Zanim mła powróci do gdańskich wpisów to zajrzymy na Trastevere czyli rzymskie Bałuty, od zawsze dzielnicę drugiej kategorii, prawdziwe zadupie starego Rzymu. Trastevere to trzynasta dzielnica Rzymu i także dzielnica największa.
Nazwa pochodzi od łacińskiego trans Tiberim ( czyli za Tybrem ), co było już w starożytności nazwą tego rejonu. Miasto Rzym miało swój początek na przeciwległym brzegu i przez całą starożytność to tam głównie się rozwijało. Trastevere zwane z polska Zatybrzem znajduje się na prawym brzegu Tybru, na południe od Watykanu i obejmuje równinę w zakolu rzeki oraz wzgórze Janiculum czyli Gianicolo. Tak po prawdzie to mła nie do końca kapuje jak to ze wzgórzem jest bo ono raz Zatybrze a raz nie ( Gianicolo to XII rione ), przyjmijmy zatem że graniczy od południa i zachodu z murami Gianicolo i dzielnicami Aurelio, Gianicolense i Portuense
, na północy z Galleria Principe di Savoia-Aosta i Borgo , na wschodzie z Tybrem. Za Tybrem na wprost Trastevere leżą dzielnice Ponte, Regola, Ripa i Testaccio. W czasie kiedy zakładano Rzym obszar Trastevere był wrogim krajem należącym do Etrusków z Veio ( litus tuscus lub ripa veiens ). Był to zresztą obszar o który Rzym od najwcześniejszych czasów toczył boje, ponieważ było to miejsce strategiczne dla kontroli rzeki, brodu Tybru i starożytnego portu rzecznego.
Czas wielkich zmian dla dzielnicy nadszedł pod koniec XVI wieku, w 1586 roku za sprawą papieża Sykstusa V wydzielono z Trastevere dzielnice Borgo. W tym podziale Rzymu Trastevere zostało dzielnicą XIII. Trastevere jest naprawdę specyficzne, tak od zawsze.
Dzięki częściowej izolacji ( w końcu znajdowało się za Tybrem ) i wielokulturowemu środowisku od czasów starożytnego Rzymu, mieszkańcy dzielnicy zwani trasteverini, stworzyli niemal miasto w mieście, własne społeczeństwo nieraz będące w konflikcie z resztą mieszkańców Rzymu. Konflikty dotyczyły najczęściej sfery socjalnej, Trastevere było generalnie dzielnicą ludzi ubogich ale i hardych. Hym... w bardziej dostatnich dzielnicach chodziły o nim słuchy jako o wylęgarni wszelkiego zła w mieście, zbrodnia, rozbój miały być tam chlebem powszednim. Jednakże zło miało i swój powab, mieszkanki Trastevere uchodziły za wyjątkowo piękne i temperamentne. Być może wiązało to się z ilością tzw. przybytków rozkoszy w tej dzielnicy.
W roku 1744 papież Benedykt XIV dokonał rewizji rozgraniczenia dzielnic, dając Trastevere obecne granice.
Po roku 1870 zbudowano kamienne wały wokół Tybru, aby zablokować powodzie. Z jednej strony niby zapewniono większe bezpieczeństwo bo powodzie na Zatybrzu potrafiły być katastrofalne ale odbyło się to za cenę zniszczenia wszystkich najbardziej charakterystycznych dla dzielnicy miejsc, które znajdowały na pobrzeżu. Cóś za cóś, jak to mawiali różni starożytni. Pomiędzy końcem XIX a początkiem XX wieku tym co działo się w Trastevere rzymianie żyli chyba nawet bardziej niż tym co działo się w Watykanie czy na Kwirynale. Wszystko za sprawą Romea Ottavianiego zwanego er Tinèa vel vel bullo vel er più de Trastevere, który był kimś w rodzaju samozwańczego króla dzielnicy i okolic.
To nie będzie opowieść z cyklu płaszcza i szpady, to jest cóś z cyklu kastetu i majchra. Romeo syn Nicoli, woźnicy pochodzącego z Tolentino w Marche i Adele, pochodzącej z jakiejś wiochy w Abruzji, urodził się w 1877 roku na Piazza del Catalone, który wcale nie leżał w Trastevere a w dzielnicy Borgo ( no dobra, które do końca XVI wieku było Zatybrzem ), a następnie przeniósł się był z rodziną na Piazza de 'Renzi w Trastevere, gdzie mieszkał aż do śmierci. Oficjalnie był listonoszem kursującym w okolicy Piazza San Silvestro i viale di Trastevere. Nieoficjalnie zaś był wykidajłą jako że słynął z tzw. mocnego uderzenia a i gadane miał odpowiednio. Udzielał się w różnych częściach miasta jako peacemaker i uchodził za niezwykle rycerskiego od czasu kiedy w 1898 roku stanął w obronie prostytutki. Rzecz działa się na na via Frattina, miejscowy alfons zwany er Malandrinone pobił na krwawo podopieczną, co nie spodobało się Romeo, bo on cenił pracujące kobiety. Romeo zignorował bezczelną zagadywankę "Ale kim jesteś er Tinèa ?", która w istocie była arogancką groźbą alfonsa i po prostu mu przyładował. Styl tego przyładunku nie pozostawiał złudzeń co do tego kto jest obrońcą kobiet pracujących w Trastevere i okolicach i er Malandrinone się wzion i zawinął, zostawiając problemy kobiet pracujących na głowie Romea.
