Niby święta , święta i po świętach ale do szóstego stycznia czas będzie biegł trybem półświątecznym. Znaczy sylwestry, nowe roki, królowie liczeni podwójnie ( he, he, he ) i generalnie czas urlopów ( poza handlem detalicznym i politykami wszystkich opcji przygotowującymi się do karnawału ). Ponieważ nie wpadam w amok świąteczny, święta udało mi się znieść godnie, bez nadwyrężenia kieszeni na zakup ton żarcia zapychającego niemal natychmiast po imprezie puszki śmieciowe. No i starałam się kupować tzw. trafione prezenty, niektórzy dostali na przykład rostbef. Co prawda ci sami niektórzy powinni też dostać nieco kijaszków do lania tyłków ale w świątecznej atmosferze ( he, he, he ), kto by pamiętał o próbie zdjęcia pod wieczór w drugi dzien świąt elfa z gałązki ( przygroziłam że powieszę w charakterze ozdoby sprawcę, Sztaflik i Szpagetka udały się do wyrka udawać sen, jak najbardziej niewinny ). W ogóle kociambry usiłowały się zachowywać bez zarzutu, nie było prób podkradania orzechów tylko zajęcie się własnymi zabawkami ( wiadomo, podkradane wg. kotów jest lepsze, jakiś cud wychowawczy miał miejsce ), napadania z podgryzaniem na moją nogę pod pretekstem polowania na pantofel, nieustannego prucia sznup z powodów bliżej mi nieznanych, wściekłych wyrywań ciałek kiedy człowiek próbuje choć trochę obetrzeć łapki z dworowego błotka, bójek o miejsce na kaloryferze. Cud świąteczny jakby miał miejsce, he, he. Myślę że to dlatego że w końcu koty dostały ode mnie tyle czasu ile im się należało!
Były ponad dwudziestominutowe sesje indywidualne na tzw. żądanie ( z drapaniem uszu, puchaniem w futra i tym podobnymi czułościami ), było zaleganie zbiorowe, był spacer grupowy po Alcatrazie z zabawą w "uciekającą gałązkę", było "puszczanie wody po kropelce" z zasiedzeniem umywalki i przede wszystkim było więcej mojej uwagi poświęcanej mojemu kociemu stadku. Tak, wbrew temu co się powszechnie sądzi koty wymagają od człowieka takiej samej uwagi jak psy, żadne tam z nich niezrozumiałe świnksy i tajemnicze istoty nieprzywiązujące się do ludzia. Nawet bardzo nietowarzyskie osobniki kiedy się już z ludziem jako tako zintegrują potrzebują się normalnie po kociemu wymruczeć. Wiem, wiem, łatwo dziczeją i w ogóle. Ale to w końcu człowiek przywabił dzikusa i stworzył kota żeby mu ziarenek pilnował więc nie ma co ćwierkać że koty to takie "tylko trochę oswojone". Tak się oswajają jak im się ze sobą oswajać człowiek pozwala. Szlus! Stworzyło się psa, stworzyło kota, stworzyło domowe zwierzęta "do jedzenia" to teraz opiekować się gadziną. A nie bezdomność tworzyć, obozy koncentracyjne urządzać i w ogóle być bezmyślnym! Każdemu czterołapemu i takim na dwóch łapach, a nawet i takim o większej ilości odnóży trochę ciepłej uwagi od ludzi się należy.
