piątek, 6 stycznia 2017

Liliowce - historia byłego zauroczenia - część druga


W części drugiej liliowcych wynurzeń będzie o tym dlaczego z pięknego gryplanu wyszły nici i  o moim otrząśnięciu się z fascynacji liliowcami. Taa, Tatuś mawia że zbyt wielkie oczekiwania zawsze kończą się pretensjami do całego świata, rzecz jasna z wyłączeniem osoby oczekującej. Samokrytyka to nie jest to co dobrze nam wychodzi, jak nas nikt nie przymusza to radośnie taplamy się w głupocie jaką jest oskarżanie wszystkich wokół ( bo nie pisali że są liliowce trudne w uprawie, bo na zdjęciach wyglądało inaczej ). No nie jestem wyjątkiem, moje pierwsze niepowodzenia w uprawie liliowców radośnie zwaliłam na tych złych, nieinformujących sprzedawców ( a wystarczyło trzymać się takich samych zasad jak przy zakupie świeżej włoszczyzny na rynku, znaczy mieć ograniczone zaufanie do sprzedającego i bardziej zainteresować się - poczytać - rośliną którą zamierzałam posadzić w ogrodzie ). Pieprzona 'Darla Anita' kwitnąca to był ten pierwszy sygnał że liliowce niekoniecznie są takie jak oczekiwałam. Przyzwyczajona do prostych kwiatów gatunku i  "franczaków" ( odmian wyhodowanych przez Franczaka ) pokusiłam się na barokowe kształty kwiatów tej odmiany. Barok  w barwie lilaróż miał robić  wśród drobnych kwiatków za akcent "ciągnący oczy". Taa, na rabacie pojawił się  jednak liliowiec kwitnący kwiatami w kolorze wieprzowiny. W ramach bonusa niestabilny kolorystycznie i z petalami obrośniętymi czymś w kolorze starego tłuszczu. Sam wdziąk i czar! Od ładnych paru lat wmawiam sobie że  nie będzie tak źle i w tym sezonie kolor kwiatów będzie  lepszy. Oczywiście te nadzieje  kończą się zawsze lekkim zdziwkiem ileż ta wieprzowina ma odcieni a lilaróż w wydaniu barokowym jest po prostu nieosiągalnym Graalem.



No i dochodzimy do problemu coolorków, tak problemu. To że odczuwamy rzeczywistą kolorystykę kwiatów liliowców cóś nie halo związane jest z opisami i fotkami katalogowymi, a często i tymi umieszczanymi w liliowcowej encyklopedii necie na stronce stowarzyszenia liliowcowego ( AHS prowadzi "daylily cultivar online database" ). Kolor lawendowy w opisie liliowca  nie ma  nic wspólnego z odcieniem niebieskawego fioleciku powszechnie kojarzonego z barwą lawendy, to odcień różu, nawet nie specjalnie chłodny w odbiorze. Liliowce o ciemnych  kwiatach przedstawiane jako fioletowe są liliowcami kwitnącymi w kolorach czerwonego wina, z mniej lub bardziej  chłodnym odcieniem tej barwy. Im bliżej do chłodniejszych odcieni tym większa pewność  że mamy do czynienia z tetraploidem. Liliowce o kwiatach w odcieniach wrzosu - jak dla mnie jest spory problem ze znalezieniem odmian kwitnących w czystym kolorze. Znacznie więcej jest tzw. przełamanych wrzosów, znaczy podejrzanie brudnych różyków z wrzosowym odcieniem. Za odmianę o najczystszym wrzosowym kolorku uchodzi 'Absolute Tresaure' ( rzecz jasna tetraploid i evegreen ), nie posiadam więc trudno mi się odnieść do tego czy on zaprawdę jest tak wrzosowy jak to opisują czy pokazują na fotkach. W ogóle twierdzenie że liliowce to bylina kwitnąca  kwiatami o niespotykanej palecie barw to nie jest prawda. Piszę to ja, trener irysów drugiej klasy ( trener drugiej klasy nie irysy ). Biele, żółcie ( z pomarańczem jako odcieniem koloru ), róże i czerwienie - w takich kolorach występują liliowce.





