niedziela, 28 sierpnia 2022

Flandria - część pierwsza

Mła jak ten  gąsek wyleciała z kraju wąskich pasków pól i wielkiej rzeki z piaskowymi  łachami w przestwór niebnego oceanu i wylądowała w kraju solidnych pól i przyrzecznych kanałów, który jest także krajem frytek, gofrów, czekolady i Herculesa Poirot, choć ten ostatni to nie produkt miejscowego przetwórstwa tylko czysty import gotowizny z UK. Co prawda o walońską część Belgii to mła się tylko otarła na Charleroi ale niby się liczy. Mła jednakże zmierzała do kraju z którym frankofon Hercules Poirot mógłby czuć się nieco obco - do Flandrii. Mła niemal od zawsze chciała zobaczyć ten kraj, od czasu kiedy dziecięciem będąc po raz pierwszy zobaczyła w Gdańsku "Sąd Ostateczny" pędzla Memlinga. Trochę jej zajęło spełnienie marzenia ale w końcu się udało. Hym... mła jest pozytywnie nastawiona, może jak będzie dobiegać siedemdziesiątki uda  się jej spełnić marzenie o własnoocznym zobaczeniu Rio de Janeiro. Choć optymizm może nieco na wyrost, nawet ta krótka podróż nie przeszła gładko bowiem Jądrzej przysnął i w wyniku tego przyśnięcia pędziliśmy na lotnisko spóźnieni,  po drodze staliśmy w korku bo Mamelon wykrakała wypadek, który nas przytrzyma, z kontrolą bezpieczeństwa  trza się była wykłócać, choć nie chce pisać  co w kraju przyfrontowym   ta kontrola przepuszcza ( mój  boszsz... na Ben Gurion to dopiero trzepią ale pasażer ma  później ciuchy złożone w kosteczkę i  otrzymuje karteczkę  z przeprosinami  że niestety oni tak muszą trzepać bo terror Panie tego ), potem trza  było upraszać  kobitki z linii lotniczych że jeszcze jedno wezwanie do bramki.

Hym... jakimś  cudem Jądrzej nie został przez nas ubity na tym lotnisku i polecieliśmy. W samolocie odetchnęliśmy z ulgą  bo po tych przygodach nawet dwugodzinny dojazd autokarem do  Brugii z nieznanego stanowiska wydawał  nam się lightowy.  Teraz o  miejscu ktore nawiedziliśmy. Flandria czy też tzw. Region Flamandzki to ziemie dawnego Hrabstwa Flandrii, jak i  insze zamieszkałe przez ludność mówiącą po flamandzku, znaczy gulgoczącą w południowo niderlandzkim dialekcie. Język ten brzmi dla naszego ucha dość egzotycznie, cóś jakby niemiecko - holenderski wymawiany z ustami pełnymi jedzenia. Flamandowie  gulgoczą nader chętnie i są cóś bardziej ekstrawertyczni niż sobie to mła wyobrażała, mało w nich chłodu ludów północy Europy. Może nie są tak wylewni jak Włosi ale za to wyraźnie okazują że kochają radości życia, sprawili na mła wrażenie zapamiętałych sybarytów. Najwyraźniej  nie przeszkadza im to jednak w skrupulatnym liczeniu pieniążków. Czuć w w tym kraju ducha północnej Italii, który zalągł się tu już w średniowieczu, wraz z przybyłymi z miast włoskich przedstawicielami biznesu.


No dobra, tzw. rys historyczny. Ziemie dzisiejszego Regionu Flamandzkiego  w starożytności były zasiedlone przez plemiona Celtów, Rzymianie zrobili z nich część swojego imperium. Od III wieku Celtów zaczęli wypierać Germanie, były to plemiona Franków i Fryzów. W VIII wieku kraina znalazła się w państwie Karola Wielkiego a po jego rozpadzie była lennem królów Francji. Począwszy  od XII wieku aż do wieku XV Flandria  była najbogatszą i najgęściej zaludnioną częścią Europy. Była też   największym organizmem  gospodarczym naszego kontynentu, co niestety powodowało chęć możnych tego świata aby na tym skrawku Ziemi położyć łapy i czerpać dochody. Flandria wypracowała to bogactwo produkcją tkanin, sukna  i przede wszystkim  handlem tymi i innymi towarami. Flandria bardzo wcześnie została krajem mieszczan, kolebką kapitalizmu ale zakochana była w rycerskich legendach. Taki zdziwny dualizm uplingł się  w tej krainie. Jej  rycerze  licznie brali udział w wyprawach krzyżowych a  w roku 1204  hrabia Flandrii, Baldwin IX został nawet władcą Cesarstwa Łacińskiego w Konstantynopolu ( "panował" w zasadzie tytularnie jako Baldwin I ). Słynny hrabia Thierry Alzacki, po prawdzie uzurpator, cztery razy wybierał się do Królestwa Jerozolimskiego, poślubił królewnę Sybillę z rodu Anjou, która w historii Flandrii zapisała się jak prawdziwa córka krzyżowca - pobożna baba z piekła rodem ( doprowadziła do ataku odwetowego po najeździe hrabstwa dokonanego podczas nieobecności Thierrego przez Baldwina IV z Hainaut, po czym godnie wstąpiła do klasztoru podczas trzeciej wyprawy krzyżowej męża, widać uznała że sześcioro żywych potomków wystarczy dla podtrzymania potęgi rodu ). Już samo to że hrabiowie flandryjscy koligacili się z domami królewskimi świadczy o randze tego hrabstwa i znaczeniu jego panów. W XII wieku Hrabstwo Flandrii było politycznym mocarstwem władającym nie tylko Flandrią ale ziemiami dzisiejszej północnej Francji. 

