Odpoczywamy czynnie od upałów i bardzo się spieszymy z tym czynnym odpoczynkiem bo ponoć końcówka tygodnia ma być znów wysokotemperaturowa. Jak na razie to z powodu upałów przed terminem zakwitły u mła lawendy. Rzecz jasna nie wszystkie na raz ale te pierwsze, wczesne odmiany. Najbardziej zdaje się z tej sytuacji zadowolone są pszczoły i trzmiele. Towarzystwo z pobzykiwaniem oblatuje krzoczki a ja opowiadam kotom o "bardzo złych pszczółkach co mają straszne żądła". Szczęśliwie żądlący oblatywacze lawend nie cieszą się wielkim zainteresowaniem kotów. No co innego te piękne motyle tak kusząco podlatujące pod sznupy, w tym wypadku brak nieustannych polowań z naganką owady zawdzięczają wrodzonemu lenistwu kociambrów i mile pachnącym dokwitającym kępom goździków na których można uwalić koci tyłek coby należycie wygrzał się na słoneczku ( nie ma to jak ugniatać kfiotki, taka kocia "praca" w ogrodzie ).
Poza tym kudy tam owadom do nornic, myszków i innych szczurków łażących po świecie. Jak na razie kotony zaprzestały znoszenia trofeów do domu, może podejrzewają mła o wyżeranie gryzoniowych zapasów w skrytości ( znaczy bez dzielenia się z nimi ). Obecnie spiżarnia znajduje się pod jednym z samochodów na parkingu ( tym, który najrzadziej wyjeżdża ). Mam nadzieję że uda mi się uprzątnąć gryzonie zanim sąsiedztwo poczuje że mamy mysi zakład pogrzebowy. Hym... dzwoneczki na szyjkach cóś słabo działają, moje bestie sieją zniszczenie zapewne ku zgrozie co bardziej doktrynersko nastawionych ekologów ( taa... tacy to tak na ostro do zwierząt domowych, jakby miasto, z miastową żywiną zawleczoną przed laty z Azji i Afryki tak samo z ziemi wyrosło a nie było czystą cywilizacją ).
W ogrodzie pojawiły się pleszki, dobrze że podczas fali gorąca wywołującej kocie lenistwo ( i nie tylko kocie ). Prześliczne z nich ptoszki, intensywna barwa samczych brzuszków stanowi prawdziwą konkurencję dla kolorów naszego etatowego papagaja, czyli sójki wizytującej często Alcatraz. Ciotka Elka i Gienia zachwycone że pleszki u nas pomieszkują, były jakieś plany wyłudzenia lornetki od rodziny ale czym prędzej zaczęłam ćwierkać że w takiej gęstwinie drzew podwórkowych to i tak ciężko będzie ptoszka zlokalizować i lornetka na nic im się nie przyda. Taa... zaczęłoby się od podglądania ptoków a skończyło na podglądaniu księdza proboszcza, znam ja te damy i ich nieustanną "ciekawość życia we wszelkich jego przejawach". Lornetka to ostatnia rzecz którą należy im dać do rąk! Szczęśliwie nie opanowały dostatecznie obsługi komórek i tylko dzięki temu nie oglądam migawek z życia rodziny i sąsiadów ( choć czasem cóś tam nagrają albo sfocą, zazwyczaj nieco kompromitującego nagranych i sfoconych ). Jak już jesteśmy przy kompromitacjach to Cio Mary miała ostatnio rozrywkę, otóż mimo upału i innych niesprzyjających okoliczności przyrody jakaś parka postanowiła się pomigdalić na dachach ciągu garaży z których jeden należy do wujostwa. Co też i gdzie też ludzie nie czynią jak ich potrzeba najdzie! Cio Mary w trosce o stan techniczny dachu czym prędzej zażądała działań od Wujka Jo.
Wujek Jo ze względu na upał nie był skory do żadnych działań i oświadczył że jego osobisty garażowy dach raczej nie służy za kopulodrom bowiem posmarowany jest masą bitumiczną, która w tym upale się roztapia i nie jest tzw. środowiskiem sprzyjającym. Cio Mary oskarżyła Wujka Jo o sobkostwo i zadzwoniła do starszej sąsiadki której garaż graniczy z garażem wujostwa ( Wujek Jo miał rację - dach jego garażu wolny był od wolnej miłości ). Sąsiadka, mocno starsza pani, czym prędzej wyszła na balkon ( na którym powstał punkt obserwacyjny i stanowisko dowodzenia akcją ) i zawrzała gniewem bo to dach jej garażu był wykorzystywany niezgodnie z przeznaczeniem. Wujostwo bezczelnie turlali się ze śmiechu, kiedy słyszeli jak sąsiadka zawiadamia służby i ćwierka że parka niszczy dach jej garażu ( będący rzeczywiście w nie najlepszym stanie technicznym ) bo "To już trzeci raz to robią, pani dyżurny! Nie , nie trzeci w ogóle, trzeci raz teraz.". Zdaje się że ten trzeci raz "teraz" to była największe złoczyństwo. Potem było bujanie z dzielnicowym, teksty jak z kabaretu "Dudek" - Cio i Wuj ćwiczyli przepony. Pożytek z akcji jest taki że dach kopulodromu ma być wyreperowany i posmarowany - a jakże - odstraszającą masą bitumiczną.