Oprócz zalegania z kotami jest teraz trochę więcej oddechu od codziennej upierdliwości kamienicznej ( zacznę w styczniu różne konieczne kamieniczności ) i nie tylko kamienicznej. Oddech się przyda bo już mi się ostatnimi czasy zrobiła zadyszka, chora byłam, nawarstwiło się i w ogóle zmęczenie materiału. Znaczy wzorem reszty kraju zmniejszam obroty silnika. Małgoś - Sąsiadka dogorywa po świątecznych imprezach, jak stwierdziła w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat na sernik "na bogato" można jedynie patrzeć. Leczy się dietą, obiecałam że nie ruszę nalewki dopóki się nie wykuruje ( podchlewamy razem, mały kieliszeczek po obiadku działa cudownie na Małgoś - Sąsiadkę po całości, znaczy holistyczna medycyna domowa ). Z imprez rodzinnych przywiozła łupy do których podziału zostałam jak zawsze zaproszona ( piernik Grażynki, sernik Kasi, sero - mak Magdy - witaj cukrzyco! ), po prawdzie do Trzech Króli można by przeżyć w pojedynkę na tych łupach ( spoko, na sąsiedztwo można liczyć, przeżre się zbiorowo do Sylwka ). Znaczy dzielnie w domu pracujemy siłami rodzinno - sąsiedzkimi nad pozostałościami po świętach, mimo tego że same wielkich szaleństw kulinarnych nie organizowałyśmy. Powoli kiełkuje we mnie myśl żeby te ostatnie dni grudnia w przyszłym roku przeżyć na tzw. krzywy ryj. Zgrabnie się podzieli to może i pierwszy tydzień stycznia na łupach się pojedzie. Małgoś - Sąsiadka jest za, Ciotka Elka ma tzw. opór moralny ( "No jakże to tak?!" ), który robi się mniejszy na przypomnienie że są rzeczy których nie lubi gotować. Jak dobrze pójdzie to nasz mały gang w przyszłe święta będzie parał się wyłudzaniem żywności metodą na "starą babuleńkę", "aktualnie schorowaną" i "ciągle zalataną". Miłe gryplany.
Nasza aktywistka na odcinku cukiernictwa czyli Ciotka Elka szykuje się do wielkiego dzieła, a mianowicie do wypieku wywijanej drożdżowej gwiazdy z makiem. Pracuję nad Ciotką Elką usilnie żeby wypiek ten pojawił się dopiero w okolicach szóstego stycznia ( w innym wypadku pękniemy, bo ze spacerami "spalającymi" ciężko, pogoda niezbyt ten tego ). Nie wiem czy się uda bo Ciotka Elka "dyszy chęciami" i to są duże chęci. Zdaje się że nie tyle o samo ciasto w tym chodzi co o wypróbowanie nowego sposobu wywijania , znaczy Ciotka poczuła artystyczną wenę. Może nadejszła wiekopomna chwila i czas poszukać dla Ciotki Elki warsztatów garncarskich ( mamy w tym wypadku zagwarantowaną sporą ilość wypiekanych glinianych figurek Puszka )? Ciotkę Elkę wyraźnie fascynuje forma, głupio że pracuje w nietrwałym tworzywie.
A teraz insze ploty postświąteczne! Nadmorska część rodziny przeżywała sztorm i tzw. półchore święta ( nie wszyscy byli w pełni zdrowi ). Jednak mimo niesprzyjających okoliczności obchody zostały uznane za udane ( choinka ocalała ). Cio Mary i Wujek Jo zaliczyli świąteczną przygodę u najoszczędniejszej części rodziny, Ebenezer Scrooge w najlepszym wydaniu ( a ja tu wyrzekam na świąteczną rozrzutność ). Kombinują jakby tu uwolnić się od obowiązku bywania ( nie tyle ze względu na propozycje kulinarne co charakter biesiadników ). Nasza mała Dżizaas swoje "dorosłe" pierwsze święta spędziła w towarzystwie świeżo znalezionych świeżo wyrzuconych kotów ( poczuła tę samodzielność od razu, dziś mają wizytę u weta ). Oczywiście że zadaje sobie pytanie dlaczego to właśnie ona malutkie kociamberki znalazła a nie ktoś inny - klasyka. Mamelon ze Sławkiem święta znieśli z "godnościom osobistom" w towarzystwie tej miłej części familii, a moja przyjacióła Doro dostała interesującą propozycję zmian życiowych i ma dylematy ( a my wszyscy telefonicznie poinformowani mamy je razem z nią ). Pabasia zwana Cukiereczkiem ( solidna cukrzyca wyrażająca się w puszystej formie ) usiłowała popełnić samobója za pomocą smażonego karpia ( Pambuk i Sąsiadka Danusia nie dopuścili do najgorszego ). Teraz to Pabasia karpia będzie oglądała w telewizji na filmach o życiu wód, szykują się jej straszne postanowienia noworoczne.Ot i tyle postświątecznych ploteczek. Teraz przygotowujemy się do Sylwestra rozsiewając brzydkie info na temat amatorów pirotechników.