To er Tinèa okazało się proroczą ksywką. Tinèa to dialektowe zniekształcenie imienia Eneasz, wówczas było używane w znaczeniu "z
rodu Eneasza" czyli osoby, która wywodzi się od trojańskiego bohatera, dardańskiego królewicza, a
zatem, zgodnie z legendą o założeniu miasta jest najbardziej rzymska z rzymian. No patrycjat czystej wody, he, he, he. W tym czasie w Rzymie karierę robiło przekleństwo "Sangue d'Enea!" i wg. niektórych to z powodu nadużywania tego radosnego bluzgu Romeo otrzymał swoją ksywkę, jakby nie patrzyć królewską. Pobicie er Malandrinone wywołało sensację, Romeo został "z własnej ręki" przywódcą półświatka Rzymu.
Panował dobrotliwie i zapewniał spokój bowiem utrzymywał równowagę pomiędzy interesami grup takich jak bullesque różnych okręgów - monticiani, trasteverini, czy grup klasowych jak drobnych przedsiębiorców czy nawet burżuazji. Uważano go też za obrońcę bezbronnych biedaków przed przemocą pospolitych zbrodniarzy. Był rasowym politykiem, dziś zrobiłby jeszcze większą karierę. Wydaje się, że jego działania zapewniające spokój społeczny zostały docenione i uznane również przez oficjalne organy bezpieczeństwa publicznego a w szczególności przez tzw. delegata Trastevere, Francesco Ripandelliego, takiego oficera bezpieczeństwa publicznego, kogóś na kształt dzisiejszego komisarza policji. Niestety zbrodnicza dłoń dopadła Romeo w sobotnie popołudnie 2 kwietnia 1910 roku, kiedy w towarzystwie żony Assunty i syna szedł wzdłuż Trastevere via del Moro. Bastiano er Sartoretto zaatakował zdradziecko od tyłu i zadał był Romeo cios szpikulcem w szyję. Niektórzy twierdzą że nie była to wcale via del Moro tylko Piazza Trilussa a mordercą był któś o ksywce Carnacciaro ( czyli sprzedawca gotowanej i szatkowanej koniny dla kotów, profesja ta uwieczniona została na rycinach Pinelliego i Diofebi ). Gdzie było to było, ważne ze Romeo został przewieziony w ciężkim stanie do Szpitala Pocieszenia, w którym niestety umarł rankiem w poniedziałek w wieku lat zaledwie trzydziestu trzech, opatrzony wszelkimi możliwymi sakramentami. Oczywiście na tym się nie skończyło, to są Włochy. Już wcześniej dochodziło do wymiany ciosów. Brata Romea, Giuseppe zwanego Peppe , dwa lata po epizodzie na via Frattina, zadźgało kółko alfonsów, którzy chcieli dokonać zemsty na Romeo. Drugi brat, Alessandro zwany er Pazzaja , został zadźgany przez kobietę podczas kłótni 16 kwietnia 1918 roku na Piazza del Catalone i oficjalnie nie miało to nic wspólnego ze śmiercią Romea, choć ulica po swojemu komentowała że co się odwlecze itd.
Takie to krwawe historie rozgrywały się wśród krętych uliczek i na niespodziewanie wyłaniających się z tego uliczkowego chaosu placykach. Oczywiście nie tylko krwiste zdarzenia w stylu oper Pucciniego miały tam miejsce, gdzieś w nieistniejącej już ruderce przy via San Cosimato urodził się Alberto Sordi, ikona włoskiego kina. Mła uwielbia jego rolę w "I vitelloni" boskiego Federico, Alberto gra tam Alberto i to po prostu trzeba zobaczyć. Przy okazji można popaść w zadziwko że bamboccioni nie jest wynalazkiem ostatnich czasów a kultura męskiego nicnierobienia i jak najpóźniejszego dojrzewania to właściwie już włoska tradycja. Włosi Alberto kochali, kiedy umarł jego ciało zostało wystawione w Bazylice św. Jana na Lateranie, ponad milion ludzi przyszło na pogrzeb. Tak w Rzymie żegnali tylko papieży. Trastevere pozostało do dziś swojskie, turyści i owszem odwiedzają tłumnie ale głównie w godzinach posiłków, dlatego istnieje Trastevere dzienne i Trastevere nocne, no bo prawdziwe jedzenie po włosku zaczyna się wieczorkiem. Jak widzicie na fotkach turysta spragniony widoku monumentów, marmurów i wielkiego rzymskiego budowania może poczuć się rozczarowany niską jak na Rzym zabudową, wszechobecnymi graffiti i dzieciakami grającymi w piłkę nożną na Piazza di Santa Maria. Pozory mylą, przy via della Lungara stoi olbrzymi Palazzo Corsini alla Lungara, naprzeciw niego słynąca z fresków Rafaela Villa Farnesina. Ponadto bazyliki których nawy podtrzymują antyczne kolumny a posadzki liczą 800 lat można w tej nieturystycznej okolicy znaleźć.
