wtorek, 30 maja 2017
Codziennik - upalny koniec maja
Maj się kończy upałami, jakby Wielki Ogrodowy chciał temperaturę średnią miesiąca uczynić bardziej wiosenną ( i tak nie zapomnę zwierzchności tegorocznych majowych przymrozków ). No ale upalny koniec maja to żadna anomalia, jest zatem zupełnie inaczej niż podczas marcowo - początkokwietniowych bardzo ciepłych dni.
Sobotni poranny obchód Suchej - Żwirowej z kubkiem kawy zaskutkował pochlaniem mojego obłego cielska przez kumary, do Alcatrazu bardziej wilgotnego niż najsuchsza z rabat przezornie nie wchodziłam. Po przerwie ( dłuuugiej ) mój ogród, który w całości i tak wyglądał prawie zawsze jak porządnie nieprowadzony odłóg, teraz wygląda jak ta selva - wszystko bujnęło w górę podczas kiedy ja zajmowałam się "sprawą pokoju światowego i dobra ludzkości". Dziesięć dni temu Alcatraz był jeszcze taki trochę młodo wiosenny a tu już pełna bujność dojrzałej wiosny - szaleństwo kwitnących lilaków i japońskich kalin, czas kielichowców ( wreszcie ich liście porządnie pachną ), hosty w najpiękniejszej fazie rozwoju, kwiaty pierwszych majowych róż i oczywiście irysy, irysy i jeszcze raz irysy! Roboty w ogrodzie mnóstwo, nie wiadomo za co brać się "najsampierw". Skosić resztki Tyrawnika dla kociej i swojej wygody, szybka akcja pieląca a Suchej - Żwirowej, czy kontynuowanie urządzania byłego Landryna? Żeby było jasne to w tle było pranie i gotowanie ( zebrałam się w sobie i przed weekendem umyłam część podłóg w domu, zebranie się było bardzo, bardzo ciężkie i tylko groźba przyklejenia się do tego co Felicjan wywalił ze swojej miski zmusiła mnie do heroicznego wyczynu ). W sumie po południu rozpoczęłam wypoczynek czyny - lekkie pielonko ( bardzo lekkie ) a potem zaleganie odganiające ( koty żądały pieszczot nieustannych ) na nieskoszonym trawsku. Niedziela była latająca a poniedziałek po prostu straszliwie upchany pozaogrodową robotą, więc nie mam żadnych wyrzutów sumienia z powodu sobotniego braku tyrki na rabatach. Teraz powinnam mieć troszkę więcej luzu ( tfu, tfu, tfu! - żeby nie zapeszyć ) i będę mogła poświęcić więcej czasu ogrodowi.
A ogrodu się należy, oj należy! Deszczu u nas lał, taki tropikalny, zamieniający się błyskawicznie w parę i powodujący że człowiek czuje się jak w saunie. Szklarniowe warunki panujące przez weekend i pierwszy dzień tygodnia spotęgowały jeszcze bujność selvy ( teraz to selva po porze deszczowej ) i będę musiała chyba zmusić się do pokochania łanów podagrycznika bo nijak gadu jednemu nie dam sama rady. Ciężko mi to przyjdzie bo to ścierwo ogrodowe jakich mało, stawiam go na równi z żubrówką, ekspansywną trawą która pachnie co prawda przepięknie ( zwłaszcza po deszczu ) ale zarasta stanowisko w tempie ekspresowym i jeszcze kombinuje jak tu się rozsiać. W domu ostatnie tegoroczne poeticusy siedzą w wazonie z orlikami, następnymi lokatorami moich wazonów będą kwiaty podagrycznika, he, he!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
U nas natomiast susza. Czekamy na opad. Wczoraj był, ale taki raczej pozorny. Przy ostro świecącym słońcu coś popadało przez 10 minut. Następnie wyszłam na dwór i ziemia byłą tak samo sucha jak przed.
OdpowiedzUsuńPoszłam na kompromis ze sobą w sprawie podagrycznika. Kiedy plewię, to do końca - wiem, nigdy się nie uda. A tak pomiędzy plewieniami, staram się go wkurzyć, zirytować. Jem młode liście, obrywam liście, obrywam kwiecie. I uważam skrycie, że ma swój urok jako roślina. Gdyby tak jeszcze rósł w porządnych, zdyscyplinowanych kępkach...
No właśnie, gdyby tak bydlak znał słówko dyscyplina! Jednak złośliwie nie zna. Na rowach łąkowych podagrycznik mnie zachwyca, w moim ogrodzie mnie przeraża.
OdpowiedzUsuńA co do deszczyku - cóś się na Odzią zanosi.;-)
Kompozycja na trawie, z truskawkami i lodami jak z jakiejś "Weranda Country" albo "Sielskiego Życia" :)
OdpowiedzUsuńSłodkie życie trwało jakieś dwie godziny. Poduchy i obrusek z domu, zajączki od jakiegoś czasu mieszkają w ogrodzie wraz z dzbankiem konwaliowym ( robią za przyciski do obrusów na nieskoszonym trawsku układanych ), lody i truskawki ze sklepu i bazarku, ja zmęczona "z biegu", koty pełne pretensji i nastawione roszczeniowo - no wieranda po całości, he, he. Zważywszy że miałam na sobie strój mocno nieformalny( t-short gigant i "babciowe" gacie w kwiatki z nogawkami, brakowało tylko podkolanówek antygwałtek ) to nawet było coś na kształt działkowych altanek z czasów PRL - u, he, he. Zdjątko ze mną przy tym chlanku i zajączkach w sam raz by było na tytułową stronkę miesiącznika "Altanka"!;-)
OdpowiedzUsuńNareszcie truskawki, będę jadła codziennie:) pogoda wariuje, moje ciśnienie takoż, głowa boli ciśnieniowo-migrenowo. Kompozycja na trawie jak rozumiem dla kociambrów, daj smarkaczom jeszcze szampana do tych truskawek. Chyba jednak za bardzo je rozpieszczasz.
OdpowiedzUsuń;-)
Zainteresowaniem Felicjana i Sztaflika cieszyły się lody, broniłam deserku jak niepodległości. Ja bym się może z powodu pogody źle poczuła ale nie na tyle źle żebym to zauważyła w ferworze działań. Jak znam życie to rozłożę się w chwili gdy napięcie nieco zelżeje. Zawsze jak mam wolne to stresy, przeziębienia i wszelkie inne średniej klasy dolegliwości lubią się ujawnić. Taka upierdliwość losu. Z drugiej strony to w końcu lepsze niż naprawdę jakieś paskudne świństwa które uniemożliwiają człowiekowi normalne funkcjonowanie. Ech, jakoś to będzie, przetrwa się te burzowo - ciśnieniowe zawirowania.:-)
OdpowiedzUsuń