Ozdobniki dzisiejszego wpisu to stare świńskie pocztówki noworoczne. Kartki z okazji tego szczególnego dnia świnki dzieliły wraz z biedronkami, muchomorami, skrzatami, podkowami, czterolistnymi koniczynami oraz najczęściej mocno nieletnimi przedstawicielami braci kominiarskiej. Znaczy świnki pojawiały się w domach nie tylko pod postacią szynki, tłuste świńskie ciałka miały magicznie zaklinać rzeczywistość i sprowadzać na obdarzonych dostatek. Oczywiście pierwotne znaczenie zaginęło w pamięci, wiadomo tylko było że noworoczna kartka dobrze jak jest świńska.
Jak dobrze mieć sąsiada i dużą rodzinkę. No i takie poczucie humoru:))) Moją kocią psotnicę też dopieściłam. To jej pierwsze święta, ciągle wyszukuje nowe miejsca do wylegiwania się. Dzisiaj zastałam ją w kuchennym zlewozmywaku zwiniętą w kulkę.
OdpowiedzUsuńNie spotkałam do tej pory pocztówek ze świnkami, ciekawostka.Są przesympatyczne. Teraz w ogóle już rzadko ogląda się pocztówki.
Sąsiada dobrego zawsze warto mieć, czasem sąsiedztwo przeradza się w przyjaźń.:-) Zlewozmywaki i umywalki to miejsca nader często oblegane przez koty, są takie osobniki które traktują je jako swoją wyłączną własność ( i skorzystaj tu z urządzenia ). Świński noworoczny motyw kiedyś był bardzo popularny, po wojnie przegrał z butelkami szampana i tarczą zegara ( może za komuny lepiej było ludności pocztówkami z deficytowymi świnkami nie drażnić, he, he ). Pocztówki nadal funkcjonują, ale okazjonalne kartki częściej się wręcza osobiście niż wysyła.:-)
OdpowiedzUsuńNie mam dobrych sąsiadów, mam okropnych. Szkoda wielka, ogromna. Mój jamnik sypiał w bidecie, tak lubił. Świnki cudne, wesolutkie, takie lubię. Pocztówki dostałam dwie. Dużo, bo nie wysłałam żadnej.
OdpowiedzUsuńMamelon też ma nie ze wszystkimi sąsiadami fajnie. Jak się trafi, są ludzie i ludziska. To w czym sypiał jamnik tonie był bidet tylko jamnidet, po prostu nie tę rzecz co trzeba w łazience mieliście ( dobrze że się pies zorientował bo jeszcze byście używali niezgodnie z przeznaczeniem ).;-) Ja też mam świnkolubstwo i to do tego stopnia że wieprzowinę od paru lat na stole solidnie ograniczam, dążąc do absolutnego zera spożywania wieprzków. I nie jest to podyktowane względami zdrowotnymi.:-)
Usuń,,Zaleganie z kotami" Nooo my w pewien sposób zalegliśmy z kozami :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Kacperek w wyrku?! Niemożebne! No chyba że Wy bezczelnie zajęliście "stajenkę".;-)
UsuńSpędzałam kiedyś Święta w Wiedniu i zadziwiła mnie obfitość wszelkiego rodzaju świńskich gadżetów - maskotek, breloczków, kubeczków ze świniami, balonów w kształcie świni... Świńska tradycja świąteczna trzyma się mocno - przynajmniej w Austrii.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie że w krajach niemieckojęzycznych świnka noworoczna wygrywa nawet z kominiarzem. Hym... jestem po zakupach kocich dokonywanych w tzw. porcie czyli galerii handlowej. Rzecz jasna przeceny i w ogóle orgia handlowa na bombkowych stoiskach a mnie nie wiele trzeba żeby uwieść, omamić i tralala zrobić ze mnie bombkowego klienta. No i qrcze - mam trzy bombowe świnki! Chyba sobie strzelę stroik noworoczny ( koty w końcu w tym roku jakby grzeczniejsze - tfu, tfu, tfu! ).
UsuńOmijam. Zamykam oczy i odwracam łeb w inną stronę. Na myśl o przecenach lecę przykuć się do kaloryfera! Bo ja mam bardzo silną wolę - ona robi ze mną, co zechce! A bombki są dla mnie niczym Haribo dla Tofika i Hilti dla Mężczyzny. Fortunę bym roztrwoniła - zwłaszcza na ptaki.