Koło galerii w Palazzo Corsini czy w Villa Farnesina ludzie kręcą się rano, to jest taka jakby właściwa pora na to żeby kole dziesiątej wypić kawkę w jednej z knajpek obok, może nawet czymś ją zakąsić i można się spoko udać na spotkanie ze sztuką z najwyższej półki. To są chyba dwa najbardziej słynne muzea w tej części miasta, oczywiście jest ich w dzielnicy więcej. Mła ma na przykład w planach zajrzenie do Antica Spezieria Santa Maria della Scala. To apteka założona w XVI wieku przez karmelitów bosych, od 1700 roku mało co się tam zmieniło. W Trastevere znajduje się też rzymski ogród botaniczny, który cierpliwie czeka w kolejce do zwiedzania. Za to na pewno mła nie ma ochoty zwiedzać najbardziej znanego więzienia w Rzymie, słynnego Carcere di Regina Coeli przy via della Lungara, choć budynek imponujący - prawdziwe rzymskie barokowe budowanie. Drzewiej był to klasztor ale w XIX wieku zakonnice z niego wyleciały, zdawa się że z hukiem. Więzienie jest częścią składową knajackiej atmosfery ciągle obecnej na uliczkach Trastevere. Miejscem odosobnienia jest za to dość iluzorycznym, bowiem jego położenie, pod wzgórzem Gianicolo, zapewniało od zawsze świetną komunikację "z wyższych pięter". Rodziny czy kumple ze wzgórza mogły spokojnie prowadzić konwersacje z osadzonymi. Ponoć i dziś wieczorną porą głosy się niosą w tym rejonie, choć już nie tak często jak kiedyś. Kościoły na Zatybrzu to jakby osobna bajka, mamy tu do czynienia ze świątyniami których początki sięgają IV wieku. Mła ledwie liznęła temat, ale wie że zabytki sakralne Trastevere to jest coś wartego poświęcenia czasu.
Kościoły z XVIII wieku uchodzą w tej dzielnicy może nie za nówki ale za te z tych nowszych, tak jak np. widoczny na fotce obok kościół Santi Quaranta Martiri e San Pasquale Baylon, którego kolorystyka elewacji popieściła oczka mła. Sporo tu przybytków Pana, których korzenie sięgają dalej niż ubiegłe tysiąclecie. Zachowało się dużo romańskiego budowania, w niektórych kościołach mamy przykłady jak wyglądał w Italii gotyk, naprawdę jest na czym oko zawiesić. Na fotce powyżej macie widok bramy i elewacji frontowej chyba najczęściej odwiedzanego kościoła w Trastevere - Bazyliki Santa Maria in Trastevere przy Piazza di Santa Maria. Mła poświęci tym dwóm bazylikom Zatybrza w których była osobny wpis, niestety nie udało się jej zobaczyć trzeciej z bazylik, Bazyliki San Crisogono ale mła sobie wpisała pozostałości kościoła konstantyńskiego i freski z VIII i IX wieku do zeszyciku marzeń. Istnieje takowy i posiada cóś dużą objętość. Jak tak dalej pójdzie to mła będzie musiała dokupić nowy zeszycik. Jednakże zapewniam Was że tylko dwie bazyliki Zatybrza są materiałem na wpis kobyłę - historia, architektura i inna sztuka, w głowie może się zakręcić.
Jednakże większość turystów nie przychodzi na Zatybrze po to by wytrwale kościółkować i nawet nie po to by oglądać freski Rafaela czy dzieła zebrane w Palazzo Corsini. Większość turystów trafia do Trastevere zanęcona sławą tej dzielnicy jako miejsca w którym najlepiej w Rzymie dają jeść. Mła napisze od razu, sława jest w tym wypadku jak najbardziej zasłużona, są tu miejsca w których tak gotują że naprawdę człowiek czuje się zaproszony do kulinarnego raju. Oczywiście nie każda knajpa w dzielnicy zapewnia żarełko na wysokim poziomie, ale ilość knajpek ze świetnym jedzeniem jest większa niż w innych częściach Rzymu. Mła wie co pisze, była w końcu w Rzymie już trzy razy i to na dłużej niż weekend i cóś może na temat rzymskich jadłodajni powiedzieć bo jadała po całym Rzymie. Oczywiście te knajpki to nie są miejsca z kawiorem na lodzie i szampitrem Goût de Diamants, to nie te klimaty. Jedzenie na Trastevere jest proste ale nie prostackie, to jest wykwintna prostota. No wicie rozumicie, kawałek lnianego materiału można zamienić w elegancką togę. Z takiego gotowania słynie Trastevere. No i z atmosfery w której się jedzonko pochłania. Na ogół turyści nie są zachwyceni kiedy w tzw. godzinach lanczowych wchodzą w kręte uliczki dzielnicy, no groza - odrapane mury, graffiti kole XV wiecznego portalu, te dzieci kopiące piłkę. Po chwili jednak czuć zapach smażonej pancetty, który o dziwo nie miesza się z zapachem stęchłej uryny jaki zazwyczaj unosi się w dzielnicach w których jeść dają a piwo czy wino leje się strumieniami. Zapach robi się coraz bardziej kuszący, miesza z zapachem pieczonego ciasta, lubą wonią mozarelli i aromatem świeżej kawy. U człowieka występuje zjawisko ślinotoku i zaczyna mu być wsio rawno czy będzie jadł na wykrochmalonym obrusiku czy dorwie niemytą łapą kawałek pizzy.