Teraz sprawa oczek czyli ciemniejszego wybarwienia kwiatów w okolicach gardzieli. To miejsce jest albo jednolicie ciemno wybarwione albo inna barwa tworzy tzw. halo, coś na kształt pastelowego znamienia rozkładającego się wokół gardzieli. Ostatnio bardzo popularne są tzw. niebieskie  oczka czyli przebarwienia w kolorze zbliżonym do"niebiewskiego" ( umówmy się że ten fioletowawy odcień to jest kolor niebieski  ). Błękitu są tam śladowe  ilości ale te liliowce  jako jedyne mogą pretendować do miana "niebiewskich". Jak się domyślacie oczkowce to  tetraploidy, w większości zależące do grupy semievergreen. W śnieżne zimy albo te lżejsze rośliny bezproblemowo przeżywają ale solidniejszego mrozu  z małą pokrywą  śnieżną bez okrycia mogą nie zdzierżyć. Niektóre odmiany są  bardziej odporne na zimowe zawirowania pogodowe, inne mniej. Jedyne co można zrobić to popytać liliowcowych na forach ogrodniczych o konkretną odmianę i jej wytrzymałość na polskie zimy. Kontynuując kolorystyczne  rozważania muszę nadmienić o jeszcze jednej  zagwozdce, która czasem przyprawia o palpitację serca tych ogrodników którzy kupili  wymarzeńca bo kolorek kwiatego był śliczny  na wszelkich możliwych zdjęciach w necie a i w opisie stało  że on kwiat ma kremowy jak ta śmietanka  a tu jakaś taka podejrzana brzoskwinia wylazła czy cóś. Kwiaty tetraploidalnych liliowców dość często reagują zmianą tonu a niekiedy i barwy na warunki atmosferyczne ( kiedyś podejrzewałam  że to kwestia  użytego nawozu ale to była błędna  ścieżka ). Wołami napiszę - nie wszystkie tetraploidalne odmiany liliowców mają stabilny kolor!



Teraz będzie o tym że w przyrodzie nie ma nic za darmo, cóś musi  cóś rekompensować. Jeżeli marzą nam się olbrzymie kwiaty ( takie pająki,  czyli kwiaty o dłuuugaśnych ale  cienkawych  płatkach ) to nie oczekujmy wielkiej ilości pąków na pędach. Wyprodukowanie bardzo  dużych kwiatów jest na tyle ciężkim zadaniem dla rośliny że nie ma się co dziwić że ilości pąków nie powalają. Rośliny kwitnące średniej wielkości pajęczymi kwiatami, jaki i tymi mniej pajęczymi kwitną znacznie obficiej. Taki 'Desperado' z dwóch ostatnich zdjęć powyżej i zdjęcia obok trzyma moim zdaniem właściwy balans - ma dość duże kwiaty a jednocześnie na tyle dużo pąków że  długo kwitnie. Kwitnąca kępa tej odmiany powoduje tzw. dłuższe zawieszenie oczu. Z liliowcami "wiecznie kwitnącymi" czyli głównie z odmianą 'Stella d'Oro' jest trochę podobnie jak z tymi liliowcami  o wielkich kwiatach, bardzo długie kwitnienie oznacza  że nie ma takiego spektakularnego obsypania kępy kwiatami jak to ma miejsce w przypadku odmian krócej  kwitnących. Roślina słusznie uhonorowana w 1985 roku najwyższym dla liliowców wyróżnieniem czyli Stout Silver Medal w porównaniu z kępami kwitnących a mniej  utytułowanych krewniaków  wygląda tak sobie. Niby kamień milowy w  historii krzyżowań liliowców ale jednak porównując "największe" kwitnienie  tej odmiany z innymi "szczytowo" kwitnącymi  liliowcami diploidalnymi ( tak, 'Stella d'Oro' jest diploidem ) nie jestem aż tak bardzo urzeczona. Poza tym te późniejsze kwitnienia są raczej skąpe, to nie jest nieustający festiwal kwitnienia. To zresztą nie byłoby możliwe w wykonaniu bylin czy krzewów powtarzających kwitnienie - jest po prostu kwitnienie główne a potem powtórka z rozrywki czyli okazjonalne pojawianie się kwiatów lub w optymalnych warunkach kwitnienie tzw. uderzeniami. Długo i wytrwale  to kwitną niektóre rośliny jednoroczne, tylko raz im się kwitnienie w życiu zdarza.