Thierry i Filip Alzaccy z dynastii Adalbertów uzyskali kontrolę nad społecznościami miejskimi, często siłą narzucając im swój ład, ale też wspierając ich rozwój ekonomiczny poprzez nadawanie im przywilejów. No cóś za cóś to było. W latach 1301–1320 toczyła się wojna w obronie niezależności regionu, ponieważ ten szczwany lis, król Francji Filip IV Piękny ( ten co ujarzmił papiestwo i spalił templariuszy, którym winien  był kasę ), od zawsze szukał pieniędzy na pokrycie swoich wydatków i wyczuł odpowiedni moment na zagarnięcie hrabstwa. Jego następcy kontynuowali wojenkę. W wyniku tej zawieruchy dziejowej  część Flandrii znalazła się w granicach francuskich. Oczywiście Comté de Flandre należące do Francuzów nie mogło podobać się Burgundczykom ani Anglikom, działo się. Dla Anglików zresztą  Flandria od dawna była solą w oku, pomiędzy hrabstwem a królestwem  toczyły się wojny.  Uważa się  że sprawa zwierzchnictwa nad hrabstwem była  jedną z przyczyn najdłuższej z europejskich wojen, wojny stuletniej.W wyniku koligacji rodowych  hrabstwo przypadło władcom  Burgundii, konkretnie to w 1369 roku syn króla Francji Jana II Dobrego, Filip Śmiały, obdarzony za męstwo przez ojca tytułem księcia Burgundii - do tej pory Burgundia była hrabstwem, jak Flandria  - władał obiema tymi  krainami, które wniosła mu w posagu córka Ludwika II, Małgorzata Flandryjska. To wtedy zaczęły się czasy kiedy we Flandrii przebywał książęcy dwór uchodzący za najbardziej wyrafinowany w chrześcijańskim świecie. Hym... Medyceusze i papieże zazdraszczali. W XV wieku we Flandrii, daleko geograficznie od Włoch a mentalnie to tuż za miedzą, rozpoczął się renesans.  Flandria stała się centrum rozwoju malarstwa. Jakby kto nie wiedział to stąd włoscy mistrzowie quattrocenta czerpali natchnienie. Po śmierci Karola Śmiałego w 1477 roku, dzięki małżeństwu z jego córką Marią, władzę nad prowincją objął przedstawiciel rodu Habsburgów, arcyksiążę  Maksymilian.

W 1482 roku po układzie z Arras Flandria przeszła pod rządy hiszpańskiej linii Habsburgów, Filip I Habsburg zwany Pięknym, mąż Juany Wariatki został władcą najbogatszych krain Europy.  To jego i Juany dzieci odziedziczyły  Flandrię i  Hiszpanię. Przez cały czas kiedy na szczytach władzy  toczyły się wojenki o władzę nad Flandria i zawiązywały spiski oraz zawierano układy, flamandzkie miasta toczyły własne wojenki z władzą zwierzchnią.  Mieszczaństwo flandryjskie miało aspirację jak mało które mieszczaństwo w Europie, chyba tylko w miastach Italii działo się podobnie. Mieszczanie chcieli prowadzić własną politykę i w chwili słabości władców kombinowali  uzyskiwanie przywilejów mając na celu wydutkanie szlachty. Najważniejszymi ośrodkami na ziemiach flamandzkich były  Brugia, Gandawa. W czasie wojny o niepodległość Niderlandów, toczonej w latach 1566–1581, Flandrię podzielono na część katolicką czyli południową, która przystąpiła do unii w Arras w 1579 i część protestancką czyli północną, która przystąpiła do unii w Utrechcie. W roku 1678 w wyniku starań króla Ludwika XIV południowa część hrabstwa powróciła do Francji jako Flandria francuska. Pozostała część Flandrii po wymarciu hiszpańskiej gałęzi Habsburgów, dostała się Habsburgom austriackim. W roku 1789 wybuchła rewolucja skierowana przeciwko cesarzowi Józefowi II i rok później Flandria należąca dotychczas do Habsburgów stała się oddzielną prowincją, do której przyłączono także otrzymaną od Francji Flandrię francuską. Hym... otrzymaną. Taa... po prostu w roku 1794 Flandria została zajęta przez Francję, która utworzyła na jej terenie Republikę Batawską. Flandria jako oddzielny organizm państwowy przestała wówczas istnieć, stała się historyczna krainą. Pomiędzy 1814 i 1830 wchodziła w skład Niderlandów, w roku 1830 jej ziemie rozdzielono miedzy Belgię, Francję i Holandię. 