Najczęściej siada w przyulicznym ogródku skuszony cieniem jaki dają markizy czy parasole. Potem otwiera kartę dań ale tak po prawdzie wgapia się co jedzą inni. Hym... prawie wszyscy to robią, jedni bardziej drudzy mniej dyskretnie. Nie ma się co dziwić , nie dość że pachnie to jeszcze jest coolorowo. Następuje zamawianie i zazwyczaj to lanczowe jest nieco zachowawcze. Bezpieczna pizza, pasta z jakąś sałatką, skromna popitka. Jeszcze turysta spłoszony, jeszcze się wzdryga kiedy koło jego łokcia przesuwa się lusterko samochodu. W niektórych ogródkach trzeba pilnować stóp, samochód je minie w odległości pół metra ale ci co dosiadają Vespy albo motorowi kombinują czy aby się nie uda gdzie wcisnąć i stopy mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie . Człowiek się przygląda życiu bo wszystko wokół niemal zwala się na jego stolik, jednakże po pewnym czasie sam zaczyna brać udział w tym życiu ulicy. To jest taka droga od przyglądania się jak cooledzy śmieciarze schowali temu zamiatającemu po workach miotłę i radośnie rechoczą kiedy ten poszukuje sprzętu łypiąc podejrzliwie na gości ogródkujących nieopodal, do rozmówek z kierowcą który właśnie się zaklinował między ogródkami i w związku z tym jest zmuszony do wysłuchiwania rad niemal wszystkich obecnych przy tym zdarzeniu. Człek się integruje i chyba na tym polega urok żarełka w Trastevere.
Ci którzy jedli w porze lanczu często wracają wieczorkiem, choć zjedzenie głównego włoskiego posiłku jest cóś problematyczne. W wielu knajpkach Tarstevere nie ma co liczyć na wejście bez wcześniejszego zamówienia stolika. Mimo tego że knajpki zostawiają czasem jakąś ilość miejsc dla tych bez zamówień to sytuacji chcących zjeść z doskoku nie polepsza. Kolejki stoją wzdłuż uliczek i na placykach skąpanych w lubych zapachach made in cucina. Poza tym są knajpki dzienne i takie otwierające się dopiero wieczorkiem, wiec mapa kulinarna jest zmienna co czasem turystów zaskakuje. Kiedy ludzie już zasiądą, podjedzą, podpiją i wstaną od stołu po paru godzinach to niemal wszyscy czują się trasteverini. Śpiew się niesie, taksówki krążą, dzielnica miejscami oświetlona jak chujinka. Rano wszyscy wstaną i podrepczą wypić w najbliższym barze espresso przy ladzie i pogadać z sąsiadami o wygłupach turystów. Na razie ponoć jeszcze mieszkańcy nie martwią się gentryfikacją Trastevere, to nie jest tak że absolutnie cała dzielnica jest knajpkowa czy ućkana sklepikami dla turystów. Nie jest też tak że człek się potyka o hotele, pensjonaty czy mieszkania na wynajem. Zatybrze nie jest szczególnie dobrze skomunikowane, znaczy metrem się pod telewizor w dużym pokoju nie podjedzie. Tak naprawdę to linie autobusowe i tramwaje jadące tylko przez Lungotevere i Viale Trastevere komunikują dzielnicę z resztą miasta. Dzięki temu położeniu "na uboczu" nadal mieszkają tam trasteverini, którzy po wąskich uliczkach poruszają się albo po kaskadersku samochodami, albo motorami czy skuterami. Mła chodziła nimi pieszo i uważa ten sposób poruszania się nimi za najlepszy. Hym... Vespą do knajpki nie wjedziesz.
Zamiast muzycznika syn Zatybrza próbujący jeść po amerykańsku, znaczy Alberto Sordi w najlepszym wydaniu.
Biedny Romeo, ten też nie miał fartu. Zatybrze wydaje mi się swojskie, takie ludzkie. Życie w wyglansowanych marmurach czy betonowych klatkach wydaje mi się nienaturalne, mam nadzieję że Trastevere nie ulegnie tryndom. Jest właściwe i malownicze.
