piątek, 27 stycznia 2017

Codziennik - dzieje się średnio

Zaczęło się od  Felicjana i jego problemów z kamieniem nazębnym ( dwa pogryzienia w gabinecie temu  nasz dohtor mi sygnalizował że się będzie działo więc niby byłam przygotowana ).  Jego  Podłość został zbadany  solidnie ( głupi Jasio był konieczny ) a następnie zaczęło się czyszczenie zębisk donarkozowanego  Felicjana.  Buzię wytamponowano, leków zadano, w auto załadowano i pod  dom podwieziono. Trzy godziny później Felicjan usiłował ugryźć mnie tymi  odświeżonymi zębami, ale dałam odpór i musiał zadowolić się podrapaniem ręki i prychaniem w moim kierunku - znaczy narkozę zniósł dobrze. Teraz wizyta kontrolna, może ze sprawdzeniem czy mu się  śrubki w główce nie poluzowały bo po tych czyszczonych zębach jego  upierdliwość przekracza stany alarmowe. Usiłował wywalić mój kubek z kawą ( tak, to było celowe ) bo nie reagowałam na jego pomruki wydawane kiedy ujrzał za oknem  Rudego ( nie będzie gryzienia Rudego tą gębą świeżo po zabiegu ). Uznał  że teraz nie będzie jadł a właściwie podpijał pap tylko konsumować będzie gotowanego kurczaka i indyka, w pierwszym przypadku mięsko ma być z uda, w drugim z piersi. I on nie będzie schylał łebka do talerza tylko zmuszał mnie rykami do karmienia czyli podawania miąsek do wybrednych kocich usteczek.  Klasyczne podejście tego gnojka, stosowane  po wszystkich zabiegach medycznych. Chciałam  żeby  trochę pojadł po tych przeżyciach i pierwsze karmienie było po jego myśli, drugie też ale trzecie już nie. W związku z moim nieposłuszeństwem Felicjan okazuje  humory innym kotom, co nie zawsze jest takie złe ( Szpagetka została zdetronizowana, Felicjan zdobył  kibelek ). Na mnie tylko pomrukuje i patrzy "złymi oczkami" ale czuję że chętnie by mi dokopał za dbanie o stan jego zdrowia. Zero wdzięczności!

W czwartek rano występ miała Małgoś - Sąsiadka, po środowym podjechaniu w górę ciśnienia wzięła dodatkową tabletkę i cóś ona tabletka za dobrze zadziałała. Ciśnienie pani starszej  zjechało gwałtownie i Małgoś - Sąsiadka  ocknęła się na podłodze. Była przy tym święcie przekonana  że leży wygodnie w łóżku i dopiero krzesło widziane z perspektywy   żaby uświadomiło jej że jest mocno nie tak. Na szczęście akcja nie trwała długo więc się nie zdążyła przeziębić  tylko zdrowo strachu najeść (  a ja razem z nią jak tylko poszkodowaną zobaczyłam, nad Małgosinym okiem śliwa jak się patrzy ). Małgoś - Sąsiadka szczęśliwie nie wymaga podawania wybranych kawałków kurzyny czy indyczyny do usteczek, mogłam spokojnie skarmić ją zupą mrożonkową ( wg. teorii Małgoś - Sąsiadki "stare ludzie" nie powinny jeść  dużo mięsa, zwłaszcza wtedy kiedy można nim skarmić koty ) i przyobiecać naleśniki "z czymś" ( czytaj z jagodami "na krótko" ). Obecnie Małgoś  - Sąsiadka zalega z Lalkiem i Felicjanem ( obłożenie powstrząsowe ) i ryczącym telewizorem do kompletu ( aż dziw  że koty  drzemią przy tym akompaniamencie ). Zalegając głośno  informuje koty co sądzi  o ostatnim wypadku Nadobronnego, mgle która  śmie atakować  autostrady, ryżym z Ameryki i prezenterce jakichś programów informacyjnych która nie ma klasy Edytki Wojtczak. Koty ignorują ryki telewizora, uwagi wypowiadane crescendo  przez Małgoś - Sąsiadkę a nawet dźwięk wydawany  przez otwierane drzwi Magicznej Szafeczki czyli lodówki. Całkowite oddane są leczniczemu zaleganiu. Zdaje się  że Małgoś - Sąsiadka docenia tę terapię bo słyszałam  pseudoszept ( Małgoś  -  Sąsiadka jest  głuchawa, oględnie rzecz nazywając, więc szept w jej wykonaniu  jest taki... teatralny ) - "Babcia ma dla Was wszystkich rybkę w lodówce, dorszyk prawdziwy". Zdaje się  że zapowiadana od dawna ryba po grecku w wykonaniu Małgoś - Sąsiadki nie będzie przez nas szybko jedzona.

