsca w niej Gdańska się nie ugryzie. Ona od zarania była nieco odrębna od historii Polan a później Polaków, tak jak i historia Śląska, co w szkolnych podręcznikach z czasów młodości mła starannie pomijano bo wszyscy Słowianie to jedna rodzina, he, he, he. A głowa tej rodziny mieszkała od zawsze w Moskwie, nawet jak jeszcze Moskwy nie było, he, he, he. Teraz grozi dzieciom cóś podobnego, reforma Czarnka się nazywa i mła spodziewa się najgorszego - Szczerzepolaków gdańskich w X wieku kombinujących jak tu Gdańsk do macierzy włączyć. ;-D To jest etniczne zawłaszczanie historii, nie ma nic wspólnego z faktami.
UsuńWielka Lechia, Tabaazo, chrześcijańska a wręcz katolicka od zarania wieków, nawet zanim Pan Jezus się urodził.
UsuńTaa... niektórzy to muszą sobie bajki opowiadać bo im się wydawa, niezwykle głupio, że fakty to cóś zbyt mało. Mła uważa że nasza historia nie wymaga takowych upiększeń, momentami to bywa tak wzniosła że daj Najwyższy każdemu. Bywa i paskudna ale generalnie jest historią długą, wielką i nie wymaga Lechii i piramid z drewna, które są zdaniem mła wynikiem kompleksów co poniektórych Lechitów.
UsuńTaba, no niesiesz kaganek oświaty :))) zdecydowanie. Wrócę do wpisu, bo Gdańsk zawsze uważałam za miasto hanzeatyckie i tak je przez ten pryzmat miasta handlowego zwiedzając Lubekę, Talinn, Kolonie, Kowno, odbierałam. Patrzysz na to szerzej a to ciekawie poczytać:). Dzięki za posegregowanie tej "wiedzy" i choć może nieco subiektywne postrzegasz historię tego pięknego miasta to mnie to absolutnie nie przeszkadza :)
OdpowiedzUsuńMła wie że w stosunku do Gdańska a właściwie do Pomorza, to nigdy obiektywna nie będzie. Trza to zrozumieć, mła nie dość że jest wieloetniczną mieszanką świadomą swego kundlizmu to jeszcze wychowała się na Kaszubach, których język jest tak odrębny że większość ludzi w Polsce go nie rozumie. Mła z tego wzrastania na Kaszubach to wie to z czego mieszkańcy innych części Polski nie za bardzo zdają sobie sprawę, no może Ślązacy kumają - Polska dla Pomorza była i jest wyborem a nie jest sama z się. Dlatego jak już się pojawiał patriotyzm polski to był taki na zabój. Z tym że jak się pojawiał patriotyzm pruski to też taki był. My teraz w Polszcze jesteśmy strasznie homogeniczni co ma swoje plusy jak i swoje minusy. Ważne żeby plusy nie przysłoniły minusów, że tak Bareją polecę. Stąd moje takie a nie inne traktowanie roli Krzyżaków, choć piszę ich dużą literą bo tak się jakoś przynależność państwowa a nie zakonna bardziej w tym wypadku narzuca, he, he, he. Gomułkowskie nauczanie zapuściło i we mła korzonki.
UsuńWiedziałam, że napiszesz rys historyczny, gdyż albowiem Gdańsk to miasto szczególne.
OdpowiedzUsuńHym... nie wiem jak to zniesiecie bo mła się dopiero rozkręca.
UsuńJa znoszę bardzo dobrze.I czekam na ciąg dalszy.
UsuńI ja, ja też 😀
UsuńQurde - wpisalam sie, ale przez pomylke pod poprzednim postem:) potem przeniose ...
OdpowiedzUsuńMła polazła i odpowiedziała w miejscu łodpowiednim. ;-D
UsuńŁoooo, no to poszłaś na całość, w Gdansku bywszy ze 4 razy, ale malo pamietam, turystycznie słabo, to byly dawne czasy i innymi sprawami się żyło.
OdpowiedzUsuńTo jak tylko się nadarzy okazja to odwiedź, warto. :-D
UsuńPewnie się nie nadarzy, zwiedzanie kraju leży i kwiczy.Teraz jedynie wzbogacone o pobliskie tereny gdzie mieszka córka, a to juz coś!
UsuńPrzy kolejnej wyprawie nad morze właśnie planujemy zobaczyć Gdańsk. Młody już większy więc może by zobacz coś więcej niż wodę i rybę z frytkami :D
OdpowiedzUsuńAle to trzeba odłozyc w skarpetę i chyba wolałabhm, żebym nie musiała zostawiać Mefisia i Aleksika ❤️
Kiedyś pojedziemy
To jest dylemat, Młodemu Gdańsk się należy a z drugiej strony kotostwo starsze opieki wymagające. Mła myśli że Gdańsk trza pokazać wtedy kiedy dziecko ma jakąś bazę, znaczy oblookało "Krzyżaków", coś tam w szkole uświadomili na temat kolejności następowania władców Polski.;-D Wycieczki szkolne które mła widziała oblegiwały lodziarnie, he, he, he.
UsuńRzeczywiście, kobyła ten post. Ale dobrze, Gdańsk o nazwach różnych zasługuje. Baaardzo dawno nie byłam, a wspominam z czułością.
OdpowiedzUsuńKolejne też się szykują kobylaste, to naprawdę zakręcona historia. Gdańsk był bezczelnie samorządny. ;-D
OdpowiedzUsuń