 

Dobra tyle skrótu z  historii, już wiecie że pojechałam do kraju z zarąbistymi dziejami, takimi że opowiastki z cyklu winter is coming troszki jakby nudnawe się wydają.  Teraz o fotkach. Mła fociła jak dalekowschodnia wycieczka, nawet syrenka czyniąca selfie na fotce obok wymięka. Mła była bezczelna, nie dość jej było zabytków i  obiektów muzealnych, mła bezczelnie ludzi podglądała, voyeuryzm totalny stosowała, co zresztą doprowadziło ją do odkryć na miarę mistycyzmu pewnego baranka. Otóż uchował się we  Flandrii typ etniczny widywany na starych obrazach. To zakrawa na cud że w kraju wielokulturowym, gdzie na ulicach widuje się ludzi o kolorze skóry od najciemniejszego brązu, poprzez wszystkie odcienie kawy z mlekiem do niemal alabastrowej bieli,  człowiek może zobaczyć twarze widziane na XV wiecznych malowidłach. Takie cóś mła się zdarzyło pierwszy raz w Krakowie, gdzie naszła młodego, rudowłosego Żyda z obrazu Wyspiańskiego, podobnie miała we Włoszech i jeszcze paru inszych miejscach . Tym razem przeniesieni z przeszłości zostali zobaczeni w knajpce w Brugii,  koło Vismarkt, gdzie miejscowi emeryci zbierają się na karciane gierki. Święty Łukasz przyglądał się  znad kufla piwa  tym swoim wzrokiem wszystkowiedzącym partyjce rozgrywanej przez świętego Piotra. W końcu natchniony przez Ducha, choć mła się wydawa że po prostu licytował w myślach. Anonimowy towarzysz donatora obrazu od objawienia usiłował za to zakumplować się z kaczką nad rzeką  Leie w Gandawie ( tamtejsze kaczki w przeciwieństwie do tamtejszych łysek są nadzwyczaj towarzyskie ). Mła przez tych znajomków z obrazów czuła tzw. mieszane uczucia, była zaniepokojona tym podobieństwem a jednocześnie nim uspokojona -  w końcu starzy znajomi, tyle razy ich oglądałam na reprodukcjach.

Nie myślcie że mła to tylko tak słodziutko, sami święci i zakochani. Mła udała się w miejsce zwane Glassstraat, do tak zwanej dzielnicy czerwonych latarni, które tak naprawdę są niebiewskie, co widać na załączonej fotce. Niestety nie wyszły mła zdjęcia z tej lepszej części galerii, która wygląda mła na stary pasaż handlowy. Tam w tzw. szacownej oprawie, w podświetlonych oknach wystawowych prezentują się dziewczyny do wzięcia. Mła ich nie fociła bo one pracują między innymi pozując za piniążki, których mła nie miała. No trzeba zachować troszki przyzwoitości a nie na krzywy ryj robić zdjęcia dziewczynom dla których focenie się w stroju prawie że Ewinym to część pracy zarobkowej. Wicie rozumicie, tzw. pracownik branży rozrywkowej w dziale zabaw sprośnych vel osobista trenerka, trener seksualna/ ny w Belgii płaci podatki i to wysokie więc szaconek się należy, bo z pracy tej branży też utrzymuje się szpitale i szkoły. Mła ma troszki kłopot z tym wystawianiem w oknach, bo  w tym jest cóś z ludzkiego zoo, z drugiej strony miasta pozwalające na tzw. prostytucje okienną lepiej kontrolują czy aby pracownice czy pracownicy to tak same/sami z siebie ścieżkę kariery obrały/li. W dobie kiedy handel  ludźmi przynosi największe zyski na świecie, przewyższające wielokrotnie zyski z dragów i handlu bronią, to czuwanie nad tym swawolnym biznesem wydawa się być mła sprawą na  tyle ważną że wystawki mogą się świecić na okrągło. A poza tym w dzisiejszym  świecie gdzie licealistki fikają na golasa przed kamerkami żeby przejść płynnie do wymiany innych usług, to mła te  panienki z okienek wydajo się solidnymi rzemieślniczkami w starym stylu. Hym... powiew nostalgii  - za moich czasów to wszystko, Panie tego, jakość  trzymało. I bez chichujków tu na temat roboty ręcznej.


We Flandrii można znaleźć miejsca w których niegdyś  mieściły się przybytki uciech. Tak nawiasem pisząc były to miejsca mające wiele wspólnego z higieną, bowiem w średniowieczu, w czasach największej potęgi Flandrii, namiętnie prostytuowano się w łaźniach. Dopiero epidemia czarnej śmierci w połowie XIV wieku położyła kres radosnemu i swawolnemu pluskaniu się w wodzie, bowiem woda stała się czynnikiem przenoszącym chorobę. Przez skórę przenosiła. Taa... zakaz publicznych ablucji dla większości będących jedyną możliwą forma dbania o higienę w chłodniejszych miesiącach, plus brak zwyczaju prania co lepszej odzieży i trzebienie zwierząt polujących na gryzonie jak wiadomo uratowały świat ale w jego wyniku słowo "chędożyć" utraciło sporo z dwuznacznego  znaczenia. Jakby na domiar złego do Europy zawitała kiła i już nie sposób było zawodu uprawianego przez panie swawolne traktować inaczej niż zagrożenia. Profesja z tako tradycjo stała się  be. Nie że wcześniej była bardzo szanowana czy cóś, dawne flandryjskie swawolnice nie miały statusu weneckich kurtyzan, nie te klimaty ale wpisywały się w społeczeństwo. W wielu częściach Europy, na naszych ziemiach także, średniowieczne prostytutki tworzyły cóś na kształt cechowych stowarzyszeń, miały swoje patronki - najczęściej Marię Magdalenę lub Marię Egipcjankę ( ta pierwsza była też patronką statecznych matron usługujących księżom ), w niektórych miastach zezwalano na udział w procesjach kościelnych takowym stowarzyszeniom. Ranga zawodu nie była zbyt duża, porównywalna z dostarczaniem rozrywek typu kuglarstwo. Do kata czy grabarzy  było jednak daleko. Dziś jako wspominki po tych czasach tylko tabliczki wiszą na domach w których mieściły się stare łaźnie. A studenci płci męskiej uniwersytetu w Gandawie, często gęsto beneficjenci programu Erasmus, zwanego jakże słusznie programem Orgasmus, po internetach się szlajają i dziuple oraz miejsca po wycięciu konarów ozdabiają natchnionymi wizerunkami. Prostytutkom zostają klienci w wieku  70+ i jakieś menelowate z kraju nad Wisłą ( mła nie spotkała wielu rodaków w Belgii ale pod okienkami panienek z Gandawy polski język usłyszała ).

