Pogoda jest taka że można zacząć wyć do księżyca, zimno że po godzinnej pracy w ogrodzie czuję że muszę co najmniej gorącej herbaty się napić, a kto wie czy i rozgrzewającej nalewki od Ewandki nie chlapnąć. Wiatr paskudny, przenikliwy a lodowaty, ręce grabieją, nos czerwienieje bez wpływu alkoholu - no tragedia. Trzeba się pocieszyć czym prędzej, najlepiej czymś słodkim. No to wracamy do Portugalii i jej słodyczy, nie tylko tej klimatycznej.
Oczywiście najbardziej znane są pastéis de nata masowo wyrabiane w Portugalii na podobieństwo słynnych pastéis de Belém. To chyba najbardziej znane ciacho rodem z Lizbony ale nie jedyne do kupienia w pastelariach czyli ciastkarniach lizbońskich. Mnóstwo tam innego dobra, bolinho Espera Marido ( nie mylić z deserkiem pudim Espera Marido ) co w tłumaczeniu wygląda intrygująco - ciasteczka ( one smażone więc cóś jakby pączuszki ) czekając na męża tak by to chyba na polski można było przełożyć, słynne brzuszki anielskie Papos de Anjo, czy Toucinho da Madre Abadessa czyli słoninka Matki Przełożonej i bolo Joana - oba ciasteczka rodem z Convento de Santa Clara w Évora w prowincji Alentejo. Do tego boczuś z nieba a konkretnie to z rejonu Algavre - Toucinho do céu.
Wiadoma rzecz stolyca, dostanie się w cukierniach niemal wszystko co słodko dobre w Portugalii ( choć znawcy twierdzą że oryginały prowincjonalne biją na głowę te lizbońskie ) lub co ma kolonialne pochodzenie ( mniam, słodkości Brazylii zmulaciałe od czekolady i cynamonu ). Skąd te piękne nazwy - z zakonów, wszystkie wymienione przez mnie słodycze urodziły się w z jakimś convento. Rzecz jasna sporo w tych katolickich słodkościach wspomnień po Maurach, są na ogół bardzo słodkie. Jeden z włoskich podróżników odwiedzający Portugalię w XVI wieku stwierdził że portugalskie jedzenie to nadmiar cukru, cynamonu, przypraw korzennych i jaj. Ten nadmiar ma na pewno orientalne korzenie. Życie zakonne w dawnej Portugalii było podobne do życia "za kratą" w innych krajach Europy, w końcu zakonnice i zakonnicy na całym kontynencie wyrabiali żarciucho, którego sprzedaż początkowo ukryta pod nazwami bardziej szacownymi z czasem pomagała utrzymać zakony ( no pierniki Katarzynki to wiadomo od kogo ). Specyfiką portugalskich zakonnych wypieków było bez wątpienia ich "ostre" nazewnictwo.
Pozwolę sobie zacytować Gilberto Freyre - "W starych nazwach przysmaków i łakoci, w fallicznych kształtach i ornamentach ciastek i słodyczy, w pikantnych, jak gdyby podniecających zmysły przyprawach mięsa i sosów, kuchnia portugalska po równi z hagiologią zachowała ślady erotycznego napięcia, niezbędnego w okresie intensywnej kolonizacji imperialistycznej (...) Nawet w nazwach słodyczy i ciast klasztornych, zrobionych seraficznymi rękami mniszek, odczuwa się nieraz intencje erotyczne, rozwiązłość pomieszaną z mistycyzmem: "westchnienie mniszki", "niebiański boczek", "brzuch mniszki", "przysmak z nieba". Zakonnice wyrabiały te ciastka i słodycze, bo u wrót klasztornych wzdychali czciciele zakonu. Nie mogąc oddać się cieleśnie tym wielbicielom, mniszki oddawały się w ciastach i cukierkach, które nabierały pewnego rodzaju seksualnej symboliki. Afranio Peixoto napomyka w jednej ze swych brazylijskich powieści obyczajowych: "To nie my, smakosze, nadaliśmy słodyczom i deserom patriarchalnych stołów te nazwy, to ich autorki, czcigodne przeorysze i mniszki klasztorów portugalskich. Ich zajęciem była raczej fabrykacja tych przysmaków niż służba