Do tej odmiany podchodziłam dwa razy, pierwszy krzaczek dał ciała z nieznanych mi do dziś powodów - po prostu nie obudził się po zimie, drugi ( tfu, tfu, tfu! ) szczęśliwie do tej pory egzystuje w mojej mini różance. Róża jest rzeczywiście urocza, taka jaką ją sobie wyobrażałm. Hybryda Rosa multiflora z mieszańcem Rosa wichuraiana ( konkretnie to odmianę ramblera 'Goldfinch' z 1907 roku autorstwa Paula skrzyżowano z nieznaną siewką) została zaprezentowana po raz pierwszy na wystawie Bagatelle i natychmiast ją pokochano. Hodowca, pan Eugène Turbat otrzymał za nią wyróżnienie Certificate of Merit, co go ponoć zresztą zaskoczyło. Róża jeszcze wówczas nie nosiła nazwy, tę nadano jej później. Ghislaine de Féligonde, na której cześć nazwano różę, miała być żoną hrabiego de Féligonde, oficera armii francuskiej walczącego na jednym z frontów I Wojny Światowej. Biedny hrabia oberwał szrapnelem czy tam innym bagnetem i leżał bez ducha na terytorium zajętym przez wroga. Hrabina dowiedziawszy się o tym pospieszyła ratować męża. Pod osłoną nocy, nie bacząc na grożące jej niebezpieczeństwo, przekradła się "we wraże szeregi" i pielęgnowała rannego hrabiego. Kiedy pan Turbat usłyszał historię heroicznej wyprawy młodej hrabiny, postanowił na jej cześć nazwać różę, która odniosła taki sukces na wystawie. Tak przynajmniej zapewniał Marcel Turbat w "Bulletin de liaison de l’Association des Amis de la Roseraie du Val-de-Marne no.16 – July 1994".
Jeżeli taka wersja genezy nazwy róży była rozpowszechniana już w czasie I Wojny Światowej ( no bo skąd by Marcelowi się to wzięło ), to mamy do czynienia z propagandą wojenną. Jak wykazały badania Madeleine Mathiot, których wyniki opublikowała w "Bulletin de l’association Roses anciennes en France no.11 – Autumn 2005" , Ghislaine de Féligonde urodziła się 14 października 1914 jako córka hrabiego Karola de Féligonde i Odette de Martel, i jako dwulatka miała słabe szanse na ratowanie kogokolwiek w okopach, że o mężu z tytułem hrabiego ledwie wspomnę. Według córki Ghislaine de Féligonde, jej dziadek i owszem został bardzo poważnie ranny podczas I Wojny Światowej ( w wyniku czego został inwalidą ) ale nie był ratowany ani przez żonę, ani tym bardziej przez bardzo małoletnią córkę. Najprawdopodobniej przyjaciel rodziny Jean-Claude Nicolas Forestier zaproponował ochrzszczenie róży imieniem małej hrabianki. No cóż mniej to romantyczne niż wersja z rannym hrabią i przekradającą się hrabiną, ale nie ma zmiłuj, fakty przeczą legendzie związanej z nazwą tej uroczej róży. Czyli nie ma żadnej takiej historii, która mogłaby być kanwą na której powstałby scenariusz godny "Hollywooda" lat trzydziestych XX wieku ( Frederick March w roli rannego hrabiego spoglądającego wzrokiem zdychającego łabędzia i Greta Garbo jako dzielna hrabina z kamienną twarzą i przeszywającym spojrzeniem nordyckich ślepi ).
'Ghislaine de Féligonde' dorasta w naszych warunkach do ponad 3 metrów ( jak jej się pozwoli ), kwitnie małymi ( 3 - 4 cm średnicy ), półpełnymi ( 17 - 25 płatków ) kwiatkami, które w miarę kwitnienia zmieniają kolor z morelowego, poprzez kremowo - żółty do śmietankowej bieli. kwiaty zebrane są w klastrach po 10 - 20 sztuk. Róża ma bardzo lekki zapach( pan Sołtys twierdzi że mocny ale w porównaniu z woniami wydzielanymi przez inne moje róże to prycho ), najbliżej mu chyba do zapachu wydzielanego przez Rosa multiflora. Ta odmiana róży może rosnąć na ubogiej glebie, żadnych specjalnych dobrutek nie potrzebuje. Jej mrozoodpornośc jest nieco dyskusyjna, niektórzy autorzy podają - 23 stopnie Celcjusza jako graniczną temperaturę jaką 'Ghislaine de Féligonde' jest w stanie znieść bez szwanku, inni z kolei twierdzą że potrafi znieść temperatury niższe. No u mnie raz się nie obudziła, więc jakoś tak bardziej ufam tym od tych -23 stopni. Ta odmiana róży kwitnie raz, ale za to długo i wytrwale ( niemal sześć tygodni ), czasem zdarza się coś na kształt ponownego kwitnienia ale to słabizna, ledwie parę kwiatków. Na szczęście liście 'Ghislaine de Féligonde' są jasnozielone i rzadko na nich spotyka się grzybowe świństwa, idealne tło dla niższych róż powtarzających kwitnienie.W Polsce ta odmiana jest lubiana, najlepiej świadczy o tym zdrobnienie jej nazwy, jakim posługują się polscy różankowi - "Gizelka". Prawda że wdzięcznie.
P.S. Żeby nie było że odarłam "Gizelkę" z romantycznego nimbu - na grobie hrabiny na cmentarzu Logron w pobliżu rodzinnego zamku Chantermesle w Eure et Loir, wzdłuż cmentarnych ścian bujnie rosną róże nazwane jej imieniem. Choć trochę romantycznie jednak jest, he, he.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz