Jeżeli ktoś z Was mieszka przy ulicy wysadzanej lipami to wie co się teraz u mnie dzieje - lipowy lipiec totalnie znokautował wszystkie inne pachnące lipce. Kwiatami lipy pachnie wszędzie , w każdym zakątku domu. Upalna pogoda sprzyja rozprzestrzenianiu się lipowych woni, zapach niesie choć ode mnie z kamieniczki do ulicy zalipowanej spory kawałek. Nie narzekam bo uwielbiam ten zapach, słodki ale nie ciężki, prawdziwy zapach początku lata. Dla mnie to ta sama kategoria zapachowa co woń chabrowych i rumiankowych kwiatów, zapach ściętego siana i żubrówki po deszczu ( lub "włosków" Szpagetki, która w słoneczne dni uwielbia zalegać na żubrówce ). Raz w życiu udało mi się dorwać podobny zapach, była to francuska woda........ do prasowania. Tak, tak, wlewało się płyn do parowego żelazka, ewentualnie do spryskiwacza i uskuteczniało prasowanie. Był to jedyny czas w moim życiu kiedy prasowałam z przyjemnością. Niestety woda lipowa się skończyła i od tego czasu chodzę w ciuchach nie wymagających prasowania!
Lipowe wonie są też doceniane przez innych członków rodziny, na zdjęciu poniższym Sztaflik na nielegalu, czyli uwalona na obrusie. Zapach kwiatów lipy działa na nią nasennie, podobnie jak na mnie zapach koniczyny białej ( kiedy byłam mała "z pewną taką nieśmiałością" zapadałam w sen, gdy przez otwarte okna niosło zapach kończyny, straszne opowieści Starej Janiakowej o tych co nie obudzili się z drzemki w którą zapadli wśród kwitnących łubinów miałam w pamięci ).
Z wielka niechęcią ( bo ja leniwa jestem ) zabrałam się do smażenia dżemów. Nie ma zmiłuj, jak chcę pojeść zimową porą to nie bujam na łonie natury jak ten pasikonik, tylko jak ta pracowita mrówa sterczę nad garami. Powinnam niby zagonić Dżizaasa która się zadeklarowała, ale moja sister właśnie przeżywa okres inkubacyjny w pracy. Paczę i podziwiam, obie moje siostry uwielbiają wykorzystywać zdobyte wyższe wykształcenie w pracy zawodowej, he, he. Pamiętam jak "średnia" sister, którą wykształcili na biotechnologa postanowiła zostać masażystką. Jeżu, dobrze że nie tzw. "tajską masażystką"! Teraz z kolei nasze wykształcone do bólu siostrzę najmłodsze stwierdziło że zostanie kucharką ( czytaj kuchtą bo do tego jak na razie będzie się sprowadzała jej praca ). No cóż, są okresy błędów a po nich następują okresy wybaczeń! Średnia była zawodowo przez ostatnich parę lat matką pełnoetatową, a obecnie energia ją rozpiera więc robi za stolarza, działaczkę społeczną , ogrodniczkę i grozi rodzinie dalszymi możliwościami rozwoju zawodowego ( czego rodzina się nieco obawia, bo w domu potrzebny jest ktoś kto tę całą domową maszynerię ustawia i sprawia że ona działa ). Z Dżizaasowymi planami na przyszłość też może być różnie, baby są dziwne jak twierdzi męska część rodziny ( taaaa, bo pojawiające się na świecie dzieci przestawiają babom życiorysy w znacznie większym stopniu niż facetom ). W każdym razie skutkiem obecnych działań Dżizaasa jest to że to ja musiałam podjąć działania dżemowo - konfiturowe, bo Dżizaas z lekka wypruta po pracy zawodowej jest nieskora do pamiętania składanych wcześniej obietnic.
Stoję zatem nad garami i wdycham opary truskawkowo - czereśniowe wymieszane z wszechobecną wonią lip. A wszystko przez to że dżemy sklepowe które mnie satysfakcjonują kulinarnie mają jakieś zawrotne ceny, a te tańsze czyli pokupne składają się głównie z zapektynowanego do niemożliwości soku owocowego z paroma owocami wrzuconymi dla usprawiedliwienia nazwy dżem. No niestety wiek mam słuszny, więc jestem dżemową tradycjonalistką - sok sztucznie zagęszczony pektynami z jabłek to dla mnie ciągle galaretka owocowa, dżem powstaje w wyniku próżenia owoców i odparowania soku. Owszem galaretki też lubię i nawet wyrabiam, ale skleroza nie rozwinęła się u mnie aż tak silnie że zaczęłam mylić pojęcia. Ha, pamiętam jeszcze na czym polegają różnicę pomiędzy dżemem, marmoladą, konfiturą i powidłami. Jestem trochę jak ten ostatni Mohikanin w zadżemiksowanym i zapektynowanym do niemożliwości świecie przetworów owocowych. Stara słonica!