Dziś ciężki dzień dla Mamelona - "nasza kuzynka Gosia" pakuje Mamelona na fotel dentystyczny i Mamelon będzie   mogła  pofelicjanić. Znaczy nie wiem czy  zażąda po kaźni miąs wprost  do ust podawanych ale stomatologiczne rozkosze jakie  były ostatnio udziałem Felka niechybnie Mamelona czekają ( nawet odczuwa  bóle w tym  samym miejscu  które zaczęło już denerwować Felicjana, cęgi ją bolą ). Staram się nie myśleć  że  i ja powinnam przejrzeć szczenę i żuchwę ,  nie pamiętać słów  takich jak paradontoza czy endodoncja i na wszelki wypadek obiecałam  sobie nie będę nadgryzać jabłuszek tym zębem który wcale mnie nie boli tylko tak troszkę daje znać o swoim istnieniu. To  zapominanie jest szczególnie teraz dla mnie ważne  bo plomba dobrej jakości  kosztowna a ja właśnie za pożyczoną od Mamiego kasę kupiłam nowy aparat. Rzecz jasna kompakta jak dla szympansa ( mniej rozgarniętego ) o jakich takich parametrach, za to bez tych wszystkich bajerów które teraz producenci uparli się  ładować do aparatów  fotograficznych. Czy w Bloggerze jest widoczna różnica pomiędzy zdjęciami ze stareńkiego Sławkowego Olympusa ( akcja "Masz, wiem że nie możesz żyć  bez aparatu" ) czyli tymi dwoma pierwszymi a tym z nówkowego aparatu czyli ostatnim zdjątkiem?


Usiłowałam zrobić dekora ale mnie cóś nie wyszedł, musiałam postawić na oku miskę z mandarynkami która nijak pasi do hiacyntów ( musiałam bo mandarynki można z miski wyjąć i turlać po podłodze, po co niszczyć kocią piłeczkę ). Hiacyntów w ogóle mi mało, te dwa to tak jakoś nędznawo wypadają. W dodatku to nie jest wyśniony przeze mnie różyk ( no tak ale różyk wyśniony to bym musiała we wrześniu lub październiku kupić, cebule w lodówce  chować a potem sobie w porę o nich przypomnieć,    posadzić  w konkretnej donicy i w ogóle ). Nic to, następne hiacynty będą białe, będzie ich więcej i  gonić zamierzam takich którzy za nic mają moje dekoracyjne parcie i kombinują ze wstążkami i serduszkami które zamierzałam walniętynkowo wykorzystać. A w ogóle co to za zaleganie na moim ołtarzyku ?! Ja się pytam co te obłe cielska tam robią?! I co z tego że serweta niewyprasowana! To wcale nie znaczy że tam jest sypialnia ( Okularia i Sztaflik ) czy buduar ( wieczne wylizywanie się Szpagetki ).  Ołtarzyk jest pańci, dekoruje sobie w tym miejscu jak uważa. Kociej aneksji ołtarzyka moje stanowcze nie!

8 komentarzy:

  1. dwa pierwsze są mniejsze :P a na serio maja ładniejsze kolory :)
    ja dziś o 5 rano wlazłam goło stopo w kocie gówno typu sraka, wiec skarmianie ręczne to pryszcz przy tym.
    dentysta - lomatko !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma to ja sraka kocia o poranku!;-) Ta franca Felicjan odmówił superkonserwy i wyrykuje pod lodówką, ja udaję że nie wiem że chodzi o mięcho w niej schowane. Nie złamię się, nie złamię...