Teraz o odmianach o zwiększonej liczbie płatków.  Swego czasu uprawiałam bezproblemowego liliowca rdzawego w odmianie 'Kwanso'. To jest naturalna w miarę stabilna mutacja "rdzewiaka", znaczy taka która dość dobrze produkuje  półpełne kwiaty co roku. Później w ogrodzie pojawił się dobrze kwitnący  liliowiec 'Double Dream'. Ponieważ przeżywałam wtedy etap wiktoriański ( pełne płatków kwiaty ) zachęcona tymi kwitnieniami ściągnęłam do Alcatrazu odmiany 'Schnickel Fritz' i 'Jean Swann'. Śliczne diploidy o kremowych płatkach, 'Jean Swann' na dodatek pięknie pachnąca. Kwitły całkiem dobrze ale po trzech sezonach zauważyłam że liczba płatków  wypełniających kielichy obu odmian zmalała. Szczególnie mocno było to zauważalne w przypadku  'Jean Swann' gdyż kwiaty tej odmiany nie są tak ućkane płatkami jak  te odmiany  'Schnickel Fritz' ( w  ogóle Joasia jest taka bardziej elegancka ). Solidniejsze dokarmianie pomogło jednak to doświadczenie nauczyło mnie że diploidy też  nie są ogrodowymi samograjami które tylko posadzisz i szlus, bywają roślinami które zatracają wyróżniające je cechy gdy nie są odpowiednio traktowane. Potem ściągnęłam do ogrodu jeszcze dwie nowsze odmiany liliowców o pełnych kwiatach które aż trzy lata pracowały na  kwiaty zgodne z opisem AHS po czym mi przeszły wiktoriańskie klimaty. Nówki  i starsze liliowce o pełnych kwiatach wydałam, zostawiłam sobie jedynie dwie słodkie kremowo kwitnące odmiany i "więcej grzechów nie pamiętam".



W ogóle im głębiej w ogród się wgryzałam tym tym mniej tetraploidalnie się robiło na rabatach. Alcatraz zdecydowanie lubi diploidy, niektóre tetraploidy  darzy sympatią, inne ledwie toleruje a przy czterech odmianach tetraploidalnych solidnie wierzgnął. Przyznam że liliowców jest u mnie coraz mniej, wędrują z mojego ogrodu do ogrodów  do których bardziej pasują (ogniste rabaty Pikutka, Magdziołowe okolice oczka wodnego  i jeszcze parę innych miejsc ), u mnie ostają się kremy i słodkie róże - znaczy liliowcowa kraina łagodności. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to że  mięsnobarwana 'Darla Anita' w tym roku  zostanie uroczyście wykopana z Alcatrazu i tym samym zakończę etap kryzowy w uprawie liliowców ( mam falbankowce ale  kryz już nie chcę )

Śmiem twierdzić że znaczne zmiejszenie ilości odmian a także zmniejszenie "areału"  ( boszsz... jak to rolniczo wygląda ) uprawy liliowców wychodzi  Alcatrazowi a dobre. Liliowce są naprawdę świetnymi roślinami pod warunkiem że nie zaczynają dominować rabaty, która ma być w miarę miła dla oczu  także w innych miesiącach niż lipiec. Nie będę sprowadzała nowych liliowców o kwiatach w preferowanych ostatnio przeze mnie kolorach, uważam  że nie ma to sensu. Te liliowce o pastelowych kwiatach które rosną już w Alcatrazie zaspokajają aż nadto  moją chęć posiadania tych roślin. Po prostu liliowce to nie irysy bródkowe, odkochałam się i finito romansu. Pamelo  żegnaj i liliowce wypadają z naszego puebla.

Teraz tak, ja nie jestem żadnym liliowcowym ekspertem, to wszystko o czym tutaj piszę zaobserwowałam w ciągu ładnych parunastu lat mojego ogrodowania w Alcatrazie  jak i oblookałam ( i omowiłam ) w ogrodach tych znajomków do których bywam żywcowo zapraszana. Być może nadepnę na jakiś odcisk na duszy fana liliowców ( OK ja w przypadku bródek bywam stronnicza ), ale moje doświadczenia z liliowcami tak a nie inaczej wyglądały i na ich podstawie zbudowałam sobie obraz rośliny, która nie zawsze bywa tak prosta w uprawie jak to o niej mówią i piszą.
Nie znaczy to że zniechęcam kogokolwiek  do uprawy liliowców, bez przesadyzmu. Liliowce ogrodowe  to świetne rośliny do ogrodu o ile tylko  nie będziemy  żywić złudzeń że całe nasze nimi zajmowanie skończy się w momencie zasypania dołka w którym posadziliśmy bulwkowate kłączka. Tak to już jest  że słowo ogrodowy łączy się z koniecznością naszego działania. Nie mamy wielkiej ochoty na działanie - sadźmy gatunki! Dziczyzna się wybroni.