Mła fociła też rzecz jasna  tzw. widoczki, zabytki którymi Flandria ućkana jak kesks bakaliami, szczególiki przyciągające jej oko. Palec ją boli od naciskania  spustu migawki. No ale trudno było nie focić, mła tu się w końcu publicznie  zobowiązała a Flandria naprawdę warta focenia. Zdaniem mła prawo do oblookania Brugii powinno mieć rangę prawa człowieka, uroda miasta jest z tych zatykających. Po obejrzeniu Brugii mła stwierdza że Gandawa jest tylko urocza. Hym... Gandawa po prostu miała pecha że mła najsampierw zobaczyła Brugię, bo tak po prawdzie Gandawa  to miasto jak najbardziej godne zwiedzenia i to takiego z wyjściem poza starówkę. W obu miastach są zbiory muzealne kategorii "człowiek oczopląsu dostaje" - van Eyckowie, Bosch, Rogier van der Weyden, Hans Memling, Breughelowie, Rubens, mali mistrzowie holenderscy, Ensor, van de Velde, Magrite. Przy oglądaniu tzw, prymitywistów  flamandzkich nawet Mamelon i Jądrzej, z lekka przerażeni muzealnym tarzaniem się w rozpuście przez mła,   stwierdzili że reprodukcje nie są w stanie oddać tego jak te obrazy są namalowane. Ekspozycje są świetne, oświetlenie tak dobrane i ustawione  że  człek widzi pełnię kunsztu artysty - mła jest zachwycona tymi kolekcjami i sposobem ich wystawienia. Nawet gdyby we Flandrii widziała tylko muzea sztuki, uważa że było warto ją nawiedzić. No ale widziała więcej niż baranka van Eycków, któren jest mistyczny, mityczny, magiczny a po dokładnym oblookaniu pyszczka to nawet jakby maciczny. Mła z doświadczeń mistrzów korzystała, co widać  choćby bo fotkach zakochanej pary, znaczy jak się bliżej przyjrzycie to zobaczycie że zakochana para czaiła się już na fotce z nową architekturą,  tak jak mimowolni świadkowie świętych zdarzeń na XV wiecznych  obrazach.

Oczywiście samą sztuką nasza grupka nie żyła, wszyscy jesteśmy okrutnie  chlani, choć Dżizaas i Jądrzej wyglądają jak szczypiorki. Zacznę od słodyczy bo to najbliższe mojemu sercu, choć właściwie to raczej mojemu żołądkowi. Zaczynek zaczątku zaczynamy od rzeczy specyficznej, która nie każdemu smakuje, bowiem słodycz jest to straszliwa. Hym... zdaniem niektórych to cukier jest coś mniej słodki. Cukiereczki zwane cuberdons to specjalność  Gandawy, tam w każdym sklepie ze słodyczami a także na stoiskach typu "sprzedaż skąd się tylko da" można je kupić. To są takie nadziewane żelko landrynki, najczęściej wyrabiane w formie stożka ale mła napotkała tyż ludzkie główki, które były bardzo niepoprawne politycznie, bowiem miały murzyńskie rysy twarzy. Cukiereczki wyrabiane są z gumy arabskiej, cukru i naturalnych aromatów owocowych. W to ostatnie mła powątpiewa, chyba tylko te najlepsze dostępujo zaszczytu kontaktu z prawdziwymi owocami bo zwyczajne cuberdons to jej zdaniem wykonywa Chemiczny Ali. Formy do cukierków wysypuje się amidonem i wlewa w nie syrop. On sobie powolutku zastyga w określonym kształcie. Im dłużej się czeka, tym gęstsze robi się wnętrze. Dlatego cuberdons powinno zjadać się do ośmiu tygodni od wlania do foremek, bo ma być chrupkie z wierzchu i lejące się w środku. Przysmak jest z tych z dorobionym rodowodem -  recepturę ponoć opracował ponad 150 lat kleryk z okolic  Brugii, nazwa cukiereczka  ma wywodzić się  "conne de clergé"  co oznacza hym... stożek kleryka.  Taa... Flamandowie mają w sobie to umiłowanie życia, he, he, he, ssanie stożków kleryka jest mocno dwuznaczne.  Na szczęście są i inne  wyjaśnienia zdziwnej nazwy tych cukierków. Cuberdons ma się wywodzić od  flamandzkiego słowa "kuper" oznaczającego  stożek co raczej prawdą nie jest bo cuberdons to nazwa francuska a  Flamandowie nazywają cukiereczek  "nozeke" czy "neuzke" co oznacza  nosek, na co mła załącza poniżej dowód.  Jest też teoria entomologiczna, nazwa słodyczki ma pochodzić  od wyrażenia "cul de bourdon" czyli  odwłok trzmiela.  