OdpowiedzUsuńMła lubi odwiedzać Zatybrze , które w przeciwieństwie do innych części Rzymu zostało wzniesione w tzw. ludzkiej skali. Ma tam swoje ulubione miejsca, jak sklepik z mozaikami gdzie naszła tyż kota witruwiańskiego. Zawsze ją kusi żeby w tym sklepiku, w którym prowadzone są też warsztaty układania mozaiki, usiąść z adeptami tej sztuki i układać. :-D
OdpowiedzUsuńCzy witruwiański kot już Twój? Przesympatyczny jest.
OdpowiedzUsuńCudny ten kot :D
Usuń39 euro to mniej więcej trzy wejściówki do muzeów, mła zadowoliła się sfoceniem. ;-D
OdpowiedzUsuńZ pewnoscią milo posiedzieć przy jakimś dobrym jedzonku i poobserwować tubylcow, szczegolnie kiedy mają poczucie humoru.
OdpowiedzUsuńMła lubi podjeść, popić i pogapić się jak żyją insi. Ech... perspektywa jesiennych wakacji cóś się oddala, zaraz zacznie tonąć w błękitach i przeliczniku euro. :-/
UsuńDzięki za krótkie oprowadzenie po Zatybrzu, nie miałam pojęcia, że to takie fajne miejsce.
OdpowiedzUsuńTak po całości to na pewno nie jest eleganckie ale jest bardzo klimatyczne. Tak szczerze pisząc to sobie myślę że kto nie był w Trastevere to był tak w Rzymie tylko jedną nogą. ;-D
UsuńWiesz, moja Droga Pani T., pewnie nigdy tam nie pojadę, (w wiele innych , miejsc również) dlatego lubię czytać Twoje opisy, oglądać zdjęcia , na których wyłapujesz przeróżne smaczki :), bo gdybym tam łaziła, to właśnie takimi dróżkami i tak bym patrzyła, tak przysiadała, to tu to tam........ Pisz, pisz o tych podróżach :).
OdpowiedzUsuńA tu pogody zmienne, rudbekie kwitną, i że jak to tak już? a ja mam jeszcze nie powsadzane wiosenne zakupy .... :(
Rabarbara
Moja Droga Pani R. to tylko dwie godzinki lotu i jak się człowiek postara i bardzo przyłoży do szukania to znajdzie chałupę, upoluje tańszy lot, podkręci rodzinę czy przyjaciół i można spoko dreptać po tych uliczkach. Najgorzej to się ruszyć, Mamelon mogłaby o tym osobiście powieści pisać gdyby nie dysleksja. Z doświadczeń mła wychodzi że najtaniej podróżować w grupie czteroosobowej, wówczas koszty mieszkania znacznie spadają. Mła tyż ma mnóstwo roboty, nie tylko ogrodowej ale bezczelnie przyznaje że pogoda jej cóś nie nastraja do wysiłku. Tak starorurzasto się czuje przy tej duchocie miejskiej. :-/ Zalegałabym z kotami, taki ze mła leń.
UsuńTo nie takie proste....otóż cierpię ja (cierpię jest tu określeniem wielowątkowym) od zawsze na chorobę lokomocyjną. Niestetyk. :-( . I jedyny sposób podróżowania to samochód , w którym jestem kierowcą. Próbowano na mnie i próbowałam ja różnych metod i medykamentów i oczywiście będąc pod wpływem jakoś wytrzymywałam ale wierz mi, okropne to było i odbierało mi możliwość korzystania z czegokolwiek. I jeść to już nic nie mogłam i tylko pić (ostrożnie) wodę.
UsuńCieszę się więc, że chociaż kierowcą jestem dobrym :) i jechać mogę a nawet lubię. Wytłumaczono mi to (że mogę i jest dobrze) zawile :)).
Aliści na dalsze podróżowanie wiąże się to z wieloma kłopotami organizacyjnymi i przede wszystkim wymaga czasu... :(.
Toteż podróżuję sobie po Polsce i czasem za bardzo niedaleką zagranicę :).
A o wielkim świecie poczytam i pooglądam zdjęcia :)).
To nic, popychajmy te robote..... A Ty się oszczędzaj jednakowoż, bo z wiedzy od moich medycznych i z obserwacji własnej (nie na sobie, na szczęście!) wiem, że ten półpasiec na długo człowieka osłabia. I takim się jest właśnie słabosilnym. To lepiej zalegaj :).
Ale pisać możesz ;)), to pisaj ;)).