Teraz "ściśle ogrodowo" - na Suchej - Żwirowej pościnałam ostatnie pędy irysów. Po balu panno Lalu. Przede mną lipcowe sadzenie kłączy i insze przyjemności ( kochane irysowe paczuszki ). Wśród lawend wysiały się swojskie dziewanny i mak polny. Maczek niby kolorystycznie trochę nie tego ale co mi tam. Z moich uplanowań i zestawień barwnych i tak nici bo rośliny kwitną jak chcą. Taka malwa na ten przykład ani myśli czekać na kwitnienie ciemnoróżowych jeżówek, bezczelnie kwitnie teraz i to w dodatku nierówno, znaczy tylko jedna roślina pokazała kwiaty, reszta się czai. Gipsówka żyje ale zdaje się kwitnąć nie zamierza mimo tego że obchodzę się z gadziną czule, niemal jak do Szpagetki do wrednej bylinki zagaduję. Cium, cium i w ogóle. A tu - ciesz się że żyję, na kwiaty nie licz!
Za to zakwitł modrak sercolistny i w tym wypadku wszelkie problemy z zestawieniem barwy kwiatów nie mają żadnego znaczenia bo modrak kwitnie białymi kwiatami. Jest duży i silny, taki nie do przeoczenia. Pociesza moje ogrodnicze serce po zdradzie gipsówek. Zresztą nie tylko gipsówki zdradziły, jakoś nie mogę się doliczyć krwawników. To trochę dziwne bo krwawniki pospolite Achillea millefolium to nie są żadne delikatesy, które wymagają całowania po listkach i pieszczot kwiatów o poranku. Ech, zawsze cóś! Jak nie wylatują rarytety to pospoliciaków się nie mogę doliczyć. Takie zdziwności ogrodowe u mła zachodzą. Jutro planuję postraszyć swoją osobą Alcatraz odłogiem leżący, mam nadzieję że temperatura nie będzie zniechęcająca. No i że komary zachowają jakiś umiar, nie zaczną wyżerki straszliwej na cielsku mła. Bo inaczej zostaje mi ucieczka w domowe pielesze, do różyczków, świeczków i olejków komaroodstraszających.
Hej! Ja tylko na chwilkę i przyznam, że czytam ostatnio tylko po łebkach, bo czasu brak. Ale są tacy, co czytają, a nie są zalogowani i nie mogą komentować. No i od Takiej Jednej Dobrej Duszy, co się nad Tobą ulitowała, bo lubi Twoje posty irysowe, mam Ci przekazać sprawdzoną poradę na komary. Porada jest egzotyczna ale niekosztowna - olejek waniliowy do ciasta. Taki ze spożywczego. Wydajny jest, bo intensywny. Kropelkę na palec i rozcierać po odkrytych częściach. Na uszach też. Roztacza się wokół siebie rozkoszną woń budyniu, ale komary w locie zawracają - i nie jest to metafora. Sposób odkryty przez pracowników jednego ogrodu botanicznego, którzy jak wiadomo wroga znają bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
Dziękuję Dobrej Duszy, olejek zakupiłam a w ramach odwdzięczeń napisałam o irysku który urzekł Mamelona. Ja stukam namiętnie w klawiaturę bo w mieście zanim się wylezie do ogrodu trza przeczekać najgorsze ( znaczy mury oddają to co przez sporą cześć dnia wchłonęły ). Ogólnie jest nieco dodupnie, przynajmniej te komary zapachem budyniu odstraszę. Przydałby się jeszcze zapaszek wywołujący deszcz ( byle nie taki smrodek mało moralny co spowoduje potop ). Na razie grzmi, może cóś z nieba poleci. :-)
UsuńBukiet na stole imponujący !!! Jeśli o koty chodzi to u mnie już od jakiegoś czasu obficie kwitnie kocimiętka. To do niej przylatują trzmiele, pszczoły i motyle. Zawsze twierdziłam , że kocimiętka nie dla kotów jest, bo one ją obchodzą z daleka. Niedawno, gdy zobaczyłam wysiedzianą, wygniecioną kępę kocimiętki - okazało się , jak bardzo się myliłam. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJa parokrotnie podchodziłam do kocimiętki bo zapewniano mła że tylko gatunek pod tytułem kocimiętka właściwa Nepeta cataria zapewni kotom odlot ( zresztą nie tylko kotom, to jedna z kandydatek na Rabatkę Roślin Niegodziwych ). Kocimiętka Faassena Nepeta x faassenii, mieszaniec kocimiętki Mussina i kocimiętki Nepetella miała być pozbawiona uroku dla kocich nosów. No cóż, to bajka dla grzecznych ogrodników albo moje koty są "jakieś inne". Nawet korzonkom w glebie Laluś nie przepuścił! :-)
Usuń