Czekolada belgijska wzbudziła w nas znacznie mniej kontrowersji niż cuberdons, cała nasza czwórka uznała że warta jest grzechu czyli przepuszczenia pewnej sumy euro. W roku 1528 Herman Cortes zapoznał Europę z czekoladą, pierwsze wzmianki o czekoladzie w Belgii pochodzą z roku 1635. Chwała belgijskiej czekolady ma niestety brzydko pachnące źródełko - król Lepold II Koburg i jądro ciemności w Kongo. Nie da się ukryć że w królewskiej kolonii odbywało się ludobójstwo na masową skalę, wysoka jakość surowca uzyskiwanego z upraw kosztowała życie setki tysięcy osób. Sprawa tak śmierdziała że w końcu Belgowie odebrali własnemu królowi nadzór nad koloniami. Twórcą magii belgijskiej czekolady był niejaki Jean Neuhaus, syn brukselskiego aptekarza, który to aptekarz wiele lekarstw produkowanych w swojej aptece pokrywał cienką warstwą czekolady aby było przyjemniej je łykać. W 1912 rok Jean, zainspirowany tm pomysłem oblał czekoladą słodkie kremy. I tak narodziły się belgijskie pralinki, ten mały czekoladowy cud. Trzy lata później madamme Neuhaus wymyśliła ballotin - specjalne, eleganckie opakowanie na pralinki. Inną słodkością czekoladową wartą grzechu są trufle powstałe z połączenia jej z masłem, śmietaną, cukrem i dodatkiem likieru cointreau. Co ważne, prawdziwa czekolada ma oznaczenie"Ambao", to w języku Suahili nazwa ziarna kakaowca. Belgowie pilnują jakości, bo na czekoladzie robią świetny biznes.

Co do belgijskich gofrów nie byliśmy już  tak jednomyślni jak w przypadku belgijskiej czekolady, te słodkie gofry z Liège jakoś  nie przemówiły do Mamelona i Dżizassa. Za to do Jądrzeja i mła jak najbardziej. W Belgii sprzedaje się dwa rodzaje gofrów, oba mają prawo  do zaszczytnego miana gofra belgijskiego. Gofry człek  piecze od neolitu ale to co uchodzi za wzorzec z Metr gofrownictwa urodziło się w  średniowieczu - od XIII wieku gofrownice czyli ciężkie żeliwne blaszki na zawiasach i z uchwytami, zaczęto ozdabiać po wewnętrznej stronie tak by wzory odciskały  się na cieście. Wówczas była to głównie heraldyka a gofry cóś przypominały nasze bożonarodzeniowe opłatki. Te  wypieki były popularne w całej Europie, handlarze sprzedawali takie prostackie z wzorem kratki albo plastra miodu, możni zajadał dzieła sztuki z wyciskanymi krajobrazami i herbami własnych rodów. O miejsce w który stworzono współczesnego gofra spierają się  Francja, Niemcy i na ostro Holendrzy i Belgowie. Pierwszy przepis na gofra pochodzi co prawda z 1393 roku z poradnika autorstwa męża dla młodej małżonki "Le Ménagier de Paris" ale jak twierdzą ci z północy to że któś cóś zapisał nie znaczy że sam wymyślił. Holendrzy mają przepisy pochodzące z XVI wieku ale Belgowie twierdzą że u nich nic nie trzeba było zapisywać bo pieczenie gofrów było tak powszechne że na co komu przepisy. Od XVI wieku żelazka do gofrów stały się głębsze a ich wzory ulegały uproszczeniu, takie gofry widać na obrazach Breughelów czy Boscha. W XVIII wieku wymyślono gofra z Liège.

Słodki, dość ciężki wypiek ze skarmelizowanym w środku perłowym cukrem stworzyć miał ponoć kucharz z biskupiego dworu. Gofr brukselski pochodzi z Gandawy, to w tym mieście w 1839 roku Maximilien Consael piekł różniste słodkości. W 1856 roku wypiekane z rzadkiego, niesłodkiego ciasta drożdżowego gofry zawiózł na jarmark w Brukseli i sprzedawał jako wyrób stołeczny, czyli bardziej pokupny. Z Brukseli te gofry trafiły na jarmarki w Amsterdamie i Rotterdamie i bardzo szybko odniosły tzw. komercyjny sukces.No to Holendrzy poczuli że muszą, podpatrzyli tajemnicę gofra i czym prędzej zaczęli go sprzedawać jako gofra "holenderskiego". Taa... Mła pragnie nadmienić że smakują jej oba typy belgijskiego gofra a także że to  co jadła w Sopocie jako gofra belgijskiego nie przypominało w niczym ani gofra z Gandawy brukselskiego ani tym bardziej gofra z Liège. Oczywiście żadna cukrowa słodycz nie wytrzymuje porównania z tą widzianą w niedzielne  popołudnie  na jednej z wystaw gandawskiego sklepu. Słodycz położyła się na widok zainteresowanej nią mła  na grzbieciku i czym prędzej rozpoczęła majtanie w powietrzu łapkami. Zdaniem mła to była najpiękniejsza z wystaw sklepowych jakie widziała we Flandrii, bezkonkurencyjna.