boża". Przedtem podaje nazwy łakoci, niezbyt przyzwoite" "całuski", "języki panieńskie", "oseski", "płodność starca", "pieszczoty miłosne". Istnieje jeszcze wiele innych równie sugestywnych nazw ciastek i smakołyków". Nieźle co? Aż dziw że najsłynniejszy wypiek Portugalii powstał w klasztorze męskim, he, he, he. Po kasacie zakonu przepis został sprzedany pochodzącemu z Brazylii panu Domingos Rafael Alves, w którego rodzinie do dziś znajduje się chroniona patentem receptura pastéis de Belém ( dlatego nazwę tę mogą nosić jedynie ciastka z jednej cukierni w Belém, cała reszta do ciach to zwykłe pastéis da nata - ciastka z nadzieniem śmietanowym, choć tak naprawdę nadzienie jajeczno - mleczne ). Pieką te ciastka od roku 1837. Receptury na ciacho Wam nie podam, sama nie znam dobrej. Jak na razie próbuję sił i już wiem jedno - nie piecze się tego w żadnych foremkach do babeczek, które u nas są dość szerokie, tylko w formie do muffinek. Ciasto francuskie musi być krojone "na ślimaczka" i nie ma zmiłuj. Nadzienie z kolei odpowiednio płynne, to jego konsystencja decyduje o tym czy wypiek się uda. Dla dobroci nadzienia kluczowy jest balans smaku cynamonu i skórki cytrynowej ( o tym czy do nadzienia w pastéis da nata używać należy wanilii toczy się wojna na wyzwiska ciężkie ). Dobrze upiec to ciastko, tak by przypominało to lizbońskie wcale nie jest prosto jak to się na wielu blogach kulinarnych pisze ( mam wrażenie że spora część blogerów w ogóle nie jadła oryginalnych ciastek, opowieści o budyniach się trafiają ).
Tadam, tadam, w sesji z babeczkami udział wziął mój portugalski nabytek. Boszsz... pojechałam po bandzie ale nie mogłam się oprzeć coolorkowi skorupki i oczkom. Mocno portuguese jest ten mój zakup. Krabik João Mário ( Jan Maria to po polsku nieco śmiesznie się kojarzy ale portugalska wersja jest urocza ) pochodzący z jakiegoś atlantyckiego gatunku przywieziony został w moim plecaku wraz z rybą ( robalo ) Mamelona. Cud że w całości!
Słodkości wyglądają po prostu fantastycznie! Ślinka cieknie. Ja bym takie wysyłkowo zamówiła :) I ten piękny talerzyk. A krab to oczy ma prawdziwe?! A jak on jest zakonserwowany?
OdpowiedzUsuńNiestety w smaku to znów nie było to. O sprzedaży wysyłkowej ciężko myśleć, kawał Europy do przelecenia ( a one ciacha najlepsze świeżutkie ) i koszty pewnikiem byłyby straszliwe. Talerzyk jest starawy, bardzo lubię ten mój fajansowy "komplet". Co do krabika João Mário to on szczęśliwie jest z ceramiki, w zdanku o pochodzeniu z atlantyckiego gatunku miałam na myśli model, że się tak wypiszę.;-) Krabisko jest naturalistycznie sportretowane, he, he.:-)
OdpowiedzUsuń:)) z ceramiki! :)) a wygląda jak prawdziwy! no, polakierowany może trochę bo się świeci. Dobre, dobre! A sprzedaż wysyłkową "babeczek" można też z Łodzi rozwinąć ;) np. jako zajęcie na dłuugą zimę. No taka myśl mi przyszła, delikatna sugestia jakby ...:))
OdpowiedzUsuńTak szczerze pisząc to dopuszczam muszelki po ślimorach, szkielety koralowców ( choć z trudem jak poczytałam o pozyskiwaniu tychże ), natomiast skorupki po krabach naturalne odpadają w przedbiegach - to stworzenie ma oczka a wszystko co ma oczka patrzyłoby na mnie z wyrzutem że odebrano temu życie żeby na ścianie powiesić. Natomiast ceramiczne ozdóbstwa portuguese cieszą mnie bezwyrzutnie. Ciasteczko na miejscu kosztuje łan euro, a te z Belém łan euro z kawałkiem. Doliczyć transport bez marży i komu ciasteczko za piętnaście złociszy, komu?;-)
Usuń