Pamiętajcie drogie dziatki i najlepiej wyhaftujcie myśl złotą złotym bajorkiem i powieście makatkę koło obrazka Anioła Stróża przeprowadzającego dzieciątka przez kładkę - poziomek się nie gotuje bo tracą aromat, poziomki rozciera się surowe z potworną ilością cukru ( tyle ile ważą poziomki ma ważyć cukier - i nie ma zmiłuj ), truskawki zbyt długo przesmażane robią się paskudne, do dżemu czereśniowego ( uwaga żeby nie przesadzić z cukrem bo czereśnie szybko się scukrzają ) dobrze jest dodać wanilii ( prawdziwej, nie waniliny ) bo same czereśnie mdłe straszliwie i w zasadzie lepsze na kompoty ( z wypestkowanych owoców drogie dziatki ), konfitury ze szklanek są znacznie delikatniejsze niż te z prawdziwych wiśni ale trzeba je robić "ze stałym wglądem do gara" bo inaczej jest duża szansa na na to że otrzymamy bardzo słodki dżem, róża ( płatki ) ucierana na surowo jest bardziej aromatyczna niż tradycyjna konfitura, do prawdziwej galaretki z porzeczek potrzeba dużo cukru, w tym wypadku dobrze jest docenić nowe tryndy i pomyśleć o kupnych pektynach, od dodatku cynamonu jasne owoce ciemnieją ( to dla tych wyrabiających bardzo eleganckie kompoty czy octowe przetwory z jabłek i gruszek ). I tyle rad ciotko - klotkowych.
A to mnie zaskoczyłaś, że koniczyna pachnie. Nie czuję jej :/ Aczkolwiek coś mnie uczula i jestem ciągle na prochach alergicznych, po raz pierwszy w tym roku biorę je od czerwca :( Pasikonik i mrówka... nigdy nie umiałam pojąć tej bajki, przecież nie każdy musi być mrówką :P W każdym razie ja - pasikonik wyszłam za mąż za mrówkę i nie robię przetworów na zimę a jem je :D
OdpowiedzUsuńWspaniałe rady na dżemy :) Powinnam je zawczasu spisać :D Mąż robi dżemy jeszcze inaczej bo ma cukrzycę i nie mogą być za słodkie i wiesz, że mu wychodzą! Jestem pełna podziwu dla jego wyrobów, zapału a przede wszystkim chęci. Nie cierpię sterczenia w kuchni.
Mam do Ciebie pytanie. W tym roku, po raz pierwszy jakieś tajemnicze stado owadów obżarło nam berberysy purpurowe z liści, jakby przeszła plaga szarańćzy. Berberysy mamy od lat, więc zaczynam podejrzewać, że to może coś nowego w naszym klimacie co przyszło skądś tam, bo przecież berberysy też nie są nasze rodzime. Mąż owady określił jako małe motyle (dwa kciuki zestawić ze sobą), zielonkawe. Wiesz może co to? I czy jak popryskamy w przyszłym roku gnojówką z pokrzyw krzewy to je odstraszy? Nie wiem czym teraz zasilić te moje krzewy aby odżyły. Słyszałaś może o takim czymś?
OdpowiedzUsuńNo to witaj w klubie pasikoników, ja sterczę w kuchni kiedy muszę i kombinuję żeby to "muszę" wypadało rzadko. Mąż Twój bohaterem, bo nie wiem czy dałabym radę dżemować gdybym nie mogła przy okazji podjeść co nieco ( tak, tak - degustacja okolicznościowa ). Ale może on przy okazji dżemowania reguluje sobie odpowiednio cukier dietą, tak jak moja przyjaciółka która ma ten sam problem zdrowotny, a uwielbia dżemowanie. To że twojemu mężowi dżemy się udają, to żadne zaskoczenia, panowie zagonieni do kuchni ( ha, niektórych nawet nie trzeba zaganiać ) ujawniają talenta o które na ogół ich się nie podejrzewa ( kwestia społeczna z tym kucharzeniem a nie brak naturalnych predyspozycji ).
OdpowiedzUsuńCo do berberysów to wygląda na to że to ten francowaty obnażacz kwaśnicówka a konkretnie to stadium larwalne tego owada objada ci berberysyz liści. Biologicznie to go załatwiają nicienie, naturalni wrogowie, pożerają objadacza w kokonach w glebie podczas zimowania. Larwy to niestety skutecznie traktuje się ostrą chemią ale można spróbować naturalnymi truciznami typu tytoń czy wrotycz ( napar z tych skondensowanych ), jednak nie wiem czy takowe napary będą skuteczne. Obnażacz kwaśnicówka wydaje czasem ( jak pogoda mu sprzyja ) dwa pokolenia w ciągu jednego sezonu ( ten drugi wylęg w lipcu - sierpniu czyni większe straty ), w tym ciepełku wylęgło się u Ciebie to żarłoczne drugie pokolenie. Larwy trzeba potraktować trucizną bardzo szybko, zanim zmienią postać.
Dobrze rozumiem, że świństwo z gleby wyłazi? Mogę zmotykować wokół berberysów i kury puścić, a obecnie kurczaki, które za mną i moją motyką latają. One wydziobią? Berberysy spustoszone wiosną już się odbudowały, ale mówisz, że plaga znów może nadejść... Skąd one się biorą? BO wcześniej ich nie było...Muszę o nim poczytać, dzięki za rozpoznanie :D
UsuńHa, przyszła mi do głowy jeszcze bardziej radykalna metoda - obciąć na maksa berberys ( i tak wypuści nowe pędy, to żywotna roślina ) a dziadostwo czyli pędy z paskudztwem spalić. Ziemię pod berberysem na jakiś tydzień lub dwa otekturować, a potem tekturę też spalić.
OdpowiedzUsuńAkurat ostatnio przycieliśmy berberys bo za szeroko wchodził w podjazd, ale to jest myśl, że jak zacznie się coś dziać to skrócimy go. Dzięki :)
Usuńja sie nie chcę chwalić, ale robię nalewkę na wiśniach ..ha !
OdpowiedzUsuńNo i bardzo dobrze! Ja zamierzam tradycyjna ratafię uskutecznić. Ha!;-)
OdpowiedzUsuń