Mła w tym miejscu przerywa bo znów jej wpis kilometrowy wychodzi z klawiatury.

33 komentarze:

  1. No i czemu przerywa? Niech wychodzi kilometrowy. Wpis. Jakby mi czekoladkę zabrać, tak się ucina. Miasto prezentuje się na fotach rewelacyjnie, bardzo a bardzo. A słodycz kiciuni duża, te cukiereczki, gofry i pralinki od razu przychodzą do głowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są fotki z dwóch miast, choć więcej ich z Gandawy. Brugię mła zostawia na deser. Hym ... jest to deser wytrawny, miasto jest naprawdę niesamowite. Klimatyczne i wogle. Porównałabym je do naszego Kazimierza Dolnego czy Sandomierza. Gandawa znacznie większa, uniwerek olbrzymi. Łatwiej tu zjeść ramen, baraninę halal, bacalhau niż flamandzkie jedzenie. W ramach protestu w ostatni dzien pobytu zeżarłyśmy z Mamelonem i Dżizaasem wór frytek. Mamelon i mła grzesznie z majonezem, Dżizaas z keczupem. Jądrzej pożerał hamburgera nie dlatego że mu się włączył syndrom dziada ale cinzko było sie w tej egzotyce zdecydować na coś. Dobra, mła przystępuje do pisania kolejnego wakacyjnego.

      Usuń
    2. Fryty z majo to jedyna poprawna opcja.

      Usuń
    3. Taa... i dlatego z Mamelonem wyżarłyśmy na spółę cały majonez. Fryty świetne, gładko wchodziły a ten majonez im tak podstępnie towarzyszył. Kiedy mła się zorientowała ile tego poszło to pod pozorem niejedzenia w podróży cały następny dzień pościła, znaczy o suchej gębie przyleciała do Polski. Qurcze, belgijskie fryty i ich majo to prawdziwe niebezpieczeństwo.

      Usuń
    4. Kocurrku zrób, raz na jakiś czas się człeku należą. ;-D

      Usuń
    5. Poczekam do wypłaty żeby był też majonez 😆😆😆

      Usuń
  2. Zjadłoby się.
    Pooglądałoby się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła przybliży wszystko co się tylko da. ;-D Mła się czuła na tym wyjeździe troszki jak Broniarek Zygmunt, korespondent znaczy. ;-D

      Usuń
  3. Aż dziw, że nigdzie w prasie porannej nie pisano o pewnej turystce z Polski, którą ochrona musiała siłą wynosić z muzeumów cztery godziny po zamknięciu! Przyznaj się, czepiałaś się odrzwi i wszelakich ciężkich sprzętów, by nie rozstawać się z dziełami sztuki i tylko słodkościami dawałaś się wywabić? (Ze mną by tak było)
    Nie wiem, czy mi się wydaje, ale czarno-biała słodkość z ostatniego zdjęcia rysy pysia też ma jakby rodem z obrazów starych mistrzów. Serio.
    Niestety sądzę, że wykazujesz zbytni optymizm w sprawie handlu ludźmi w kontekście wystaw z paniami negocjowalnej cnoty. Wystawy mogą stanowić fasadę tylko dla bardzo ciemnego procederu przykrytego legalnym pozorem :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogliby by o mła pisać różne brzydkości, bo na parę dzieł to mła miała prawdziwą chrapkę, he, he, he. No wiesz - Kim jest ta bezczelna gruba baba pomykająca z tym cudownym małym relikwiarzem? ;-D Nie da się ukryć że w muzeach to spędzaliśmy po parę godzin ale to nie tylko dlatego że mła jest nawiedzona. jeśli chodzi o koty z obrazów to mła zaprezentuje, nie mogła się oprzeć foceniu takich szczególików. Zresztą wsiąkłyśmy z Mamelonem w części XVII wiecznej, zarówno w muzeum w Gandawie jak i w Brugii. Obecnie bezczelnie namawiamy Gosię na wyprawę w przyszłym roku do Brabancji, czyli tej części Belgii w której jest Bruksela i Antwerpia. Jedyne co nam spędza sen z powiek to czy finansowo po zimie będzie nas stać by dojechać do Pabianic.;-D Ale planowanie odchodzi i jest przyjemne.
      Hym... co do pan prowadzących się lekko jak ferrari - mła nie zapomni opowieści cooleżanki swojej mamy, która przez lata robiła w obyczajówce, jeszcze za komuny. Mła po po podsłuchaniu paru rozmówek się wtedy wyleczyła raz na zawsze z mitu kobiety przymuszanej, którą jest każda pracująca prostytutka. Większość wcale przymuszana nie jest, jest to wybór. Nie wiem czy świadomy ale wybór. On się innym ludziom nie podoba ale jest jak jest. Wymuszanie i sutenerstwo - tępić, tępić i jeszcze raz tępić. I jasność - pełen legal, odprowadzanie podatków, kontrole skarbowe, kontrole sanitarne. Uciąc możliwości przymuszania ludzi do pracy w sexbiznesie przy samym tyłku. Co do pań sprzedajnych okiennych to mła się wydawa że interes cinko idzie, netodupizm go wykańcza. Tak mła sobie myśliwa że dziś najgorsze rzeczy dzieją się w necie, tam jest wszystko słabo kontrolowane bo przepisy odnoszące się do przesyłu są jakie są.