Rabarbara
A żebyś wiedziała że mła świetnie zna problem, mła jeździ i lata z królową Womitów i Rzygu Pucharowego, panią na Locomotivie i Aviomarinie Mamelonem zawsze Pierwszą. Mła zna te kombinacje jak tu załatwić w busie czy autokarze miejsce z widoczną szybą przed kierowcą, poszukiwania czy aby się nie uda dojechać pociągiem, pasienie Locomotivem i imbirkiem bo Aviomarin działa na Mamelona cinżko usypiająco, w dodatku mła zauważyła że Mamelon traci po tym na jakiś czas węch do tego stopnia że nie jest w stanie wywęszyć ulubionego żarełka. Kłopoty organizacyjne da się opanować, Mamelon była w takie miejsca ciągana że czasem to i ona i mła nie mogą do końca zrozumieć jak to się udało, vide trasa widokowa do Sintry z Cascais. Każda nasza wyprawa zaczyna się tak samo, Mamelon mła podpuszcza, mła kombinuje a potem oczekujemy na wakacje. No wiesz, dni liczymy, plany snujemy, mła podczytuje jako kaowiec, Mamelon wyszukuje info żarełkowych. Przed wyjazdem Mamelon oczywiście nie ma ochoty się nigdzie ruszać i mła pokopuje ją z lekka. Niechęć Mamelonu mija kiedy wsiada do pierwszego pojazdu który ma nas zawieźć czy na lotnisko, czy na miejsce. Kiedy Mamelon czuje że musi się wspomóc farmaceutycznie to mła czuwa i Mamelona ciągnie dopóki z haju nie zejdzie i nie zacznie normalnie funkcjonować. Mła nabrała wprawy i Mamelon uspokojona jakoś rzadziej zapada na lokomotywkę. Odwagi, Pani R. , odwagi. :-D Roma czeka.
UsuńMla tyż powiedzieli o tym że to nie będzie ozdrowienie błyskawiczne i że mła ze względu na insze swoje defekty organizma nie ma co liczyć na to że będzie uczestniczyć w wyścigu stachanowców. Mła się czuje zdegustowana postawą organizma i nawet do niego przemawia. Bynajmniej nie czule. ;-D
Wloska kuchnia owszem milo kreci brzuszek, ale jest zbyt " weglowa" , wiec zadne z tych kluch nie dla mnie. A pizza to w ogole trucizna 😂Ale winko owszem podegustowalabym chetnie wspomagajac oliwkami i serem :)) Na Zatybrzu. Fajnie sie z Toba zwiedza Taba, mam wrazenie ze tak sie razem z Toba snulam tymi uliczkami ... A ten jeden gosciu calkiem ci oczko w obiektyw puszcza 😉
OdpowiedzUsuńKitty prawdziwa włoska kuchnia z okolic Rzymu i ta z Sycylii jest tak "węglowa" jak pomysły KE.;-D To co jadamy w inszych częściach Europy we włoskich knajpkach jest w większości przypadków tak włoskie jak chop suey jest szczerze chińskie. No niby gotują emigranci ale produkty muszą przyjechać, niektóre trzeba zastępować, dania się modyfikuje bo ludzie przyzwyczajeni do innych smaków i nagle jemy coś po włosku co jest dość dalekie od oryginału. Mój szwagier niegdyś pracował w tajskiej knajpie w UK, kucharz mu ćwierkał że gdyby gotowali tak jak w jego stronach rodzinnych to knajpa by splajtowała. Robili tajską kuchnię pod Europejczyków, bardzo smaczną ale to była taka kuchnia z inspiracji. Mła w UK pizzy nie jadła więc się nie może wypowiedzieć ale polska pizza od tej włoskiej się różni. Na ogół bardziej przypomina taką z blachy. Te wypiekane w południowym stylu bywają smaczne ale w porównaniu z tymi cudami, którymi zażerałyśmy się w Katanii wypadają jak z lekka upośledzone kuzynki. Pizza z południa Włoch to właściwie podpłomyk zapiekany z serem i dodatkami. Niektóre z dodatków nie widzą pieca za to muszą być cholernie świeże, zamiast sosów najczęściej podają dobrą oliwę. No i zaczyn często gęsto ma historię mierzoną w dziesiątkach lat. Kluchy są nośnikiem dla sosu, choć mła przyznaje że może pożreć "suchą" pastę. Włoska kuchnia to znacznie więcej niż kluchostwo i zapiekane placuchy. Mła oczywiście najbardziej odlatuje przy deserach ale nie daruje też scampi, to coś jak uzależnienie. Jeśli chodzi o oliwki to Mamelon jest królową życia, zawsze wyniucha dobre. Bardzo lubimy te czarne podsuszane, w zalewie semidolce. Hym... bywają żarte do bólu woreczka żółciowego. O winie lepiej nie będę pisać bo wyleziemy na ciężkie ochlaje. ;-D W ogóle to my strasznie żyrte jesteśmy, te nasze rozmiary się znikąd nie wzięły. No ale przynajmniej zmarszczek nie mamy. ;-D Ten facet w knajpce to nie puszczał oczka do mła tylko bazyliszkował.
