Powinnam posty ogrodowe pisać jak ten blog zasadniczo ogrodowy a ja tu lajfstajle jakieś uprawiam ( pernetiany, mieszańce herbatnie i piżmaki odłogiem leżą a Piesa i Megi mają czytać ) i to się za bardzo nie żenując. No ale jak tu ogrodować w takiej temperaturze, przy ciągłych zmianach pogody, w dodatku z głosem który powinien należeć do starej żaby a nie do mnie ( pamiątka po odsiostrzeńcowej infekcji ). Nie składa się, że tak to eufemistycznie nazwę ( "normalnym" ludziom komunikuję - w błocie marznącym babrać się nie będę , never ). Zagrzać się samej do pracy "głęboką żabianką"? Po co, cóż ja takiego ogrodowego mogłabym teraz oprócz blogiego uprawiać? Cykorię?!
Dobra, ogródek usprawiedliwiony ale żeby blog się stoczył w jakieś podróżniczo - ciastowe rejony?! No i co z tego, mógł się stoczyć w rejony soft porno albo, o wstydzie, ugrząść w polityce i zamulić jadem tzw. debaty publicznej ( "normalnym" ludziom piszę - wnętrzarstwa na całego nie będzie a mój udział w debacie publicznej powoli acz nieuchronnie zmierza w kierunku "nagłego wybuchu ekspresji" w przestrzeni innej niż ta blogowa - boszsz... mam marzenie żeby ci państwo od polityki wreszcie zaczęli płacić gremialnie, niezależnie od opcji, swoje zaciągane u nas szaraczków rachunki ). No więc o czym pisać kiedy ogród na przemian w śniegach i roztopowej brei, wspomnienia letnich dni już się lekko zatarły a do wiosny coś koło 100 dni?
Można niby konkurs "Szukaj kota" urządzić, tylko że Okularię z powodu jej objętości łatwo wyczaić ( właściwie tylko na pierwszym zdjęciu poniżej kota jest ukryta jak należy ). Znaczy gry i zabawy towarzyskie odpadają.
Teraz o wielkim osiągnięciu Szpagetki, nasza mała kota nauczyła się korzystać z sedesu! Początkowo byłam zachwycona licząc na to że inne koty ( poza Lalkiem, bo on nie takimi umiejętnościami może się pochwalić ) pójdą w jej ślady ( gińcie kuwety ). Niestety Szpagetka broni watercloseta jak niepodległości, uznała że tylko ona jest godna zaszczytu sedesowania. Zrobiło się nawet przez moment mało przyjemnie bo Szpagetka rozważała czy i ja mam prawo z kibelka korzystać. Miauk protestacyjny był, pokonałam potwora wzrokiem i hym... zaznaczyłam prawa.
Stan na dzisiaj jest taki - kibelek musi być zaklapkowany żeby Felicjan w nim nie rezydował, Szpagetka zatem ryczy kiedy czuje że musi "za potrzebą" a ja jestem jak ta matka "wysadzanego" dziecka - wiecznie nasłuchująca czy ryk zwiastujący tzw. prozę życia już brzmi. No i dzielę się tym "wydarzeniem" z Wami jak te mateczki małych dziatek zachwycone rozwojem progenitury - "Dziś Jasiu pierwszy raz nocniczkował!". Oho, z kibelka dobiega wściekle warczenie i gulgotanie, pewnie Sztaflik usiłuje zdobyć sedes i stąd to zapluwanie się Szpagetki.
A co poza tym? A poza tym ten śnieg topniejący i zgnilizna jakowaś w powietrzu się unosząca to tak na zmianę już ponoć do końca roku, która to perspektywa mnie rozstraja. No nic, ale to absolutnie nic, poza tym co muszę ( cholera a dużo mi się tego nazbierało przez to zaleganie w wyrze ) mi się nie chce. Sorry za taki nieco dobijający, przedweekendowy post z jaśniejszym akcentem szpagetkowym ale jakbym jaką deprechę pogrypową podłapała czy cóś.