Tym którzy chcą jednak mieć w ogrodzie rośliny do ogrodów stworzone polecam odmiany autorstwa brata Stefana Franczaka. Wyhodowane w Polscze i świetnie dostosowane do naszych  warunków klimatycznych. Większość z tych odmian to rośliny niezawodnie kwitnące. Jest w czym wybierać bo "franczaki" liczą około  dziewięćdziesięciu odmian. Może ich kwiaty nie wydają się tak nowoczesne i cudnie falbaniaste  ale mają za to wigor który u  współczesnych diploidów jest cóś mniej zauważalny ( o najnowszych nówkach  z tetraploidów lepiej byłoby zmilczeć, problem ten sam co w przypadku irysów bródkowych - za wiele rejestracji odmian, które nie powinny być odmianami, znaczy handelek rzundzi ze szkodą dla jakości roślin i ogólnie ze szkodą dla ogrodnictwa ). Jeżeli nie  Franczaki to liliowce z lat  dziewięćdziesiątych i z przełomu wieków nie powinny na  ogół sprawiać ogrodnikom w Polszcze  kłopotów,  o ile tylko będą sadzić dormanty  i semievergreeny.  Tak, wszystko co najgorsze o liliowcach ogrodowych i do odkochania doprowadzające zostało ujawnione, mam nadzieję że liliowce jednak bez tej  średnio prawdziwej  łatki absolutnych  bezproblemowców  nie zostaną wypchnięte z ogrodów. Może nawet się kto w liliowcach zakocha po tym niby obrzydzającym je poście, szanse są. W końcu lepiej wiedzieć z kim ma się do czynienia na  ogrodowej "drodze życia" - mniej rozczarowań więcej satysfakcji ze związku, he, he!

13 komentarzy:

  1. O Kochana!! Ty jesteś pokrewną mą duszą :D Jeszcze nie czytałam ale liliowce kocham i bez względu jak o nich napisałaś same ich fotki ogrzewają moje serce i duszę, a jest dzisiaj pioruńsko zimno :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam odmianę lilowcową, która kwitnie ciągle ponad 2 miesiące, byłabym skłonna powiedzieć nawet 3 ale pozostanę ostrożna. Jesteś znawcą to pewnie wystarczy Ci mój opis, jeśli jest za słaby to podeślę Ci zdjęcie. Liliowiec bardziej pomarańczowy niż żółty, taki delikatny pomarańczowy ale kolor soczysty, kępa rozrasta się tworząc wiele kwiatów, niedużych. Jeśli dobrze pamiętam to jsą jednokolorowe, kwitną od połowy czerwca do sierpnia. Nie wiem czy rok rocznie tak kwitną, bo w wakacje wyjeżdżam i tracę je z oczu, dwa lata temu nigdzie nie wyjechałam i odkryłam ich długie kwitnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, he, Agatku to jest w tej chwili taka ilość odmian liliowców ogrodowych że poza prawdziwymi znawcami tematu ( ja się nie poczuwam, wiem ile nie wiem )rozpoznania i potwierdzenia takiego na 100% pewnego zgodności odmianowej od osób nawet od lat ogrodujących nie uzyskasz. Łatwiej rozpoznać gatunki. Liliowce przeważnie kwitną około 4 - 6 tygodni, jak na byliny to długo. Jak lubisz liliowce to sadź masowo, byle z głową i nie daj się podkusić na wielkie wymyślności.:-)

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że ,,wielkie wymyślności" (fajnie to brzmi) są poza zasięgiem mojego portfela więc może to nie jest nawet takie złe, że się nie ma :D
      Dostałam liliowca od koleżanki netowej, posadziłam a kiedy zakwitł jednym kwiatem, którego (nie zdając sobie sprawy jak krótko kwitną) miałam szczęście zobaczyć, po prostu zakochałam się w nim, w tym dzwoneczku :) Nawet mąż nie zrobił na mnie takiego wrażenia podczas naszego pierwszego spotkania jak ten liliowiec, to było jak w animowanym walnięcie gromem :D

      Usuń
  3. Piękne kwiaty - ile kolorów! :) Pozdrawiam i zapraszam też do siebie: ptasieslady.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba im przyznać - są urodne! Dzięks za zaproszenie.:-)

      Usuń
  4. No tak, kochasz irysy miłością bezgraniczną i tym wybaczasz wszystko rozumiem więc że taka miłość jest niepodzielna. Ja choć tych kryz i falbanek nie testowałam nie zapałałam do nich miłością, pewnie dlatego że mnie bardziej do dziczyzny ciągnie. Cieszę się niezmiernie że ognistości z Alcatrazu zagościły u mnie i mają się świetnie nie zniechęcę się więc szybko do uprawy tychże choć czytam Twoje wywody z zapałem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irysy kocham mimo tego że widzę ich wady, to jest tzw. "mniłość życia". Szczęśliwie się składa że Cię Pikutku w straszliwe przyfalbanienia i tym podobne nowoczesności nie ciągnie, nie wiem czy klimat Przodkowa nie wykosiłby takich co bardziej wydumanych ( Przodkowo może nie jest tak krnąbrne jak Alcatraz ale ma gust, he, he, świetnie wie codo niego pasuje;-) ).:-)