UsuńHa ha Taba, obojetnia jaka ta pizza , dla mnie wciaz trucizna, ktorej nie tkne. Same weglowodany czyli cukier :)) kluchy to samo:)) I stad sie wlasnie biora te rozmiary:)) Wylacznie z cukrow. Dlatego trzymam sie oliwek, oliwy i sera 👍Oczko faktycznie bazyliszkowo-inwigilujace 😜
UsuńZ tymi cukrami w węglowodanach to nie jest tak do końca jak nam się ćwierka, mła jest stara rura pamięta mnóstwo różnych zaleceń dietetycznych które okazywały się czystym idiotyzmem dla przeciętnego, zdrowego człowieka. Mła rozumie problem z celiakią, z cukrzycą ale strach przed węglowodanami u zdrowego człeka? Po prostu należy zachować umiar w spożywaniu, którego oczywiście mła nie zachowuje. :-D A w dobrej pizzy to ciasta w sam raz. Indeks glikemiczny makaronu z mąki z pszenicy durum to IG - 44 na 100 gram. Tylko musi być al dente. W składzie masz potas przy małej zawartości sodu, żelazo, cynk. Jeśli chodzi o kalorie to 100 gram makaronu daje jakieś 150 - 158 kalorii, w zależności od tego jak makaron robiony. Rozmiary nie biorą się z kluch, rozmiary biorą się z ilości tych kluch, które człek sobie zapodaje. Wszystkiego trza jeść w miarę - i tłuszczów i białka i błonnika. Chyba że się ma jakieś problemy z immunologią i enzymy w człeku wariują. :-D
UsuńTu bym sie wdala w dluzsza dyskusje na temat weglowodanow , ale sie nie wdam :) wdam sie w krotka :) Rozmiary biora sie z tycia , tycie to odkladanie sie tluszczu , tluszcz u czlowieka odklada sie wylacznie od podniesionej insuliny - a insuline podnosza .... wylacznie cukry , czyli weglowodany. I kolko sie zamyka. Nie jesz weglowodanow , czyli cukrow - nie tyjesz. Ku scislosci insuline podnosza jeszcze bialka ale nieznacznie, natomiast nie podnosi jej wylacznie ... tluszcz! I tylko jedzac tluszcze - nie tyjemy. Za to tyjemy jedzac weglowodany ..
UsuńNo tak ale zobacz co robi dieta wysokotłuszczowa z wątrobą i nerkami. I nie wierz w to że insulina to tak tylko od tych złych cukrów, to jest bardziej skomplikowany proces. Mam kole siebie cukrzyka z grupy I, przyjaciółkę z nietolerancją glutenu od zawsze i osobę która właśnie dietą tłuszczową załatwiła sobie problemy z wątrobą a zaraz potem trzustką. Skończyło się na ludzkiej insulinie. Tak, dietą keto też sobie można zrobić gugu a mój własny Tatuś, któren do tej pory myślał że jeno alkohol trzustkę katuje naprawdę mocno się zadziwił że trójglicerydy jednak tyż. Paradoksalnie wyszedł z tego stanu przez cóś co mało go nie zabiło, dwa lata temu akcja na sali operacyjnej - parokrotna - spowodowała że zaszło cóś co zdarza się rzadko, udało się odtłuszczyć z lekka trzustkę. Trzustka stłuszcza się jako i wątroba tylko nie regeneruje się tak dobrze. Odtłuszczenie trzustki spowodowało możliwość odstawienia insuliny. Tatuś szczęśliwy acz zdziwiony polazł do takiego dohtora, któren mu wytłumaczył dlaczego tak się stało i dlaczego nasz organizm jest cukrolubny. Odkryciami Tatuś postanowił się nie dzielić, znaczy musiał usłyszeć cóś co nie nadawało się do powtórzenia córkom. Do powtórzenia córkom zazwyczaj nie nadają się opisy błędnych mniemań Tatusia. Szkoda, bo mła by się wicnyj chętnie dowiedziała a tak to tylko dedukuje z mruknięć niechętnych Tatusia. ;-D Jeżeli nie jesteś chora to tyjesz od ilości jedzenia w siebie wkładanego i braku wysiłku fizycznego który stosownie do tej ilości żarełka powinnaś wykonać, no i zwolnienia procesów przemiany materii związanej z wiekiem. Zdrowy styl życia, którego mła wcale nie jest miłośniczką dlatego jest radośnie gruba, podkreślam tu słowo radośnie, odpowiada za normalną sylwetkę przy jednocześnie zdrowym organizmie a nie trzymanie się ścisłe mód żywieniowych. Za czasów młodości mła szalano za błonnikiem. Taa... dziś się dziwią skąd tyle nowotworów jelit i mła czyta jak to trza kupować tylko suplementy błonnikowe bo tak z błonnikiem to lepiej uważać żeby nie przedobrzyć. Przemysł cały za dietami stoi, mła jest bardzo odporna na na wizję dobroci tłuszczu spalanego przez mózg. Może dlatego że naturalnym paliwem dla mózgu są jednak cukry. ;-D Mła myśli że najzdrowiej dla organizma człeka to jest z niczym nie przesadzać. :-D
UsuńHmmm, mnie keto uratowalo , odwrocilo juz stwierdzona cukrzyce typu II ( cukrzyca typu I to inna bajka , bez wstrzykiwabia insuliny sie nie da). Mialam otluszczona watrobe, tylam na potege jedzac " male ilosci", i doczekalam diagnozy " cukrzyca". Po pol roku na keto pielegniarce opadla szczeka jak zobaczyla moje wyniki... Dwa lata pozniej moje wyniki krwi jeszcze lepsze , cukrzycy nie ma. Glukoze dostarczamy w postaci wegli z warzyw, owocow , bialek itp - nasi pra-ojcowie nie znali innych weglowodanow przez setki tysiecy lat , zyli bez zboz a co gorsza zboz przetworzonych, chlebkow, ciasteczek, kluseczek , wafelkow , lodzikow itp - te diete wprowadzil czlowiek wspolczesny i skutki sa katastrofalne i widoczne golym okiem. Takiej epidemii chorob metabolicznych ludzkosc wczesniej nie znala... Polecam posluchac Braci Rodzen ( dwoch polskich lekarzy) - oni dosc prosto tlumacza te mechanizmy , choc moje obeznanie w temacie mam z innych zrodel . Im bardziej rozumie sie zaleznosc miedzy insulina a zdrowiem tym bardziej to jest proste . Mnie trzymanie sie " normalnej " diety o malo nie wpedzilo w powazna chorobe...jak i dziesiatki osob, ktore znam...