      Usuń
    2. Taba, ja nie twierdzę, że te panienki z okienka są przymuszane i zgadzam się, że dla większości znakomitej to jest wybór drogi życiowej oraz nie kwestionuję, że te panie odprowadzają i uiszczają, ja tylko mam paskudne podejrzenia, graniczące z pewnością, że za wieloma takimi legalnymi biznesami ciągną się nielegalne ogony...

      Usuń
    3. No i że hurt wykańcza detal, a sprzedaż internetowa małe sklepiki i punkty usługowe to też aksjomat. Jeśli tak jest we wszystkich branżach, dlaczegóż ta miałaby być wyjątkiem.

      Usuń
    4. Dlatego mła uważa że w porządnym bordello to powinna być kasa fiskalna tuż przy wejściu. Mła bardzo nie podobie się to co jest u nas a mianowicie - "Na podstawie art. 2 ust. 1 pkt 4 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (PIT), przepisów ustawy nie stosuje się do przychodów wynikających z czynności, które nie mogą być przedmiotem prawnie skutecznej umowy.
      Prawo podatkowe nie zawiera definicji użytych w przywołanym przepisie pojęć, należy więc odnieść się do przepisów Kodeksu cywilnego, gdzie w myśl art. 58 par. 2 k.c., nieważna jest czynność prawna sprzeczna z zasadami współżycia społecznego. " Przepraszam bardzo ale mła teraz przyklnie - karwa, mła wybrała złą ścieżkę bo z zapiendrolu okołokamienicznego płaci podatki a tymczasem w imię zasad współżycia społecznego w jej kraju ma miejsce szwindel nie z tej Ziemi. Sutenerstwa ani prostytucji nie zlikwidowano a przychody pań i panów są nieopodatkowane. To ja już wolę żeby okienka się świeciły a podatki płynęły a nie żeby cicho sza a kasa wycieka. Zanim internet wszystko to wykończy.

      Usuń
    5. Mnie to tez doprowadza do wscieklej zlosci... Dlaczego kowal czy sprzataczka pracujac rekami musza placic podatek , a ludzie pracujacy dooopa nie? Swiete krowy? I dzieki temu stwarzaja cale ciemne zaplecze , ktore sie z tym wiaze... Mnie sie wydawa, ze tu chodzi o to aby chronic Klientele tych pan czy panow, bo Klientela bardzo jakos nie lubi rozglosu, a tym bardziej nie lubi zostawiac sladow w postaci rachunkow...A czesc tej Klienteli to wlasnie ci, ktorzy odpowiednie dla siebie przepisy sami sobie tworza- do pokrycia wlasnych dooop , ze tak powiem z kazdej strony 😂

      Usuń
    6. Mła tego wogle nie rozumie - zawód jak zawód, jest przychód to trza opodatkować, nie mła problem jak liczyć amortyzacje środków produkcji. ;-D Z ciemnym zapleczem się zgadzam, myślę że to nie tyle sprawa klientów co kokosów robionych w cieniu. Mła taka samo jest za legalizacją i opodatkowaniem narkotyków, sprzedaje się legalnie alkohol który jest najtwardszym z narkotyków a ludziom się robi wodę z mózgu jak to dla ich dobra się czegoś zakazuje podczas kiedy robi się cinżki pieniądz na nielegalu. Teraz zresztą i tak dragi wychodzą z podziemia bo wszystko zmienił net, lekarze z receptami na maila i internetowe apteki. Ludzie ćpali, ćpią i będą ćpać a państwo zamiast opodatkować używkę udaje że be, ono takie szlachetne. Taa...

      Usuń
  4. Och,bym zjadła stożki czy kupry. Znajomy Bekg co jakiś czas podrzuca specjały, ale widoków nie zastapia zdjęcia. Oj nie.
    Fajne wakacje sobie sprawiliście. Zazdrość się ulęgła w mła.
    Tak lubię czytać te Twoje "wykłady" historycznopodróżnicze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... to były wakacje robione na chybcika. Przeca my miały w inszym kierunku we wrześniu się udać nad ciepłe morze. Oglądanie Flandrii zawdzięczamy przypadłości Dżizaasa, która w tym tygodniu już idzie pod nóż. Mła rzuciła temat i jakoś się przyjął. Najważniejsze że każde z nas coś dla siebie w tej krainie znalazło i uznajemy że wakacje się udały. Co prawda mła by mogla pojechać do Otowcka w tym gronie i też by było fajnie ale ciesze się że było mła dane zobaczyć co zobaczyła. :-D

      Usuń
    2. Za Dżizaasa trzymamy kciuki!