      Usuń
    2. O tak Przodkowo wie czego chce i wszelkie współczesne rarytasy wylatują w tempie mazura ;)

      Usuń
  5. Bosze, jakie piękne, falbaniaste. Ja dostałam w zeszłym roku karpy od koleżanki blogowej i też mi kwitły, jeszcze marnie, jak to po przesadzeniu, ale miałam kilka kolorów, takich falbaniastych jednak nie. To wdzięczne i urocze kwiaty. Rosną nawet na moim ugorze, czyli w lesie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maszko przy falbaniastych czasem trzeba się nachodzić, nie przy wszystkich na szczęście. Falbany + mało roboty = szukaj diploidów. Nie daj się skusić na liliowce które mają tepale ozdobione mocno sfalbanioną kryzą czy czymś co się nazywa zębami rekina, długo startują i potrafią grymasić. Falbany lepsze.

      Usuń
  6. Bardzo trafne uwagi o Stella d'Oro. Owszem, kwitnie sobie jakoś tam całe lato, ale chyba wolę krótkie, ale jakże spektakularne masowe kwitnienie dużych kęp liliowca Dumortiera. Masa żółtych kwiatów od razu przyciąga wzrok, na zdjęciach pięknie wychodzi. A jak tu interesująco sfotografować Stellę?

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie kilkuletnia już miłość do liliowców nie przeszła z uwagi na to, że u mnie zdecydowana większość pięknie i zdrowo rośnie i kwitnie, czy to starocie typu Frans Halls czy nowsze czyli np. Bass Relief. Mam dwa niewydarzone egzemplarze: Carol Todd i Storm of the Century - oba co roku pokręcone i wyglądające, jakby deszcz pozmywał im farbę z płatków. Myślę, że tak naprawdę to jakaś podróba, a nie przedstawiciele ustalonej odmiany. Już siekiera do pnia ich przyłożona i jeśli tego roku nie objawią się we właściwej krasie, to wywalam, bo nie nadają się do pokazywania. Poza tym kilka lat polowałam na Ageless Beauty, taką najprawdziwszą, ale mam wrażenie, że na naszym rynku są tylko jej podróby. Prawdziwe AB ma piękne mocno malinowe oko i falbankę, a to, co mam pod tą nazwą (3 egzemple z 3 różnych źródeł), to coś podobnego, ale wyglądającego jak uboga krewna - oko i falbanka jest w kolorze zdechłej śliwki albo smutnego buraka z brązem. Kiedyś kupiłam w www.sadzawka pięknego liliowca Kiss me softly i był on zgodny odmianowo (zresztą u nich nie zdarzyła mi się nigdy pomyłka) ale diabeł mnie podkusił i przesadziłam go w inne miejsce, żeby bardziej się komponował - no i zdechł. Nieodżałowany. Nie ma go już nigdzie w ofercie. A taki piękny był i najbardziej podobny do Ageless Beauty. Mam jeszcze piękną Lady Betty Fretz - cudo. A najpiękniej pachnie bardzo wysoki Vanilla Fraise. Najlepsze i najzdrowsze liliowce kwitnące całe lato mam z www. ild-flowers, to polska firma-szkółka, sprzedająca własne rośliny, w tym także - uwaga - irysy i dalie. Ceny konkurencyjne w porównaniu z innymi hodowcami, obsługa znakomita. Od nich mam np. przepięknego liliowca Hipolit Cegielski (taki akcent patriotyczny)i Lowcountry Wildfire - oba w kolorze mocnej żółciopomarańczy z ciemniejszym mocno czerwonym lub brązowawym okiem - bardzo żywotne i bardzo obficie kwitnące odmiany - jeśli miałabym polecać komuś, kto pierwszy raz bierze się za uprawę liliowców to właśnie te, są bezproblemowe ale jakie piękne!!! Mam też odmianę, która została nazwana imieniem mojej córki - to Kinga od Pana Tadeusza z www.liliowceted999. Naprawdę! Piękna falbaniasta odmiana i odporna. A Darla Anita padła, tak jak u Ciebie Tabazo. Natomiast Stellę oddałam sąsiadce, bo potrzebowała niskich kwiatków. Poza tym bardzo podobają mi się botaniczne liliowce, które zastałam na mojej ziemi kiedy kupiłam tę działkę, takie wysokie, pomarańczowe oraz Dumortieri - o, to sama subtelność. Rekinie zęby nie dla mnie. Pozdrawiam liliowcomaniaków.

    OdpowiedzUsuń