UsuńNo jedli ci nasi przodkowie przez te setki tysięcy lat ale ludzką cywilizację to stworzyli po rewolucji agrarnej. Ponadto wyniki badań kości z czasu paleo, mam tu na myśli kości dorosłych osobników, dość szybko rozwiewają złudzenia na temat zdrowej diety. Mła kiedyś widziała taki mem z biednym neardentalem zastanawiającym się jak to jest że żyje na świeżym powietrzu, zdrowo je a tu trzydziecha na karku i czas żegnać się z życiem bo człek się ze starości zapada. Jadłaś małe porcje ale jak było z ćwiczeniami fizycznymi? Dobrze że zmieniłaś dietę ale nie oznacza to że całkowite wyeliminowanie węglowodanów w długiej perspektywie ma sens. Wiesz, mła pamięta tłumaczenia mendycznych jaki to błonnik świetny, pomidory boszsz broń bo są rakotwórcze a człowiek dziennie to powinien pić co najmniej trzy litry wody a najlepiej to wcisnąć w siebie cztery i suplementy diety brać. Otyłość dotycząca społeczeństw Zachodu wynika ze stylu życia i wpieprzania żywności odpadkowej. Jemy dużo syfu, który zaburza gospodarkę wodną w organizmie. Jemy bo jest tani, syrop glukozowy zastępuje cukier, mąki składają się w dużej części z chemii, mięso jest nastrzykiwane wodą z chemią, konserwacja owoców i warzyw to czysta groza. O przemyśle mleczarskim nie będę pisać bo znam od podszewki a nie mam ochoty się denerwować. Ponadto zanika umiejętność samodzielnego przygotowania posiłku. Problem cukrzycy i otyłości ludzi w krajach wysoko uprzemysłowionych nie sprowadza się tylko na nadmiernego spożycia węglowodanów, on jest w dużej części spowodowany tym że dobra żywność, bez tego całego syficznego wkładu, jest droga. Nieraz bardzo droga. No a żołądki są rozepchane tanią i styl życia jest jaki jest. Hym... masa ludzi na tym świecie żyje widząc mięso i tłuszcze z rzadka. Cukrzyca u nich masowo nie występuje jak i otyłość, choć podstawą ich diety są węglowodany. Wysiłek fizyczny za tym stoi i ilość spożywanego żarła. Mła tak żre w tych Włoszech że strach się bać a wraca zawsze szczuplejsza, mimo wpieprzania makaronów, pizzy, lodów itp. No bo kilometry robi. Wraca do domu, do papirów i zasiadania i już się tak nie obżera. A dupsko rośnie. No bo mła się nie chce na siłownię chodzić bo cóś życiem zmęczona. Mogłaby zmienić dietę ale na pewno nie na długofalowo, bo cóś jej mówi że to nie tylko paliwo zapewnia prawilną pracę silnika. Na nieszczęście mła jest leniwa i silnik u niej to taki jakby od ciągnika siodłowego. :-/
UsuńUroda tych zdjęć powala. Nie wypowiadam się często w temacie urody Twych zdjęć, choć są urodne zawsze. Ach.
OdpowiedzUsuńTe knajpiane z wistarią.
UsuńMła się stara ale mła się wydawa że jej zdjęcia to żaden cud. Na 100% jest to żaden cud techniczny, u mła rzadko na fotkach występuje takie zjawisko jak, Panie tego, żyleta. Poruszone, nieostre, rozmazki jakieś, krople deszczu na obiektywie. Mła uważa żeby to się jakoś komponowało ale wszyscy jej w obiektyw włażą, mury na nią lecą, perspektywę ma raczej żabią. Dodupnie. dobrze że Mamelon wyrozumiała, choć czasem robi sobie podśmiechujki z 1000 i 1 zdjęcia. Mła musi dużo focić żeby cóś wybrać.:-/ Jedno szczęście że mła lubi focenie. :-D
Usuń