UsuńJa sobie solennie przyrzekłam że to moja ostatnia wizyta w tym roku w dużym sklepie była.;-) A rachunek za śmieci potępiająco spod papierów wyziera ( no to muszę bezwzględnie w tym roku uiścić ).
UsuńTabasiu, Ty się weź i wydaj drukiem! A wdzięczni czytelnicy zrzucą się na adwokatów, gdy rodzina i dawni przyjaciele pozwą Cię o rzekome szkalowanie ;)
OdpowiedzUsuńJak to prosię kwiczałam ze śmiechu!!!
Mnie się też marzą święta na krzywy ryj, ale to niestety na mnie spoczywa ich organizacja w sensie kulinarnym i każdym innym - no to się nie wyłgam :(
A co do kotów to racja. Trzeba czasami odrobić pańszczyznę głasków, tulenia i zabaw. Wczoraj oglądałyśmy gremialnie film - tzn. ja w babskim psio-kocim towarzystwie - i żałowałam, że nie mogę sobie dodatkowych dwóch par rąk wyhodować ;)
Napiszże coś więcej jak Dżizzas świętowała. Ile tego przychówku ma do obrobienia? Skąd one? Może zdjątko jakieś - strasznie ciekawam.
Z Dżizaasem mam kontakt mailowy, obiecała że wrzuci zdjątka. Małe zostały znalezione na ulicy ale Dżizaas twierdzi że chyba mają pochodzenie mieszkaniowe ( nogi wiadomo z czego tym co koty wyrzucili ). Dżizaas ma uczulenie ale dzielnie bierze leki, no bo co robić? Szukają dobrego domu ale sama wiesz jak z tym ciężko. To jest kociczka i kocurek, około sześć tygodni sobie liczą, pręgusy. Dżizaas dojrzewa do zdjęcia firanek i zaczyna rozpowiadać o nadzwyczajnej inteligencji maluchów ( klasyka - pokumały po co jest kuweta i Dżizaas puchnie z dumy jakby to jej zasługa była ). No na razie jest jej z nimi ciężko, bo to są naprawdę poważne obowiązki a nie jakieś tam głupoty typu zajęcia nie mające wpływu na nikogo tylko na Dżizaasa. Znaczy kocierzyństwo niespodziewane.:-)
UsuńCo do powieści z kluczem to przewód sądowy jest tą optymistyczną wersją zdarzeń po lekturze uskutecznionej przez moją rodzinkę. Może być gorzej, znacznie gorzej!;-)
A to się Dżizaas wyszaleje kocierzyńsko. Życzę oczywiście szybkiego znalezienia domku dla maluchów, ale wiem jak jest... Trzymam kciuki.
UsuńU nas jedno 10-dniowe kocie i całe stada, którym trzeba domy znaleźć - standard.
No i tak.
Na razie szlajam się z Megi - dzisiaj był szoping w Wałbrzychu i zdrojowanie w Szczawnie - fajnie było! :)
Pisz pod pseudonimem! Może być w odcinkach. Fortuna czeka i wynagrodzi wszelkie dąsy rodziny. Do rękoczynów chyba nie odważą się posunąć, no nie?
Odważą się, te potwory to w końcu moja rodzina, podobne są. Ja się czasem odważam rękoczynowo, rzadko, nawet bardzo rzadko ale wszyscy to długo pamiętają. Rodzinie nigdy nie wlałam, nie sprowokowali dostatecznie. Jednak zdarzają się sytuacje kiedy budzi się we mnie Brudna Harriet. Pocieszam się że naprawdę duuużo trzeba żebym poczuła jak budzi się we mnie złe. Szczęśliwie szybko mi przechodzi ale samokrytycznie dodam że sprzątają po moich wyczynach inni ( po takim wybuchu wszyscy chcą żebym jak najszybciej zniknęła i są dla mnie uprzejmi do przesady ). Tatuś kiedyś stwierdził że w dzieciństwie zbyt dużo westernów pozwolili mi obejrzeć, może to rzeczywiście jest jedna z przyczyn. Z drugiej strony myślę że rodzimy kargulizm, szeryfizm i tzw. poczucie misji chodzi po rodzinie, Tatuś też nie jest święty.
UsuńJutro dzwonie do Dżizaasa, wywiem się co tam u nich nowego.