      Usuń
    3. Oj trzymajcie, Dżizaas ma stracha. :-/

      Usuń
  5. Widzę, że miejsce w samolocie przy oknie było. Ale na polskim lotnisku to trochę rozrabialiście jak wynika z tego wpisu.Hi,hi Niezła z Was ekipa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, byliśmy grzeczni choć między Bozią a prawdą wcale nie musieliśmy. Służby bezpieczeństwa mają być sprawne a nie niegrzeczne, u nas często to drugie zastępuje to pierwsze. Mła niestety wie co pisze i to jest jedna z tych spraw które ją wnerwiają. Mła rozumie wszystko, OK niech trzepią, są lotniska na których mła wywalała wszystko z plecaka, chodziła boso, banan przejeżdżał sam w pudełku przez bramkę, wywalano jej rzeczy do kosza ale obchodzono się z nią grzecznie, tytułowano panią i używano słówka please. Gdyby na mła trafiło to co trafiło Dżizaasa i Jądrzeja to nie wiem czy byśmy wylecieli, bo mła od pewnego czasu zauważyła u się nieopanowanie jakby czy cóś, znaczy klimakterium zapóźnione w niej siedzi i czyha. Qurcze, mła nie znosi braku profesjonalizmu przykrywanego chamstwem. Mła się spienia. Gdyby nie ta akcja z bezpieczniakami to bylibyśmy spoko przed ostatnim wezwaniem. No ale wszystko dobrze się skończyło i jak widzisz bonusik w postaci miejsca przy oknie był. ;-D Raz na jakiś czas mła się udawa siedzieć w dobrym miejscu. :-D

      Usuń
  6. Niezła akcja na lotnisku, jeszcze trochę, a musiałabyś się przez tydzień ukrywać , żeby nie wydało się, że nie zdążyłaś na samolot (jak jedna taka moja daleka znajoma Kaśka, do dziś zwana Egipcjanką :-) Belgijskie czekoladki wspominam z westchnieniem zachwytu, ech, to były czasy, jak można się było czasem załapać na wypasiony wyjazd z pracy... Super, że wyjazd się udał, a my możemy napaść oczy choćby Twoimi świeżutkimi zdjęciami , cudne są :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadnego ukrywania, dolecielibyśmy albo dojechali później a Jądrzej straciłby oszczędności życia ( znaczy tak mu zapowiedziałyśmy a naprawdę to byśmy jakoś uciułali wspólnymi siłami na przejazd ). Mła przez moment widziała siebie z jedną nogą na schodach a drugą w samolocie rozmawiającą ze stewardesą że jeszcze tego ten... chwileczkę ale na szczęście do tego nie doszło. ;-D Kupiliśmy rzecz jasna Leonidasy pamiątkowe, w końcu w domu czekali spragnieni słodkości. ;-D

      Usuń
    2. Do Belgii to i na stopa dalibyście radę się doturlać (w drugą stronę raz jechałam , jak auto firmowe się zbiesiło), z Egiptem było gorzej- ale od tej sławetnej przygody znajomej zawsze pamiętam, żeby sprawdzać, czy termin wyjazdu " w sobotę o 1 w nocy" dotyczy nocy z piątku na sobotę , czy z soboty na niedzielę :)))
      Ten majonez do belgijskich frytek to zwyczajny, czy jakiś dosmaczany jest, bo nigdy nie jadłam ?
      Za Dżizass i pomyślność operacji trzymam kciuki.

      Usuń
    3. Stop do Egiptu odpada ale szukałabym czarteru, mła jest z tych słabo odpuszczających podróże, kiedy już one opłacone. Syndrom finansisty wówczas u mła występuje. ;-D Majonez Mariolko jest jak najbardziej zwyczajny tylko cóś dobry i wchodzący. Bardzo wchodzący. ;-D
      W Imieniu Dżizaasa dziękuje, tfu, tfu, tfu - by nie zapeszyć.

      Usuń
  7. To ciesze sie ze urlop sie udal, nawiozlasnowych wrazen i innosci 👌Te cukiereczki, czekoladki , gofry i frytasy to dla mnie akurat jak eksponaty muzealne , a ze latanie po muzeach juz mam za soba , to pewnie latalabym tylko po slicznych uliczkach i brokantach:)) Choc sila i godnosciom osobistom powstrzymuje sie od tego tutaj - tu sa najtansze w calej Europie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła lubi straszliwie grzebać w wysortach, to jest polowanie a mła jest myśliwa. Inna rzecz że dom z gumy nie jest. ;-D

      Usuń
  8. Slodyczki czesto wygladają przepięknie, niekoniecznie tak smakują. Mnie urzekają marcepanowe w Lubece. Wzdech.

    OdpowiedzUsuń
  9. Gofry lubiem! Nawet same bez dodatków.Ide c,ytac nowy wpis, moze jest o Dzizasowej operacji, trzymam kciuki , wiadomo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dżizaas za dwa dni idzie do szpitala, stracha mamy wszyscy im więcej czytamy o tym co po operacji. :-/ Taa... Dżizaasowi naprawdę się ta Flandria należała jako pocieszka.

      Usuń
  10. Przeczytałam, pooglądałam, zachwyciłam się. No i rzecz jasna, w brzuchu zaburczało potężnie!:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła szczęśliwie opasiona, teraz jadę na warzywkach i mniejszej ilości słodkiego. Gdybym teraz troszki nie przybastowała to tylko kółka pod brzuch zamontować by trzeba. ;-D

      Usuń