Uwielbiam Cie czytać, codziennie mały felietonik na poprawę humoru przepisał mi lekarz:) Dobrze, że mam tylko 1 kota i 1 psa. I tak ciągle są awantury:)
OdpowiedzUsuńOj, jeden felietonik w codziennej produkcji?! Nie dam rady, łobowiązki mnie przywalają. Na ten przykład jutro walec pracuje na podwórku ( staram się pocieszyć myślą o wysypanym drogowo w okolicach suchej żwirze, prawdziwym, żadnej tam sieczce ). Kasę muszę znowu wysupłać.:-/ Ponadto takie tam klasyczne użerania kameniczno - nieruchomościowe , a że któś cóś miał i siedem lat temu co schował w szopie składowej a teraz tego niema. I jak to włamania były?! A ja wkurzona bo szopiska coś sześć lat temu pustawe zastałam, jeno ze śmieciami do uprzątnięcia ( co kosztowało ). Oczywiście główny zainteresowany tym niby złożonym mieniem nagle nic o tym nie wie, i w ogóle zapluwa się na radosne przypomnienie że najmu nie miał ani nikt mu rzeczy do używania nie użyczał ( to taki drobny szczegół ) a i tak ( z nadgorliwości, jak się okazało uzasadnionej przebiegiem wypadków ) tradycyjne, policyjne "zgłoszenie o" zamiast zwykłego protokołu zarządzający musiał odbębnić. "Podłość ludzka nie zna granic", jak to mawiała pani Bożenka w jednym filmie. Mnie zadziwia skala głupoty, "podłość ludzka" to przy tym blada anemia. I jeszcze trzeba bezmózgowi wyłuszczać. W czwartek mnie sieknęło i wywaliłam go żeby zawracał gitarę policji, strefa buforowa mi się zbuforowała. Niby temat na wesoły felietonik ale przy tym natężeniu inszego kretynizmu wokół coś mnie nie śmieszy.
UsuńPrimo po pierwsze - rzuciłaś wyzwanie, więc nim doczytałam do końca wyślipiałam gdzie Okularia na zdjęciu jest. A jest! Znalazłam!
OdpowiedzUsuńPrimo po drugie - staczaj się w dowolne rejony blogowe i tak Cię czytać będziem :) Poza - rzecz jasna - polityką, bo na to żal czasu, zdrowia i przestrzeni wirtualnej. Obiema łapami podpisuję się pod postulatem spłacania długów. Nawet bez odsetek.
Primo po trzecie - borze szumiący, alem się obśmiała! Z sedesowych wyczynów Szpagetki i okoliczności towarzyszących ;))))))) To jest cudne!
Szpagetka ostatnimi czasy bije rekordy egocentryzmu, qrcze cesarzowa Kotolandiii z przyległościami! Ogrodowość w tytule blogiego zobowiązuje, ale mnie po spędzaniu ponad połowy ubiegłego tygodnia na tzw. friszym lufcie w domowe pielesze ciągnie, blogowo też.
OdpowiedzUsuńTabaś, żeby pogodzić jedno z drugim (albo i z trzecim) to może sobie bonsai spraw? Albo chociaż cebulę na szczypior włóż do słoika z wodą?
UsuńChyba rzeczywiście czas przykatować moje z trudem ocalone przed kocią ekspresją rośliny domowe.:-)
UsuńE, tam, przejmujesz się profilem bloga? Nie wierzę - renesansowość osobowości to żaden wstyd (to pisałam ja, ta, której blog to ostatnio istna sałatka jarzynowa) ;-)
OdpowiedzUsuńSzczerze podziwiam zapaleńców, którzy w zimie w ogrodzie zasuwają, szacun wielki i te sprawy, ale przykładu brać nie zamierzam, miętka jestem, poczekam do wiosny.
I tak jesteś mega, że Ci się chce z aparatem po ogrodzie ganiać, nawet jeśli to za Okularią tylko. Mnie się tam nie chciewa, mnie wystarczy, że codziennie fusy z yerby na kompost wynoszę i widzę, jak mi coś ścieżkę zryło. W sumie lepiej ścieżkę niż beret. Rycia beretu i tak mamy dokoluśka w nadmiarze ;-)
Tak, zdecydowanie jest lepiej kiedy ryte są ścieżki a nie berety. Co prawda u mnie ostatnio rył samochodzik dwudziestotonowy ( pierwszy i ostatni raz ) ale mimo wszystko wolę radości towarzyszące wjazdowi cysterny na podwórko niż berecik zryty nieodwracalnie. Taa, renesansowa wszechstronność - strach się bać o czym jeszcze będę pisać.;-)
Usuń