    OdpowiedzUsuń
  3. Według mię trzecie lepiej się prezentuje, chyba ma większą rozdzielczość ? Koci terroryzm znam również, wiecie, jak ciasno i zimno bywa , kiedy ma się dla siebie łóżko 180 cm szerokości , ale własne osobiste dwa futrzaki uważają, że one mają doń prawa większe ? Ten wyrzut w oczach i całym kotem okazywane niezadowolenie, kiedy usiłuję się wcisnąć pod kołdrę, na której przecież już leży sobie Państwo Kotostwo ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Opracowałam technikę odwracania kociej uwagi kiedy zamierzam wpełznąć pod kordłe. Zanęcam byle czym, siup i zajmuje co swoje. Bywa że niektóre osobniki okazują z tego powodu niezadowolnienie, ignoruję te pomruki.
    Co do zdjątka to tak rozdzielczość większa, natomiast wydaje mi się że obiektyw Olympusa "miękkie ujęcia" robił bardziej na miękko. Na razie testuje aparata, za wiele od niego wymagać nie mogę ale przypominam sobie pocieszająco takie Darkowe powiedzonko - "Nie pomoże sprzętu kupa jak fotograf dupa". Znaczy będę przykładać się do focenia i spróbuję wyciskać co się da ze sprzętu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się z Twojego nowego aparatu! Tak, ostatnie zdjęcie jest lepsze, bo ma ostrość. Twoje zdjęcia oglądam bardzo uważnie, a ponieważ fotografia to moje drugie hobby, zaraz po ogrodzie, więc czasem ich jakość (częsty brak ostrości) trochę mi przeszkadzała. Cieszę się więc bardzo, choć zgadzam się z Darkowym powiedzonkiem, że umiejętności fotografa są ważniejsze niż jakość sprzętu. Powtarzał mi to często nauczyciel na kursie fotografii, bo wszyscy inni uczestnicy mieli lustrzanki, a ja jedna kompakta. Kiedy mąż kupił wreszcie porządny sprzęt, cieszyłam się ogromnie. I cieszę się z niego nadal, ale po paru miesiącach stwierdziłam, że moje zdjęcia nie są wcale tak świetne, jak miałam nadzieję, że będą. Cóż, umiejętności i talent przede wszystkim są potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam straszne do się pretensje o jakość fotek, czasem chcę żeby była "żyleta" a nie jest a jak chcę przymglenia to ono się nie pojawia mimo że powinno. Focę dużo bo lubię ale świadomość niedostatków mam i niestety wydaje mnie się że w moim wypadku problem leży nie tylko po stronie sprzętu ( parkinsonizm? - jak tylko powinnam wytrzymać to nie wytrzymuję;-), naprawdę to powinnam mieć statyw zamontowany na stałe bo żaden stabilizator obrazu nie zniesie moich wyczynów ). A jak wina nie po stronie sprzętu to kasę należy spożytkować w sposób bardziej dla mnie "budujący" - a to roślinka nie najtańsza, a to podróż, a to jeszcze innego cóś a aparat kupić taki żeby się dało zobaczyć obiekt na zdjęciach, rozpoznać i żeby przy tej okazji człowieka strasznie nie skręciło z tzw. powodów estetycznych. Sprzęt kupiony ale ja w myślach już go przeliczyłam na dni w Bretanii i gdyby nie tzw. mus to nie wiem jakby to się skończyło, do czego bezczelnie się przyznaję. Co do lustrzanek - jak te dobre przestaną być takie grzmotowate i zjadające te kilogramy w bagażu lotniczym to być może kiedyś, ale dopóki one ważą ile ważą szans nie ma - jestem strasznym typem, zostawiłam buty na Stansted żeby rośliny w torbę zmieścić. No nie wiem jak bym zniosła wybór pomiędzy rarytetnym do bólu języcznikiem a lustrzanką. Rozum pewnie by spowodował że leciałabym z lustrzanką ale moje serce by drżało na myśl co firma kurierska może zrobić z roślinnym rarytetem ( nawet renomowane firmy miewają wpadki, wiem coś o tym ). No niestety wojaże tylko z małym aparatem a lustrzanka tylko do ogrodu i do domu. Dwa aparaty? Odpadam, wychodzi ze mnie że nie jestem entuzjastką focenia tylko takim zwykłym naciskaczem wyzwalacza, który lubi naciskać ale bez przesadyzmu.:-)

      Usuń
  6. Tak, ciężki aparat w podróży i w zwiedzaniu przeszkadza. Pewnym kompromisem są hybrydy (bezlusterkowce), mniejsze i lżejsze od lustrzanek, o świetnych możliwościach, ale dość drogie. A żeby zminimalizować drżenie ręki dobrze jest nacisnąć spust migawki na wdechu stojąc w lekkim rozkroku. Idealnie byłoby móc oprzeć o coś rękę, choćby pień drzewa.

    OdpowiedzUsuń
  7. W ogrodzie pozwalam sobie na dziwne pozy he, he, głównie koty mogą to oglądać choć zdarza się że czasem i ludzie mnie nachodzą przy czynnościach ( listonosz wręczał mi list - ja w pełnym rozpłaszczeniu focąca Maianthemum bifolium, on w przyklęku, Ciotka Elka twierdzi że to dopiero było warte sfocenia ). Gorzej jest z foceniem w miejscach publicznych.:-/ Co do hybryd - kochana kaso płyń do mnie w dużej ilości! Oglądałam coś co by mnie odpowiadało ( parametry ) i to miało cenę wyjazdu na Zanzibar. Na razie nie stać mnie ani na to cudo ani na ten Zanzibar ( a jak będzie stać to nie ma zmiłuj, lecę na wyspę ).:-)

    OdpowiedzUsuń